poniedziałek, 26 października 2015

Odcinek 7_Decyzje


Chciałem ją zobaczyć kiedy śpi. Jak wygląda jej twarz, kiedy jest najbardziej bezbronna i niewinna. Podejrzeć, jak wygląda nieuczesana i bez makijażu. 
Rafał ma niebywałe szczęście: może patrzeć na nią każdego poranka. Może patrzeć, jak zasypia i jak się budzi. A tak mało to docenia, kretyn jeden.
Ale nie mogę jej tego zrobić, nie mogę sobie ulec. Gdyby się obudziła, zapewne poczułaby się nieswojo. A chcę, żeby czuła się tutaj komfortowo i bezpiecznie.

Poszedłem zaparzyć kawy i zrobić coś do jedzenia na śniadanie. Przez okna wpadały pierwsze promienie porannego słońca. Usłyszałem otwierające się drzwi od pokoju. I w progu kuchni stanęła ONA: z nieułożonymi włosami, nieumalowana, w moim za dużym na nią podkoszulku. Oniemiałem na chwilę. Po raz pierwszy widziałem ją taką - gdy wyszła prosto z łóżka. Wyglądała przepięknie, taka świeża i naturalna.
- Dzień dobry - powiedziała uśmiechnięta.
- Dzień dobry - odparłem zadowolony. - Jak się spało?
- Bardzo dobrze. Raz jeszcze dziękuję ci, że mogłam u was przenocować. Mam nadzieję, że twoja mama naprawdę nie będzie miała nic przeciwko.
- Daj spokój. Dlaczego miałaby mieć coś przeciw temu? Od razu cię polubiła.
- Tak uważasz?
- Przecież to widać. Na co masz ochotę? Kucharz Piotr Strzelecki, do usług.
- A co z menu szczególnie pan poleca?
- Mamy jajecznicę na maśle ze szczypiorkiem, może być na bekonie. Albo grzanki z powidłami śliwkowymi. Jest też twarożek ze świeżą rzodkiewką. Może być omlet z dżemem albo jajka na miękko. Co pani tylko chce.
- Mmmm, co za wybór. Prawdziwy hotel 5* - żartowała. - Zatem poproszę jajecznicę ze szczypiorkiem i grzanki z twarożkiem.
- Robi się. Weź prysznic, jeśli masz ochotę, a ja się wszystkim zajmę.
Patrzyła na mnie taka radosna i zadowolona. Chyba udało jej się zapomnieć na chwilę o problemach. Ja przy niej też zapominałem o swoich.

Gdy skończyłem przygotowywać śniadanie, wyszła z łazienki. Była już ubrana i gotowa, by pokazać się światu. Usiedliśmy przy kuchennym stole.
- Kawy? - zapytałem.
- Poproszę. Pewnie się przeze mnie nie wyspałeś. Noc na kanapie nie jest najwygodniejsza.
- Spało się wspaniale. Zobacz, jaki jestem wyspany.
Uśmiechnęła się i zaczęła jeść jajecznicę. Po chwili jednak posmutniała. Jakby realia codzienności do niej wróciły.
- Co jest Martyna?
- Nic...
- Tylko nie mów, że ci nie smakuje. Bardzo się starałem - próbowałem żartować.
- Nie o to chodzi. Wszystko jest pyszne.
- Rafał, tak? - zapytałem.
Spojrzała na mnie znacząco.
- Im szybciej wyjaśnicie sobie nieporozumienia, tym szybciej będziesz miała to z głowy i nie będziesz o tym myślała.
- To nie jest takie proste...
- Nieporozumienia w związkach nigdy nie są proste, ale jeśli się kocha... - zawiesiłem głos i spojrzałem na nią. Chciałem usłyszeć, co ona na to. Czy powie, że go kocha.
- Piotrek, tu nie chodzi tylko o to, że skłamał i nas skłócił. On jeszcze... - nagle urwała. Jakby nie była pewna, czy może mówić dalej.
- No wyrzuć to w końcu z siebie. Widzę, że cię to męczy.
Odetchnęła głośno i spuściła wzrok.
- Dobierał się do mnie. Był napastliwy i pijany...
- To go nie usprawiedliwia!
- Wiem... - odparła cicho.
- Zrobił ci coś?! - zapytałem zdenerwowany.
- Nie. Uderzyłam go w twarz i uciekłam - widziałem, że mówienie o tym nie było dla niej łatwe.
No to wszystko jasne! Martyna po prostu nie chciała nocować w domu po tym wszystkim i wcale jej się nie dziwię.
Targały mną skrajne emocje. Z jednej strony gniew i wściekłość na Rafała, bo - jak podejrzewałem - okazał się niezłym dupkiem. Nigdy mi się nie podobał. Jest w nim coś irytującego. Z drugiej strony, odczuwałem współczucie i litość dla Martyny. Człowiek, któremu ufa, i z którym wiąże przyszłość chciał ją skrzywdzić. A w zasadzie w pewien sposób już ją skrzywdził.
Dotknąłem lekko przegubu jej dłoni.
- Martyna, u mnie zawsze znajdziesz bezpieczny kąt. Cokolwiek by się nie wydarzyło. Pamiętaj o tym.
- Dziękuję Piotrek.
- Możesz tu zostać, ile chcesz.
- Nie, nie mogę sprawiać wam dodatkowego kłopotu. Z resztą, nie chcę katować twojego kręgosłupa spaniem na kanapie.
- To dam ci klucze od mojego mieszkania. Możesz tam zostać, ile chcesz. Ja i tak na razie jestem tutaj.
- No nie wiem, czy to jest dobry pomysł...
- Najlepszy. Bierz klucze i nie marudź.

