Chciałem ją zobaczyć kiedy śpi. Jak wygląda jej twarz, kiedy jest najbardziej bezbronna i niewinna. Podejrzeć, jak wygląda nieuczesana i bez makijażu.
Rafał ma niebywałe szczęście: może patrzeć na nią każdego poranka. Może patrzeć, jak zasypia i jak się budzi. A tak mało to docenia, kretyn jeden.
Ale nie mogę jej tego zrobić, nie mogę sobie ulec. Gdyby się obudziła, zapewne poczułaby się nieswojo. A chcę, żeby czuła się tutaj komfortowo i bezpiecznie.
Poszedłem zaparzyć kawy i zrobić coś do jedzenia na śniadanie. Przez okna wpadały pierwsze promienie porannego słońca. Usłyszałem otwierające się drzwi od pokoju. I w progu kuchni stanęła ONA: z nieułożonymi włosami, nieumalowana, w moim za dużym na nią podkoszulku. Oniemiałem na chwilę. Po raz pierwszy widziałem ją taką - gdy wyszła prosto z łóżka. Wyglądała przepięknie, taka świeża i naturalna.
- Dzień dobry - powiedziała uśmiechnięta.
- Dzień dobry - odparłem zadowolony. - Jak się spało?
- Bardzo dobrze. Raz jeszcze dziękuję ci, że mogłam u was przenocować. Mam nadzieję, że twoja mama naprawdę nie będzie miała nic przeciwko.
- Daj spokój. Dlaczego miałaby mieć coś przeciw temu? Od razu cię polubiła.
- Tak uważasz?
- Przecież to widać. Na co masz ochotę? Kucharz Piotr Strzelecki, do usług.
- A co z menu szczególnie pan poleca?
- Mamy jajecznicę na maśle ze szczypiorkiem, może być na bekonie. Albo grzanki z powidłami śliwkowymi. Jest też twarożek ze świeżą rzodkiewką. Może być omlet z dżemem albo jajka na miękko. Co pani tylko chce.
- Mmmm, co za wybór. Prawdziwy hotel 5* - żartowała. - Zatem poproszę jajecznicę ze szczypiorkiem i grzanki z twarożkiem.
- Robi się. Weź prysznic, jeśli masz ochotę, a ja się wszystkim zajmę.
Patrzyła na mnie taka radosna i zadowolona. Chyba udało jej się zapomnieć na chwilę o problemach. Ja przy niej też zapominałem o swoich.
Gdy skończyłem przygotowywać śniadanie, wyszła z łazienki. Była już ubrana i gotowa, by pokazać się światu. Usiedliśmy przy kuchennym stole.
- Kawy? - zapytałem.
- Poproszę. Pewnie się przeze mnie nie wyspałeś. Noc na kanapie nie jest najwygodniejsza.
- Spało się wspaniale. Zobacz, jaki jestem wyspany.
Uśmiechnęła się i zaczęła jeść jajecznicę. Po chwili jednak posmutniała. Jakby realia codzienności do niej wróciły.
- Co jest Martyna?
- Nic...
- Tylko nie mów, że ci nie smakuje. Bardzo się starałem - próbowałem żartować.
- Nie o to chodzi. Wszystko jest pyszne.
- Rafał, tak? - zapytałem.
Spojrzała na mnie znacząco.
- Im szybciej wyjaśnicie sobie nieporozumienia, tym szybciej będziesz miała to z głowy i nie będziesz o tym myślała.
- To nie jest takie proste...
- Nieporozumienia w związkach nigdy nie są proste, ale jeśli się kocha... - zawiesiłem głos i spojrzałem na nią. Chciałem usłyszeć, co ona na to. Czy powie, że go kocha.
- Piotrek, tu nie chodzi tylko o to, że skłamał i nas skłócił. On jeszcze... - nagle urwała. Jakby nie była pewna, czy może mówić dalej.