* * *

Dojechaliśmy pod stację. Piotrek zaparkował samochód. Wysiedliśmy i szliśmy w stronę bazy. Nagle zza rogu budynku wybiegł Rafał i rzucił się z pięściami na Piotrka. Zaskoczył go i nim on się zorientował, mój narzeczony wymierzył mu siarczysty cios w twarz. I zaraz potem drugi i następny. Piotrka kolejne ciosy zamroczyły, zaczął tracić równowagę.
- Zwariowałeś??!! Co ty robisz??!! Rafał, przestań!! - krzyczałam i próbowałam go odciągnąć.
- To z nim teraz kręcisz??!! Sypiacie ze sobą??!! - wrzeszczał wzburzony Rafał.
- Jak śmiesz??!! - krzyknęłam i uderzyłam go mocno w policzek. Podniósł rękę, jak gdyby chciał mi oddać, ale Piotrek złapał ją.
- Chcesz uderzyć kobietę? Taki z ciebie bokser?? To chodź, ze mną się zmierz! - prowokował go.
- Ty sukinsynu, odebrałeś mi ją!! - krzyczał Rafał.
- Sam ją sobie odebrałeś swoim zachowaniem - tłumaczył mu Piotrek.
- Nie daruję ci tego... - Rafał znowu rzucił się na niego. Zaczęli się szamotać. Wiedziałam, że Rafał nie ma z nim szans, bo Piotrek jest silniejszy, ale nie chce zrobić mu krzywdy. W tej chwili podbiegli do nich Adam z Wiktorem. Wszołek przytrzymywał szarpiącego się Rafała.
- No już, dość tego - powiedział stanowczo Wiktor. - Panie Rafale, proszę się uspokoić i wracać do domu.
- Nie pójdę, dopóki nie załatwię sprawy z tym sukinsynem!!
- Proszę nie zmuszać mnie do wezwania policji - łagodził Wiktor. - Niech się Pan opanuje i odejdzie stąd.
Rafał ciągle był mocno zdenerwowany i nabuzowany emocjami. Ale słowa Banacha zaczęły do niego docierać, bo powoli się uspokajał - przynajmniej z rękoczynami. Otarł przegubem usta, po czym zaczął się powoli oddalać. 
Czułam się okropnie... Ta cała szopka przed znajomymi z pracy była dla mnie powodem do wstydu. Chociaż nie ja powinnam się wstydzić, to jednak czułam się głupio. Połowa z nich pewnie myśli teraz, że mam romans z kolegą z pracy, kiedy planuję ślub z narzeczonym... 
Weszliśmy do stacji. Większość osób była poruszona tym, co przed chwilą zaszło. Piotrek miał rozbity nos i zakrwawioną twarzą. Wiktor obejrzał go i sprawdził, czy nie ma złamanego nosa. Trzęsącymi się rękami zdezynfekowałam mu niewielkie rany. 
Banach zawołał mnie do siebie.
- Martyna, co się dzieje? - zapytał spokojnie z troską w głosie. Opuściłam potulnie głowę. -  Kilka dni temu planowałaś ślub, byłaś taka radosna i pełna energii. Rozumiem, że się pokłóciliście, ale wiesz, że sprawy osobiste nie mogą mieszać się z zawodowymi.
Emocje wzięły górę. Nie mogłam powstrzymać łez i rozpłakałam się. Wiktor podszedł, objął mnie i przytulił do siebie. Czułam, że jeszcze bardziej się rozklejam. Jakby ten cały ciężar z ostatnich dni zaczął schodzić i mnie przygniatać. Ale wiedziałam, że przy nim mogę sobie na to pozwolić. Że nie muszę udawać, jaka jestem twarda i silna. Mogę być małą, zagubioną dziewczynką.
- Spokojnie Martyna - powiedział ciepło i położył dłoń na moich włosach. - Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Zaczęłam powoli się opanowywać. Podał mi chusteczkę higieniczną. Wytarłam łzy i wydmuchałam nos.
- Lepiej? - zapytał.
Pokiwałam głową, ale trudno było mi spojrzeć mu w oczy.
- Mogę ci jakoś pomóc? Chcesz pogadać?
- Nie wiem...
- Dasz radę dzisiaj pracować? Może weź wolne albo zamień się z kimś - zaproponował. 
Z jednej strony miał rację, po czymś takim trudno będzie mi się skupić na tak odpowiedzialnej pracy. Ale z drugiej, brak zajęcia spowoduje jeszcze większe zdołowanie i rozmyślanie nad tym, co się stało.
- Przepraszam. Zaraz się ogarnę doktorze. Proszę dać mi chwilę.
- W porządku. Gdybyś jednak chciała...
- Nie potrzebuję wolnego. Zaraz mi przejdzie, naprawdę.
- Jak chcesz...
- Dziękuję.
Wyszłam z jego gabinetu i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, żeby czym prędzej wziąć się w garść...

* * *

Wiktor poprosił mnie do siebie. 
- Nie powinieneś dzisiaj jeździć z taką twarzą... Będziesz straszył pacjentów.
- Aż tak źle to wygląda, doktorze?
- Dobrze na pewno nie. Nie chcę się wtrącać, ale czym prędzej wyjaśnijcie sobie wszyscy te nieporozumienia, które są między wami. Takie zdarzenia, jak to dzisiaj, są niedopuszczalne pod stacją pogotowia.
- Wiem doktorze... Ale to naprawdę nie moja wina. Zostałem przypadkowo wplątany w to wszystko. Mnie z Martyną nic nie łączy. Miała problemy, pomogłem jej. I to wszystko.
- Piotrek, nie wnikam w prywatne relacje załogi, dopóki nie mają one wpływu na pracę. Martyna jest roztrzęsiona, ty masz obitą twarz... I co ja mam teraz z wami zrobić? Oboje odesłać do domu? A kto zostanie na dyżurze?
- Doktorze, może nie wygląda to tak najgorzej... Dziewczyny pożyczą mi coś, żebym to zamaskował i dam radę. A Martyna... Pogadam z nią, zobaczę w jakim jest stanie.
- W nie najlepszym...
- Załatwię to.
- Ty już może nic dzisiaj nie załatwiaj...
- Doktorze, tylko porozmawiam z nią, tak po przyjacielsku.
- No dobra... Ale nic na siłę, Piotrek!
- Ma się rozumieć!

W tej chwili napłynęło zgłoszenie. Banach pojechał na wezwanie wyjątkowo z Renatą i Adamem, którzy chwilę wcześniej powinni skończyć dyżur.

* * *

Przez dalszą część dnia próbowałam się uspokoić. Udawałam, że wszystko jest już dobrze, ale myśli nie dawały mi spokoju... Ostatnie dni przynosiły nowe informacje o Rafale, o jego charakterze, słabościach, zachowaniu. Nagle okazało się, że to nie jest człowiek, którego pokochałam. Albo że to człowiek, którego tak naprawdę chyba wcale nie znam... Może byłam zaślepiona, a może się maskował?

Siedziałam zrezygnowana w szatni. Skończyłam ostatni poranny dyżur. Jutro mam nockę. Wolałabym iść od rana do pracy i zająć czymś głowę. Nadal nie wiem, co mam myśleć o Rafale i co dalej z tym wszystkim zrobić... Czy chcę być z kimś takim i dzielić całe swoje dalsze życie...? Wiem, że muszę z nim porozmawiać i to jak najszybciej. Kto wie, do czego jeszcze może być zdolny...

Stałam przy drzwiach i bałam się wyjść. Zauważył to Wiktor.
- Co jest Martyna?
- Czy mógłby pan... zobaczyć, czy na zewnątrz nie ma gdzieś Rafała? - wydusiłam z siebie z trudem.
- W porządku.
Po chwili wrócił i oznajmił, że mogę wyjść bez obaw.
- Podwieźć cię gdzieś? - zapytał.
Kompletnie nie wiedziałam dokąd mam się udać. Czy wracać do domu, do Rafała, i teraz wyjaśniać z nim wszystko, czy może jechać do mieszkania Piotrka, do którego klucze przekazał mi dziś rano. Banach chyba wyczuł moje rozterki, bo w końcu spytał:
- Nie chcę naciskać, ale może jednak rozmowa dobrze ci zrobi? 
Nawet nie wiem, jak to się stało, że się zgodziłam. 
Pojechaliśmy do centrum do miłej kawiarenki. Wiktor ze specyficznym dla siebie ogromnym, wyczuwalnym spokojem wysłuchał mojej historii. Nie dopytywał, nie był wścibski. Po prostu słuchał. W końcu odezwał się:
- Martyna, jakiejkolwiek decyzji względem Rafała nie podejmiesz, to najpierw powinnaś mimo wszystko go wysłuchać. I wszystko dobrze przemyśl, choćby to miało potrwać. Nie rób niczego pochopnie. Daj sobie czas. Daj czas wam obojgu.
- Ma pan rację... Przepraszam, że w ogóle obarczam pana swoimi problemami...
- Daj spokój. Niczym mnie nie obarczasz. Cenię sobie twoje zaufanie i szczerość. W końcu nie każdemu opowiada się o swoich życiowych dylematach i problemach.
- No tak... Dziękuję bardzo. Ulżyło mi.
- To gdzie cię teraz podwieźć?

* * *



Na ten dzień czekaliśmy wszyscy. Przede wszystkim ja, mama i Mateusz. Nie mogę już dospać. Mama chyba też nie, bo kręci się w kuchni dużo wcześniej niż zwykle. Wstaję i idę do niej. Spostrzegam, że ukradkiem łyka jakieś tabletki.
- Co tam masz?
- Nic takiego... - urywa nieco zdenerwowana tym, że ją nakryłem.
- Mamo, pokaż mi to - odbieram jej listek z tabletkami. To Hydroxyzyna. - Wciąż to łykasz?? - jestem zaskoczony.
- Tylko dzisiaj. Jestem taka podenerwowana...
- Mamo, nie można tego brać przy byle okazji. Ile tego wzięłaś?
- Przecież wiesz, że denerwuję się, jaki będzie wynik wybudzenia Romka.
- Wiem, ja też to przeżywam. Ale są inne sposoby. Zaparzę ci melisę.
- To nie pomaga... - odparła cicho pod nosem.
- Idź się ubierz, obudź Mateusza. A ja zrobię nam śniadanie.

* * *

Obudził mnie chłód ogarniający moje ciało. Zaczynam się ruszać, ale czuję tylko przeszywający ból. Gdzie ja jestem?? I co się stało?? Nie mogę sobie niczego przypomnieć... Na skroni wyczuwam zaschniętą krew. Spostrzegam, że leżę na podłodze. Jest ciemnawo, okna są przysłonięte, a ja nie mogę się podnieść ani otworzyć do końca oczu. Co się dzieje?? 

* * * 

Byłem mile zaskoczony, że Banach przyszedł do szpitala sprawdzić, jaki jest stan brata.
- Jak tam Romek?
- Jeszcze go nie wybudzali doktorze. Dr Van Graaf mówił wczoraj, że będą próbowali o 8:00.
- W porządku. Zaczekam, jeśli nie macie nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie - odparła mama z nieśmiałym uśmiechem.
Obaj czekaliśmy na lekarza siedząc na krzesłach, kiedy mama nerwowo chodziła po korytarzu. Nagle Wiktor spostrzegł, że przytrzymuje się ściany.
- Pani Strzelecka, dobrze się pani czuje? - wstał i podszedł do niej. - Co się dzieje?
W tym momencie mama osunęła się. Wiktor wykazał się refleksem i zdążył ją złapać.
- Mamo! - dobiegłem do niej. - Co ci jest??!!


C.d.n.

--------------------------------------
z ukłonem dla Spookie ;-)

wtorek, 20 października 2015

Odcinek 6_Prośba


- A ten pajac co tu robi? - pytam ironicznie Adasia, z którym stoję na zewnątrz. Popijając kawę, łapiemy poranne promienie wiosennego słońca. Do dyżuru mamy jeszcze 10 minut.
- Pewnie przyszedł przeprosić.
- To coś ostro nawywijał, skoro przyłazi pod pracę z kwiatami i robi jej obciach - kwituję udając, że nie jestem w temacie.
- Nie wiem o co chodzi. Wiesz, babskie tajemnice. Ale chyba coś poważnego, bo Martyna nocowała dzisiaj u nas - zdradza Adam.
- Jak to??!! Martyna spała u was??!! - pytam totalnie zaskoczony.
- Noo...
- A co się stało?? - dopytuję.
- Nie wiem stary. Przyszła późno zapłakana i zapytała, czy może przekimać. Tyle.

Od razu idę szukać Martyny. Znajduję ją w szatni. Ma podkrążone i lekko zapuchnięte od płaczu oczy.
- Martyna? Wszystko w porządku? - pytam zaniepokojony.
- Tak, jest ok - próbuje udawać. Ukradkiem ociera jednak łzy.
- Rafał stoi pod stacją z kwiatami.
- Co??
- Chyba czeka na ciebie. Mam go spławić?
- Nie... Sama to załatwię.
- Ok.
Martyna głośno wzdycha. Widzę, że nie jest to dla niej przyjemna rozmowa.
- To przeze mnie się pokłóciliście? - podpytuję.
- Nie, nawet nie zdążyliśmy porozmawiać.
- To co się stało?? 
Widzę, że coś ją trapi. 
- Nie chcę teraz o tym gadać...
- Dobra. Ale pamiętaj, że jakby co, to zawsze możesz na mnie liczyć - szczerze deklaruję.
- Dzięki.
Nie chcę jej naciskać. Jak będzie chciała, to sama powie. Albo nie... Ale dałbym mu w twarz za to, że płacze przez niego.

* * *

- Po co tu przyszedłeś??!! - pytam ostro.
- Martynka... Ja... chciałem cię przeprosić za wczoraj. Nie wiem co we mnie wstąpiło - potulnie tłumaczy się Rafał.
- Może alkohol??
- Martynka, naprawdę niewiele wypiłem. Wybacz mi, proszę cię!! To już się więcej nie powtórzy - obiecuje błagalnym tonem.
- Słuchaj, za chwilę mam dyżur i nie chcę tego roztrząsać tu i teraz. Pogadamy potem. A teraz idź stąd.
- Ale wrócisz dziś do domu??
Odwracam się na pięcie i wchodzę do stacji. Na odchodne słyszę jeszcze:
- Martynka, przepraszam!!