- No wyrzuć to w końcu z siebie. Widzę, że cię to męczy.
Odetchnęła głośno i spuściła wzrok.
- Dobierał się do mnie. Był napastliwy i pijany...
- To go nie usprawiedliwia!
- Wiem... - odparła cicho.
- Zrobił ci coś?! - zapytałem zdenerwowany.
- Nie. Uderzyłam go w twarz i uciekłam - widziałem, że mówienie o tym nie było dla niej łatwe.
No to wszystko jasne! Martyna po prostu nie chciała nocować w domu po tym wszystkim i wcale jej się nie dziwię.
Targały mną skrajne emocje. Z jednej strony gniew i wściekłość na Rafała, bo - jak podejrzewałem - okazał się niezłym dupkiem. Nigdy mi się nie podobał. Jest w nim coś irytującego. Z drugiej strony, odczuwałem współczucie i litość dla Martyny. Człowiek, któremu ufa, i z którym wiąże przyszłość chciał ją skrzywdzić. A w zasadzie w pewien sposób już ją skrzywdził.
Dotknąłem lekko przegubu jej dłoni.
- Martyna, u mnie zawsze znajdziesz bezpieczny kąt. Cokolwiek by się nie wydarzyło. Pamiętaj o tym.
- Dziękuję Piotrek.
- Możesz tu zostać, ile chcesz.
- Nie, nie mogę sprawiać wam dodatkowego kłopotu. Z resztą, nie chcę katować twojego kręgosłupa spaniem na kanapie.
- To dam ci klucze od mojego mieszkania. Możesz tam zostać, ile chcesz. Ja i tak na razie jestem tutaj.
- No nie wiem, czy to jest dobry pomysł...
- Najlepszy. Bierz klucze i nie marudź.
* * *
Dojechaliśmy pod stację. Piotrek zaparkował samochód. Wysiedliśmy i szliśmy w stronę bazy. Nagle zza rogu budynku wybiegł Rafał i rzucił się z pięściami na Piotrka. Zaskoczył go i nim on się zorientował, mój narzeczony wymierzył mu siarczysty cios w twarz. I zaraz potem drugi i następny. Piotrka kolejne ciosy zamroczyły, zaczął tracić równowagę.
- Zwariowałeś??!! Co ty robisz??!! Rafał, przestań!! - krzyczałam i próbowałam go odciągnąć.
- To z nim teraz kręcisz??!! Sypiacie ze sobą??!! - wrzeszczał wzburzony Rafał.
- Jak śmiesz??!! - krzyknęłam i uderzyłam go mocno w policzek. Podniósł rękę, jak gdyby chciał mi oddać, ale Piotrek złapał ją.
- Chcesz uderzyć kobietę? Taki z ciebie bokser?? To chodź, ze mną się zmierz! - prowokował go.
- Ty sukinsynu, odebrałeś mi ją!! - krzyczał Rafał.
- Sam ją sobie odebrałeś swoim zachowaniem - tłumaczył mu Piotrek.
- Nie daruję ci tego... - Rafał znowu rzucił się na niego. Zaczęli się szamotać. Wiedziałam, że Rafał nie ma z nim szans, bo Piotrek jest silniejszy, ale nie chce zrobić mu krzywdy. W tej chwili podbiegli do nich Adam z Wiktorem. Wszołek przytrzymywał szarpiącego się Rafała.
- No już, dość tego - powiedział stanowczo Wiktor. - Panie Rafale, proszę się uspokoić i wracać do domu.
- Nie pójdę, dopóki nie załatwię sprawy z tym sukinsynem!!
- Proszę nie zmuszać mnie do wezwania policji - łagodził Wiktor. - Niech się Pan opanuje i odejdzie stąd.
Rafał ciągle był mocno zdenerwowany i nabuzowany emocjami. Ale słowa Banacha zaczęły do niego docierać, bo powoli się uspokajał - przynajmniej z rękoczynami. Otarł przegubem usta, po czym zaczął się powoli oddalać.