- Co za żenada... - śmieje się cicho Renata.
- Bawi cię to??!! - pytam ostro.
- Nie, no skąd.
- To daruj sobie takie teksty!
Za plecami szepta jeszcze coś do Piotrka chichocząc.
- Daj spokój Renata - ucisza ją.
- No co ja takiego powiedziałam?? - pyta zdziwiona.
- Po prostu się odczep, dobra??! - posyłam jej piorunujące spojrzenie i wychodzę. 

Idę do Basi wyżalić się. Ale w tej chwili dostajemy wezwanie i zawracam, kierując się w stronę karetki.
- Co mamy? - pytam Banacha.
- Mężczyzna ugodzony nożem. 
- Napad czy sprzeczka rodzinna? - pyta Piotrek
- Nie wiem. Dojedziemy, to się dowiemy. 

Wchodzimy do mieszkania, wszędzie panuje spory bałagan. Stłuczona lampka nocna, porozrzucane przedmioty, ubrania, dokumenty. Widać, że była tu niezła awantura. Na podłodze w pokoju leży mężczyzna około 45 lat. Z jego brzucha wystaje trzonek noża kuchennego. Dookoła pełno krwi.
- Dzień dobry. Wiktor Banach, pogotowie ratunkowe. Jak do tego doszło?
- Pokłóciliśmy się. Nagle żona wpadła w szał i... chwyciła za nóż... Wszystko działo się tak szybko... A potem wybiegła - relacjonuje pacjent.
- Spokojnie. Już się Panem zajmujemy - uspokaja go Wiktor.
- Ciśnienie 90/60, saturacja 94 - podaje parametry Piotrek.
Wiktor wstępnie ocenia ranę, jej rozległość i głębokość.
- Martyna, podłącz monitor, załóż dojście i podaj płyny. Piotrek, zabezpiecz ranę - wydaje nam polecenia.
- Już się robi - odpowiadam.
- Doktorze... Bo moja żona... Ona jest chora psychicznie.
- W porządku, zajmiemy się tym. Piotrek, zawiadom policję. Ma Pan gdzieś zdjęcie żony?
- Portret... wisi na ścianie.
- Mogę pożyczyć to zdjęcie?
- Proszę... Ale znajdziecie ją? Ona w tym stanie... może być niebezpieczna.
- Proszę się uspokoić, policja się tym zajmie.
Banach dyskretnie przywołuje Piotrka na bok.
- Rana jest dosyć głęboka. Facet stracił sporo krwi. Podejrzewam krwotok wewnętrzny. W każdej chwili może dojść do wstrząsu hipowolemicznego. Powiadom szpital, żeby przygotowali salę i krew.
- Doktorze, migotanie - wołam.
- Piotrek, defibrylator.
Piotrek przygotowuje sprzęt.
- Gotowe doktorze. 
- Dobra, odsunąć się - poleca Wiktor.
Ciało pacjenta przeszywa impuls elektryczny. Zaczynam masaż serca, a Piotrek wentyluje. Po upływie około 2 minut sprawdzamy na kardiomonitorze rytm pracy serca. Wrócił do normy.
- Dobra, ruchy, ruchy. Zabieramy go - ponagla Banach.

Udaje nam się dowieźć pacjenta do szpitala bez komplikacji. Dobrze, że tak szybko nas zawiadomił, i że nóż nie został wyjęty.
Rafał dzwoni do mnie już chyba piąty raz, a niedawno pożegnałam go pod stacją. Przecież dobrze wie, że dyżur to nie jest odpowiedni czas na takie rozmowy. Tłumaczyłam mu, że pogadamy potem. To nie! Akurat teraz i w taki głupi sposób musi pokazywać, jak bardzo mu na mnie zależy. Mam tego dość! Wyciszam dzwonek.

* * *

Martynka to jest jednak profesjonalistka. Też ma jakieś kłopoty osobiste, ale nie przenosi ich na grunt zawodowy. To taka robota, że albo potrafisz oddzielić jedno od drugiego, albo się nie nadajesz.
Chciałbym jej jakoś pomóc, ale dopóki nie wiem, co się stało, nie wiem jak. Ani co mógłbym dla niej zrobić. Od Basi niczego się nie dowiem. Adaś sam nic nie wie. Cholera...

Docieram na szpitalny korytarz. Mama z Młodym nadal tutaj są.
- Dlaczego Mateusz nie jest jeszcze w domu? 
- Nie miałam go dzisiaj z kim zostawić.
- To ciotka nie przyjechała?
- Nie, zadzwoniła w ostatniej chwili, że coś pilnego jej wypadło.
- Młody, odrobiłeś zadanie domowe?
- Nie - cieszy się młodszy brat.
- No to pięknie... To kiedy je zrobisz?
- Może ja pomogę? - nagle za plecami słyszę głos Martyny. Odwracam się zaskoczony.
- Dzień dobry - posyła powitanie do mojej mamy.
- Ty?? - pytam zdziwiony.
- A co? Boisz się, że już niczego nie pamiętam z podstawówki? - żartuje.
- Nie o to chodzi...
- Daj spokój Piotrek - wymija mnie na korytarzu. - Cześć, jestem Martyna. A Ty jak masz na imię?
- Mateusz.
- Miło mi cię poznać Mateusz - uśmiecha się do brata. - Z czego masz dziś zadanie?
- Z polskiego.
- W tym akurat byłam dobra - uśmiecha się i mruga do mnie. - A pokażesz mi co masz zadane?
Młody wyciąga z plecaka zeszyt i książkę. Martyna chce go zabrać do bufetu.
- Martyna, czy ty przypadkiem nie powinnaś jechać do domu? - pytam znacząco. Spogląda na mnie. Po chwili namysłu odwraca się i zwraca do brata:
- Jesteś głodny? Masz na coś ochotę?
- Na naleśniki! - wykrzykuje radośnie Mateusz.
- Może Piotrek i mama przyłączą się do nas, co ty na to?
- Taaak!!
- Przyłączycie się do nas? - pyta z rozbrajającym uśmiechem.
Wszyscy razem schodzimy do bufetu. Młody nie kryje swojego zadowolenia. Na jego miejscu też bym go nie krył, gdyby Martyna to mnie trzymała za rękę... Przypominam sobie o Rafale i wydarzeniach z poranka. Biorę ją na bok.
- Martyna, doceniam to, że chcesz nam pomóc, ale... Rafał chyba czeka na ciebie w domu...
- To niech czeka - ucina i podchodzi do stolika, gdzie zajęli miejsce.
Jestem tym nieco zaskoczony. To miłe, że chce być z nami, ale niezręcznie się czuję wiedząc, że jej narzeczony czeka teraz na nią. I zależy mu, żeby wyjaśnić to, co zaszło między nimi. Ale przecież Martyna dobrze wie, co robi... To jej sprawa i jej decyzja.

* * * 

- Może dałaby się Pani zaprosić do nas na herbatę i własnej roboty sernik? Dokończylibyście spokojnie to zadanie z polskiego... - pyta ostrożnie jego mama.
- Mamo, daj spokój. Ja mu pomogę. Nie fatyguj Martyny.
- Przepraszam Panią, Piotrek ma rację. Nie powinnam prosić i wykorzystywać Pani...
- Dla mnie to żaden kłopot, naprawdę. Nie mam planów na wieczór. Chętnie skorzystam z zaproszenia, jeśli... Piotrek nie ma nic przeciwko.
- Ja?? Skąd!
- Nie przepuszczę okazji na domowy sernik - żartuję, czym rozładowuję trochę niezręczną atmosferę.

Przyjeżdżamy do ich mieszkania. Panuje lekki nieład, ale ogólnie jest schludnie i czysto. 
- Przepraszam za ten nieporządek. Nie miałam dziś kiedy tego uprzątnąć - Pani Strzelecka na prędce zbiera nieposkładane, czyste pranie.
- Proszę się tym nie przejmować, naprawdę.
- Chcesz zobaczyć mój pokój? - pyta nagle Mateusz.
- No pewnie, że chcę!
- Halo, Młody. To nie jest twoja koleżanka. Co ci mówiłem? Jak masz się zwracać do osób starszych od ciebie?
- Daj spokój Piotrek.
- Ma się uczyć szacunku do starszych.
- Przepraszam. Czy chciałaby Pani zobaczyć mój pokój?
- Jasne.
- A porządek masz? - pyta go Piotrek.
Chłopiec kiwa głową, po czym chwyta mnie za rękę i prowadzi do ostatniego, małego pokoju. Pokazuje swoje zabawki i książki. Kończymy zadanie z polskiego. Po chwili przychodzi do nas jego mama.
- Pani Martyno, zapraszam do stołu.

* * *

Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy: Martyna w domu mojej mamy, je z nami sernik. Widzę teraz, że mama tego potrzebowała. Potrzebowała rozmowy o duperelach, podjęcia kogoś swoim bajecznym sernikiem, oderwania się na chwilę od tych problemów. Ja idę codziennie do pracy, a ona zostaje z tym sama, w czterech ścianach - czy to domu czy szpitalnego korytarza. Trzyma się dla Mateusza, ale i tak jest jej ciężko. Jednak jest bardzo dzielna i silna. Choć tyle w życiu przeszła...

Martyna pomaga zebrać talerze ze stołu. 
- Bardzo dziękuję. Sernik był wyborny. Dawno nie jadłam tak pysznego - zachwala wypiek.
- Dziękuję. Cieszę się, że Pani smakował. 
- Nie mów, że kiedykolwiek jadłaś równie dobry - podpuszczam ją.
- To prawda.
- To ja nie będę wam przeszkadzała. Pójdę się położyć. Dziękuję za wizytę i zapraszam ponownie do nas - zachęca mama, po czym wychodzi do swojego pokoju.
- Dziękuję. Ja też będę się już zbierała. Trochę się zasiedziałam...
- Zostań jeszcze... - wypalam nagle tak spontanicznie, że sam się sobie dziwię. 
W torebce słychać jej wibrującą komórkę. Pewnie Rafał dzwoni. Ale Martyna nie reaguje. Chyba nie zamierza odebrać. Patrzy na mnie w milczeniu nieco zaskoczona. W końcu, po kilkunastu sekundach, patrząc mi w oczy szepta:
- Piotrek... Czy mogę mieć do ciebie prośbę?


C.d.n.

sobota, 17 października 2015

Odcinek 5_Rozczarowanie


- Doktorze, potrzebne nosze! Znaleźliśmy Pańskiego człowieka - krzyczy do nas dowódca straży pożarnej. 
Oby tylko Piotrkowi nic się nie stało! Nie mogę znaleźć sobie miejsca po tym, co powiedział mi Wiktor. Gdybym wiedziała wcześniej, że Piotrek ma takie problemy...
- Martyna, bierz nosze i deskę, szybko! - pogania mnie Banach. 
Biegniemy pod wejście do budynku. Strażacy każą nam tutaj zaczekać. Myślę tylko o tym, w jakim stanie go znaleźli. Rozpoczyna się nerwowe oczekiwanie. Czas ciągnie się w nieskończoność... 
W końcu dwóch strażaków wynosi Piotrka na desce. Ma brudną od dymu i spalenizny twarz. Mocno kaszle. Ale wygląda na to, że nie doznał poważniejszych obrażeń. Dzięki Bogu!
- Piotrek, możesz oddychać? - pyta Wiktor.
Piotrek w odpowiedzi kiwa głową na tak.
- Jak się czujesz? Masz jakieś obrażenia? - dopytuje.
- Nie, wszystko w porządku doktorze. Tylko słabo mi - odpowiada powoli cicho pokasłując.
- Straciłeś przytomność, pamiętasz? - pytam go.
- Nie, raczej nie. Leżałem blisko ziemi, żeby nie nawdychać się dymu.
- Dobrze - mówi Wiktor.
- A co z tym chłopakiem?
- Z małym wszystko dobrze. Pojechał do szpitala na badania - odpowiadam.
Piotrek lekko uśmiecha się zadowolony. Dojeżdżamy z nim na noszach do karetki. Wiktor osłuchuje go.
- Oddychaj głęboko.
Piotrek z pewnym trudem bierze głębokie wdechy.
- Płuca w porządku. Miałeś szczęście.
- Wiedziałem, co robić, żebym nie musiał być Waszym pacjentem - żartuje.
- Dobra, dobra. Nie cwaniakuj teraz. I tak musimy pogadać o tym, co zrobiłeś - oznajmia Wiktor.
- Dobrze... - odpowiada pokornie.
- Ciśnienie 90/60 - podaję.
- Niziutkie Piotrek.
- To stąd to osłabienie.
- Ale osłabienie nie bierze się z niczego. Martyna, zmierz mu jeszcze poziom cukru.
- Robi się.
- Nie trzeba doktorze. To z przemęczenia.
- Ja o tym decyduję. Leż spokojnie.
Piotrek przewraca oczami.
- Glukoza 58 - podaję.
- No to pięknie Piotrek. I ten niski cukier też masz z przemęczenia? Jadłeś coś dzisiaj? - pyta Wiktor.
- Nie... - odpowiada cicho i odwraca wzrok.
- Ech... Jak dziecko - wzdycha Banach. - Martyna, załóż dojście, podaj płyny i 10% glukozę.
- Oczywiście.
W tej chwili do karetki podbiega jeden ze strażaków z informacją, że potrzebny jest lekarz. Pewnie znaleziono jeszcze jakąś ofiarę pożaru. Na szczęście nie było ich dzisiaj wiele. Wiktor wybiega, każąc mi zostać z Piotrkiem w karetce.