Czułam się okropnie... Ta cała szopka przed znajomymi z pracy była dla mnie powodem do wstydu. Chociaż nie ja powinnam się wstydzić, to jednak czułam się głupio. Połowa z nich pewnie myśli teraz, że mam romans z kolegą z pracy, kiedy planuję ślub z narzeczonym...
Weszliśmy do stacji. Większość osób była poruszona tym, co przed chwilą zaszło. Piotrek miał rozbity nos i zakrwawioną twarzą. Wiktor obejrzał go i sprawdził, czy nie ma złamanego nosa. Trzęsącymi się rękami zdezynfekowałam mu niewielkie rany.
Banach zawołał mnie do siebie.
- Martyna, co się dzieje? - zapytał spokojnie z troską w głosie. Opuściłam potulnie głowę. - Kilka dni temu planowałaś ślub, byłaś taka radosna i pełna energii. Rozumiem, że się pokłóciliście, ale wiesz, że sprawy osobiste nie mogą mieszać się z zawodowymi.
Emocje wzięły górę. Nie mogłam powstrzymać łez i rozpłakałam się. Wiktor podszedł, objął mnie i przytulił do siebie. Czułam, że jeszcze bardziej się rozklejam. Jakby ten cały ciężar z ostatnich dni zaczął schodzić i mnie przygniatać. Ale wiedziałam, że przy nim mogę sobie na to pozwolić. Że nie muszę udawać, jaka jestem twarda i silna. Mogę być małą, zagubioną dziewczynką.
- Spokojnie Martyna - powiedział ciepło i położył dłoń na moich włosach. - Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Zaczęłam powoli się opanowywać. Podał mi chusteczkę higieniczną. Wytarłam łzy i wydmuchałam nos.
- Lepiej? - zapytał.
Pokiwałam głową, ale trudno było mi spojrzeć mu w oczy.
- Mogę ci jakoś pomóc? Chcesz pogadać?
- Nie wiem...
- Dasz radę dzisiaj pracować? Może weź wolne albo zamień się z kimś - zaproponował.
Z jednej strony miał rację, po czymś takim trudno będzie mi się skupić na tak odpowiedzialnej pracy. Ale z drugiej, brak zajęcia spowoduje jeszcze większe zdołowanie i rozmyślanie nad tym, co się stało.
- Przepraszam. Zaraz się ogarnę doktorze. Proszę dać mi chwilę.
- W porządku. Gdybyś jednak chciała...
- Nie potrzebuję wolnego. Zaraz mi przejdzie, naprawdę.
- Jak chcesz...
- Dziękuję.
- Dziękuję.
Wyszłam z jego gabinetu i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, żeby czym prędzej wziąć się w garść...
* * *
Wiktor poprosił mnie do siebie.
- Nie powinieneś dzisiaj jeździć z taką twarzą... Będziesz straszył pacjentów.
- Aż tak źle to wygląda, doktorze?
- Dobrze na pewno nie. Nie chcę się wtrącać, ale czym prędzej wyjaśnijcie sobie wszyscy te nieporozumienia, które są między wami. Takie zdarzenia, jak to dzisiaj, są niedopuszczalne pod stacją pogotowia.
- Wiem doktorze... Ale to naprawdę nie moja wina. Zostałem przypadkowo wplątany w to wszystko. Mnie z Martyną nic nie łączy. Miała problemy, pomogłem jej. I to wszystko.
- Piotrek, nie wnikam w prywatne relacje załogi, dopóki nie mają one wpływu na pracę. Martyna jest roztrzęsiona, ty masz obitą twarz... I co ja mam teraz z wami zrobić? Oboje odesłać do domu? A kto zostanie na dyżurze?
- Doktorze, może nie wygląda to tak najgorzej... Dziewczyny pożyczą mi coś, żebym to zamaskował i dam radę. A Martyna... Pogadam z nią, zobaczę w jakim jest stanie.
- W nie najlepszym...
- Załatwię to.
- Ty już może nic dzisiaj nie załatwiaj...
- Doktorze, tylko porozmawiam z nią, tak po przyjacielsku.
- No dobra... Ale nic na siłę, Piotrek!
- Ma się rozumieć!
W tej chwili napłynęło zgłoszenie. Banach pojechał na wezwanie wyjątkowo z Renatą i Adamem, którzy chwilę wcześniej powinni skończyć dyżur.
* * *
Przez dalszą część dnia próbowałam się uspokoić. Udawałam, że wszystko jest już dobrze, ale myśli nie dawały mi spokoju... Ostatnie dni przynosiły nowe informacje o Rafale, o jego charakterze, słabościach, zachowaniu. Nagle okazało się, że to nie jest człowiek, którego pokochałam. Albo że to człowiek, którego tak naprawdę chyba wcale nie znam... Może byłam zaślepiona, a może się maskował?
Siedziałam zrezygnowana w szatni. Skończyłam ostatni poranny dyżur. Jutro mam nockę. Wolałabym iść od rana do pracy i zająć czymś głowę. Nadal nie wiem, co mam myśleć o Rafale i co dalej z tym wszystkim zrobić... Czy chcę być z kimś takim i dzielić całe swoje dalsze życie...? Wiem, że muszę z nim porozmawiać i to jak najszybciej. Kto wie, do czego jeszcze może być zdolny...
Stałam przy drzwiach i bałam się wyjść. Zauważył to Wiktor.
- Co jest Martyna?
- Czy mógłby pan... zobaczyć, czy na zewnątrz nie ma gdzieś Rafała? - wydusiłam z siebie z trudem.
- W porządku.
Po chwili wrócił i oznajmił, że mogę wyjść bez obaw.
- Podwieźć cię gdzieś? - zapytał.
Kompletnie nie wiedziałam dokąd mam się udać. Czy wracać do domu, do Rafała, i teraz wyjaśniać z nim wszystko, czy może jechać do mieszkania Piotrka, do którego klucze przekazał mi dziś rano. Banach chyba wyczuł moje rozterki, bo w końcu spytał:
- Nie chcę naciskać, ale może jednak rozmowa dobrze ci zrobi?
Nawet nie wiem, jak to się stało, że się zgodziłam.
Pojechaliśmy do centrum do miłej kawiarenki. Wiktor ze specyficznym dla siebie ogromnym, wyczuwalnym spokojem wysłuchał mojej historii. Nie dopytywał, nie był wścibski. Po prostu słuchał. W końcu odezwał się:
- Martyna, jakiejkolwiek decyzji względem Rafała nie podejmiesz, to najpierw powinnaś mimo wszystko go wysłuchać. I wszystko dobrze przemyśl, choćby to miało potrwać. Nie rób niczego pochopnie. Daj sobie czas. Daj czas wam obojgu.
- Ma pan rację... Przepraszam, że w ogóle obarczam pana swoimi problemami...
- Daj spokój. Niczym mnie nie obarczasz. Cenię sobie twoje zaufanie i szczerość. W końcu nie każdemu opowiada się o swoich życiowych dylematach i problemach.
- No tak... Dziękuję bardzo. Ulżyło mi.
- To gdzie cię teraz podwieźć?
* * *
C.d.n.
--------------------------------------
z ukłonem dla Spookie ;-)
Stałam przy drzwiach i bałam się wyjść. Zauważył to Wiktor.
- Co jest Martyna?
- Czy mógłby pan... zobaczyć, czy na zewnątrz nie ma gdzieś Rafała? - wydusiłam z siebie z trudem.
- W porządku.
Po chwili wrócił i oznajmił, że mogę wyjść bez obaw.
- Podwieźć cię gdzieś? - zapytał.