* * *

Jak tak patrzę, kiedy krząta się przy mnie, to cała złość na nią mi przechodzi. Z resztą, już zapomniałem o tym, co było. Nie umiem długo się gniewać.
Martynka robi mi delikatnie wkłucie dożylne i podłącza kroplówkę. Nie spuszczam z niej wzroku.
- Dlaczego nic nie jadłeś? - zagaduje mnie.
- Nie zdążyłem. Myślałem, że wyskoczę na chwilę, gdy będziemy zjeżdżali z pierwszego wezwania.
- Uhmm...
- Ale napiłem się trochę kawy.
- Kawa na pusty żołądek, to nie jest dobry pomysł...
- Czyżbyś się o mnie trochę martwiła? - próbuję żartować i rozluźnić atmosferę.
Martyna wzrusza ramionami. Widzę, że posmutniała.
- Nie smutaj Martynka. Przeżyję - znów żartuję, żeby nieco ją rozweselić.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o swoim bracie? - pyta nagle. Spoważniałem.
- A co miałem ci powiedzieć? Że Romek spadł z drabiny i miał krwiaka mózgu? Że ledwo go odratowali?
- No chociażby.
- Każdy ma swoje zmartwienia. Z resztą...
- Co?
- Nieważne.
- No co? Powiedz.
- Skoro nie chciałaś mnie widzieć, kiedy leżałaś w szpitalu, to nagle mam ci opowiadać, co się u mnie dzieje?
- Cooo??!! - Martyna otwarła szeroko swoje ciemne, duże oczy. - Ja cię nie chciałam widzieć??!! To Ty byłeś tak zajęty, że nie odwiedziłeś mnie ani razu!
- Byłem u ciebie następnego dnia rano, zaraz po dyżurze. Spotkałem na korytarzu Rafała. Powiedział mi, że nie chcesz mnie widzieć. To co miałem zrobić? Iść do ciebie na siłę??
- Coooo??!! Ja mu nic takiego nie mówiłam!! Nawet nie wiedziałam, że byłeś, że spotkaliście się na korytarzu!!
- No tak, wszystko jasne...
- Ale co jasne??!! Nie wierzę, że Rafał mógł powiedzieć coś takiego...
- A co, wymyśliłem to sobie??!! Nie wiesz po co?? Gdybym faktycznie nie miał czasu, to bym ci powiedział, a nie ściemniał teraz. Poza tym, są jeszcze telefony. Przecież mógłbym zadzwonić... 
Martyna stanęła jak wryta. Widzę, że na jej twarzy miesza się złość z niedowierzaniem.

* * *

Nie wierzę... To niemożliwe, żeby Rafał zrobił coś takiego... Po co?? Ale znów po co Piotrek miałby kłamać? Ma czasem dziwne pomysły i głupie zachowanie, ale nigdy mnie nie oszukał ani nie okłamał. Jaki miałby w tym interes, żeby teraz to zrobić? Ale jaki cel miałby w tym Rafał?? Miałam mętlik w głowie... To wszystko nie dawało mi spokoju. Obie wersje wydawały mi się nieprawdopodobne, ale przecież któryś z nich kłamał...

Po dyżurze poszłam do szpitala, do brata Piotrka. Spotkałam go tam razem z mamą.
- Dzień dobry - przywitałam ją.
- Dzień dobry - odpowiedziała przygnębiona kobieta.
- Jestem Martyna, pracuję z Pani synem w pogotowiu.
- Ach, to Pani. Miło mi poznać.
- Mnie również.
- Piotruś nieraz opowiada o dzielnej dziewczynie, która z nim pracuje - próbowała się uśmiechnąć.
- Naprawdę??
- Tak. Bardzo Panią lubi. Z resztą, nie dziwię mu się. Jest Pani sympatyczna. I ładna.
Opuściłam wzrok lekko się uśmiechając. Z OIOM-u wyszedł Piotrek.
- Mamo, powinnaś odpocząć. Jedź do domu. Ja przy nim zostanę - powiedział.
- Jesteś zmęczony po pracy. Ty jedź. Jutro przecież też masz dyżur.
- Dam radę. Jedź i zajmij się Mateuszem.
- Na pewno?
- Tak, na pewno.
Mama pożegnała się ze mną i ucałowała syna w policzek. Na odchodne zerknęła jeszcze do sali, w której leżał Romek.
Piotrek usiadł obok mnie na szpitalnym korytarzu.
- Jak się czujesz? - zapytałam z troską w głosie.
- W porządku.
- Przyniosłam ci kanapkę i sałatkę z kurczakiem - z lnianej torby wyciągnęłam dwa małe pakunki i podałam mu.
Piotrek uśmiechnął się.
- Dziękuję. To miłe, że dbasz o mój poziom cukru - zażartował.
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Nie wiedziałam co mam jeszcze powiedzieć po tych ostatnich "rewelacjach", których się dowiedziałam.
- Nie idziesz do domu? - zagadnął nagle pierwszy.
- Jakoś nie mam ochoty...
- Słuchaj Martyna... Ja naprawdę dobrze życzę Tobie i Rafałowi. Ale nie zmyśliłem tego. Naprawdę tak było.
- Wierzę ci... - odparłam cicho.
- To przez to tak głupio się poróżniliśmy?
- Chyba tak... Przepraszam, że byłam dla ciebie niemiła.
- Chyba wredna, chciałaś powiedzieć - żartował nadal.
- Ok, wredna - uśmiechnęłam się.
- Nie ma sprawy Martynka. Już zapomniałem.

Siedzieliśmy i nadrabialiśmy zaległości. Opowiedział mi o wypadku brata i obecnych rokowaniach, o tym, jak znosi to mama i młodszy brat i ile spraw spadło teraz na niego. Bardzo chciałam pomóc mu w tej sytuacji. Przecież jest moim dobrym kumplem.
 
* * * 

Miło nam się rozmawiało. Było jak kiedyś. Znów czułem, że jesteśmy blisko, jak prawdziwi przyjaciele. Że mogę na nią liczyć. Że mogę jej powiedzieć o wszystkim. Poza Wiktorem i Adamem, nie miałem do nikogo takiego zaufania. Zaoferowała mi swoją pomoc i tym razem nie oponowałem.
Nawet nie zauważyliśmy, jak na zewnątrz zrobiło się ciemno.
- Martyna, odwiozę cię, jest już późno - zaproponowałem.
- Nie bardzo mam ochotę wracać do domu po tym wszystkim... - wyznała.
- Wierzę... Ale musisz, chociażby po to, żebyście sobie wszystko wyjaśnili.
- Chyba nie mam już dzisiaj na to siły... - odparła zrezygnowana. Spojrzałem na nią i faktycznie wyglądała na zmęczoną. Po chwili jednak zebrała się.
- Zamówię taksówkę - odparła i zaczęła iść w stronę wyjścia.
- Po co masz zamawiać? Ja jestem dzisiaj twoją taksówką - chciałem ją rozweselić.
- Piotrek, dziękuję, ale powinieneś odpocząć. Wiktor tylko dlatego nie wysłał cię na urlop, że obiecałeś mu, że będziesz o siebie dbał. Pamiętasz? A dbanie o siebie oznacza między innymi spanie i jedzenie.
- Mam już prowiant - wskazałem na pakunki, które mi przyniosła. - A sen dłuższy o 15 minut mnie nie zbawi. No chodź.
W końcu dała się przekonać i poszła ze mną do samochodu.