Kompletnie nie wiedziałam dokąd mam się udać. Czy wracać do domu, do Rafała, i teraz wyjaśniać z nim wszystko, czy może jechać do mieszkania Piotrka, do którego klucze przekazał mi dziś rano. Banach chyba wyczuł moje rozterki, bo w końcu spytał:
- Nie chcę naciskać, ale może jednak rozmowa dobrze ci zrobi?
Nawet nie wiem, jak to się stało, że się zgodziłam.
Pojechaliśmy do centrum do miłej kawiarenki. Wiktor ze specyficznym dla siebie ogromnym, wyczuwalnym spokojem wysłuchał mojej historii. Nie dopytywał, nie był wścibski. Po prostu słuchał. W końcu odezwał się:
- Martyna, jakiejkolwiek decyzji względem Rafała nie podejmiesz, to najpierw powinnaś mimo wszystko go wysłuchać. I wszystko dobrze przemyśl, choćby to miało potrwać. Nie rób niczego pochopnie. Daj sobie czas. Daj czas wam obojgu.
- Ma pan rację... Przepraszam, że w ogóle obarczam pana swoimi problemami...
- Daj spokój. Niczym mnie nie obarczasz. Cenię sobie twoje zaufanie i szczerość. W końcu nie każdemu opowiada się o swoich życiowych dylematach i problemach.
- No tak... Dziękuję bardzo. Ulżyło mi.
- To gdzie cię teraz podwieźć?
* * *
Na ten dzień czekaliśmy wszyscy. Przede wszystkim ja, mama i Mateusz. Nie mogę już dospać. Mama chyba też nie, bo kręci się w kuchni dużo wcześniej niż zwykle. Wstaję i idę do niej. Spostrzegam, że ukradkiem łyka jakieś tabletki.
- Co tam masz?
- Nic takiego... - urywa nieco zdenerwowana tym, że ją nakryłem.
- Mamo, pokaż mi to - odbieram jej listek z tabletkami. To Hydroxyzyna. - Wciąż to łykasz?? - jestem zaskoczony.
- Tylko dzisiaj. Jestem taka podenerwowana...
- Mamo, nie można tego brać przy byle okazji. Ile tego wzięłaś?
- Przecież wiesz, że denerwuję się, jaki będzie wynik wybudzenia Romka.
- Wiem, ja też to przeżywam. Ale są inne sposoby. Zaparzę ci melisę.
- To nie pomaga... - odparła cicho pod nosem.
- Idź się ubierz, obudź Mateusza. A ja zrobię nam śniadanie.
* * *
Obudził mnie chłód ogarniający moje ciało. Zaczynam się ruszać, ale czuję tylko przeszywający ból. Gdzie ja jestem?? I co się stało?? Nie mogę sobie niczego przypomnieć... Na skroni wyczuwam zaschniętą krew. Spostrzegam, że leżę na podłodze. Jest ciemnawo, okna są przysłonięte, a ja nie mogę się podnieść ani otworzyć do końca oczu. Co się dzieje??
* * *
Byłem mile zaskoczony, że Banach przyszedł do szpitala sprawdzić, jaki jest stan brata.
- Jak tam Romek?
- Jeszcze go nie wybudzali doktorze. Dr Van Graaf mówił wczoraj, że będą próbowali o 8:00.
- W porządku. Zaczekam, jeśli nie macie nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie - odparła mama z nieśmiałym uśmiechem.
Obaj czekaliśmy na lekarza siedząc na krzesłach, kiedy mama nerwowo chodziła po korytarzu. Nagle Wiktor spostrzegł, że przytrzymuje się ściany.
- Pani Strzelecka, dobrze się pani czuje? - wstał i podszedł do niej. - Co się dzieje?
W tym momencie mama osunęła się. Wiktor wykazał się refleksem i zdążył ją złapać.
- Mamo! - dobiegłem do niej. - Co ci jest??!!
C.d.n.
--------------------------------------
z ukłonem dla Spookie ;-)