Odwiozłem ją pod samą klatkę bloku, w którym mieszka z Rafałem.
- To był długi i męczący dzień... - westchnęła.
- Jutro będzie lepiej - próbowałem ją pocieszyć.
- Jutro nie wiadomo co będzie...
- To prawda. Ale ja nie zamierzam jutro zasłabnąć z głodu ani wchodzić do płonących budynków.
Uśmiechnęła się.
- Dzięki za podwózkę. Śpij dobrze, do jutra - pożegnała się.
- Wzajemnie.
Patrzyłem, jak otwiera drzwi i wchodzi do klatki.

* * *

Ledwo włóczyłam nogami w stronę drzwi mieszkania. Byłam taka padnięta, że nie miałam ani siły ani ochoty poruszać dziś z Rafałem tego tematu. Choć byłam strasznie ciekawa jego wersji. Co mi powie, kiedy zapytam go o ich spotkanie w szpitalu. I w ogóle, jak to wszystko wytłumaczy.

W przedpokoju panował półmrok. Zaczęłam rozpinać kurtkę.
- Cześć skarbie - Rafał zaszedł mnie od tyłu, objął w pasie i pocałował w ucho. Wyczułam od niego alkohol.
- Ty piłeś!
- Troszeczkę, czekając na ciebie. Co tak późno? Dyżur się przeciągnął, mieliście jakąś akcję? - nie przestawał mnie obejmować i zaczął całować po karku i szyi.
- Rafał, jestem zmęczona... - powiedziałam oschle, ale on nie przestawał, a jego uścisk zaczynał być coraz mocniejszy.
- Za chwilę przestaniesz myśleć o zmęczeniu... - jego dłonie zaczęły krążyć po moim ciele. Próbowałam oswobodzić się z jego ramion, ale coraz silniej mnie oplatały.
- Naprawdę, nie mam dzisiaj ochoty! - krzyknęłam stanowczo, ale on nie odpuszczał.
- Cały dzień na ciebie czekałem... Chodź do mnie! - mocno odwrócił mnie twarzą do siebie i zaczął rozpinać bluzkę.
- Powiedziałam nie! - krzyknęłam i uderzyłam go w twarz. Zdenerwowana wybiegłam na oślep w pustą, ciemną noc...


C.d.n.

czwartek, 15 października 2015

Odcinek 4_Ponad siły


Świeżo zaparzona kawa przyjemnie roztaczała swoją woń po mieszkaniu. Za oknem słońce budziło się do życia. Wstałam i założywszy na siebie koszulę Rafała, udałam się do kuchni. 
- Dzień dobry kochanie - powitał mnie narzeczony.
- Dzień dobry - odpowiedziałam i pocałowałam go namiętnie w usta.
- Jak się spało?
- Wspaniale. Dziękuję Ci, że jesteś i troszczysz się o mnie - wtuliłam się w jego ramiona, a on mocno mnie przytulił.
- Kocham Cię i chcę się Tobą opiekować. Chcę być z Tobą na dobre i na złe - wyznał. Założyłam mu ręce na szyi i raz jeszcze pocałowałam.
- Idź się ubrać, a ja zrobię śniadanie. Na co masz ochotę?
- Na cokolwiek, byleby przyrządzone przez Ciebie - odparłam radośnie i zniknęłam w łazience.

Do stacji pogotowia dotarłam trochę wcześniej. Panowała dziwna atmosfera. W kuchni zauważyłam Piotrka. Jego twarz nie kryła zmęczenia. Zdziwiłam się, że Wiktor dopuszcza go do pracy w takim stanie. Od razu widać, że wczoraj zabalował. Jednak po chwili dostrzegłam, że było na niej znać coś jeszcze, coś jakby niepokojącego. 
Doktor Anna podała mu kubek z wrzącym napojem. Skinął głową w geście podziękowania. Pogłaskała go po ramieniu. O co chodzi?? I dlaczego jest taki przygaszony?? Jakby uszła z niego energia. 

Po chwili wezwał go do siebie dr Banach i zamknął za nim drzwi.

* * *

- Jaki jest stan Twojego brata? - zapytał z troską Wiktor.
- Kiepski, doktorze. Operacja usunięcia krwiaka mózgu skończyła się nad ranem, były komplikacje. Teraz trzeba czekać. Ale rokowania nie są dobre... - odparłem przybity.
- Jak radzi sobie Twoja mama?
- Jest załamana i kompletnie rozbita. Obwinia się o to wszystko. A przecież to nie jej wina, że Romek spadł z drabiny, kiedy malował sufit.
- No tak... A co z młodszym bratem?
- Mateuszem zajmuje się teraz ciotka, siostra mamy. Młody nie wie jeszcze o wszystkim, ale trudno będzie go oszukać...
- Nie ukrywaj przed nim prawdy o stanie Romka. Ale dostosuj informacje i sposób ich przekazania do jego wieku.
- Jasne. Wszystko mu dzisiaj jakoś powiem.
- A jak Ty się masz, Piotrek? Na pewno dasz radę pracować w takim stanie? - zapytał mnie wyrozumiale.
- Tak, doktorze. Poradzę sobie, jestem twardy - odparłem zdecydowanie.
Przyglądał mi się uważnie przez chwilę, jakby chciał wyczytać odpowiedź z mojej twarzy.
 - Na pewno? - dopytywał.
- Na pewno doktorze.
- Może poproszę Adama, żeby Cię zmienił po kilku godzinach? Nie spałeś całą noc, wcześniej miałeś dyżur - próbował jakoś pomóc Wiktor.
- Dam radę.
- No dobra... Ale jakby co...
- Tak, wiem. Dziękuję - odparłem i skierowałem się do wyjścia.
- Piotrek...
- Tak? - odwróciłem się do niego.
- Słuchaj, gdybym mógł w jakikolwiek sposób pomóc, albo gdybyście czegoś potrzebowali, to śmiało daj znać - zaoferował się Banach.
- Bardzo dziękuję doktorze. To miłe z Pana strony - szczerze podziękowałem i obaj wyszliśmy z jego gabinetu. 
Wybiła 7:00. Czas rozpocząć dyżur.

* * *

Na razie nie mamy żadnych wezwań. Piotrek śpi zwinięty na kanapie, czemu z pewnej odległości przygląda się zamyślony Wiktor. Czuję, że coś się dzieje. To wszystko jest nienaturalne. Ale o co chodzi??
Nagle napłynęło wezwanie z dyspozytorni.
- Dobra, zbieramy się - powiedział Banach. Ale Piotrek nie drgnął.
- Ej, wstawaj śpiochu! Zgłoszenie mamy - powiedziałam głośniej w jego stronę. Otworzył oczy i przez kilka sekund sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, gdzie jest ani co się dzieje.
- Piotrek, jedziemy! - poganiałam go. Zerwał się na równe nogi. W biegu zakładał kurtkę.
Wiktor zatrzymał mnie na chwilę obok karetki.
- Odpuść mu teraz, dobrze? - poprosił spokojnie.
- Ale ja przecież tylko...
- Nie czepiaj się go. A teraz wsiadaj, jedziemy.

* * *

. . . .

Chyba faktycznie to nie był najlepszy pomysł, żeby brać kolejny dyżur z rzędu. Ciągłe nerwy i niewielka ilość snu robią swoje. Ale tylko w pracy mogę choć na chwilę przestać myśleć i zająć się czymś innym, pożytecznym. W dodatku udaję przed wszystkimi, że jest ok, że sobie radzę. Ale chyba powoli przestaję... Nie chcę jednak, żeby Wiktor odsunął mnie od roboty i wysłał na przymusowy urlop. Zwariowałbym od tego siedzenia i nic nie robienia. Myśli nie dałyby mi spokoju. A trzeba codziennie normalnie żyć. Przynajmniej starać się. Wyprawić młodego do szkoły, potem przypilnować, żeby odrobił lekcje. Zrobić zakupy, coś do jedzenia. Ogarnąć trochę mieszkanie. Teraz praktycznie mieszkam z nimi i opiekuję się. Z mamą nie jest najlepiej. Źle to znosi. Mateusz też przeżywa to na swój sposób. Ktoś więc musi się trzymać i być silny w tym wszystkim. 
Mija siódma doba od operacji, a stan Romka wciąż pozostaje bez zmian. Lekarze nadal utrzymują go w śpiączce farmakologicznej. Istnieje obawa, że mózg nie podejmie niektórych swoich funkcji. Po upadku krwiak szybko narastał i po otwarciu okazał się dość rozległy. Bardziej niż na to wskazywała tomografia komputerowa.

Wyszedłem od Romka ze szpitala i udałem się do bazy. Za 15 minut zaczynałem dyżur.
Po przyjściu, od razu skierowałem się do gabinetu Banacha. Zapukałem.
- Można?
- Wchodź Piotrek. Co tam nowego?
- Nic. Bez zmian. Mam małą prośbę do doktora.
- Słucham?
- Czy mógłby doktor wypisać receptę na Hydroxyzynę? To dla mamy. Źle to wszystko znosi...
- Jasne, nie ma sprawy - odrzekł i zabrał się za wypełnianie formularza w komputerze.
- Dobrze się czujesz? - zapytał nagle.
- Tak. Tylko trochę jestem zmęczony.
- Może Adam albo Renata...
- Nie trzeba, naprawdę. Daję radę - przerwałem mu.
Po chwili Wiktor podał mi receptę.
- Tylko pilnuj, żeby mama nie przekraczała 4 tabletek na dobę.
- Oczywiście, dopilnuję tego. Dziękuję doktorze - wziąłem receptę i wyszedłem.

Renata zagadnęła mnie w korytarzu.
- Jak się miewa Twój brat?
- Bez zmian.
- A mama, jak się trzyma?
- Kiepsko...
- Słuchaj, może mogłabym Ci jakoś pomóc, coś zrobić dla Ciebie...
- Nie trzeba, radzę sobie, ale dzięki.
- Jadłeś coś w ogóle?
Jedzenie. Uświadomiłem sobie, że nie dość, że nie pamiętam, kiedy ostatnio coś zjadłem, to na dodatek nie odczuwałem głodu. Niedobrze...
- Jeszcze nie zdążyłem. Przekąszę coś, gdy będziemy zjeżdżali z wezwania.
- To napij się chociaż kawy - podała mi swój kubek z ciepłym napojem. Pociągnąłem kilka głębszych łyków i pobiegłem się przebrać.

* * *

Nikt ani nic nie jest w stanie zepsuć mi dzisiaj nastroju! Nawet Piotrek ani doktor Góra. Jestem taka szczęśliwa i rozpiera mnie energia! Mogłabym góry przenosić! Planowanie ślubu to jednak miłe zajęcie, choć zabiera mnóstwo czasu. Tyle spraw trzeba ustalić, przemyśleć. Wybrać salę weselną, zespół, menu, kwiaty. A ja jeszcze suknię, buty i dodatki. Na szczęście mamy na to sporo czasu, więc spokojnie zdążymy ze wszystkim.
Weszłam do stacji i ledwo co zdążyłam się przebrać, a już zrobił się sajgon. Dostaliśmy wezwanie do płonącej starej kamienicy. Będzie gorąco... I to nie tylko od płomieni...

Na miejsce dotarliśmy jako pierwsi, jeszcze przed strażakami. Wysiedliśmy z karetki i patrzyliśmy, jak płomienie trawią od parteru konstrukcję budynku.
- A gdzie straż pożarna? - zapytał Piotrek.
- Wygląda na to, że jesteśmy pierwsi. Pewnie mieliśmy najbliżej. Bądźcie w gotowości. Za chwilę może zrobić się tu naprawdę gorąco - przyszykował nas Wiktor.
Nagle dostrzegłam w oknie na pierwszym piętrze chłopca. Pięściami uderzał w szyby. Staliśmy bezradnie, a wozów strażackich nadal nie było. Niespodziewanie Piotrek zaczął szykować się do wejścia do płonącego budynku.
- Co Ty robisz?! - zapytał Banach.
- Idę po niego.
- Piotrek, zaczekaj na strażaków! Nie masz odpowiedniego sprzętu! To ryzykowne! - próbował powstrzymać go Wiktor.
- Doktorze, nie będę bezczynnie patrzył, jak chłopak ginie w płomieniach!
- Piotrek, opanuj się! Nie myślisz racjonalnie, działasz pod wpływem emocji!
- Biorę to na siebie doktorze - stwierdził i pobiegł do budynku, osłaniając się jedynie kocem.
- Co się z nim ostatnio dzieje? Jest jakiś nieobecny, wygląda na przemęczonego - jakby w ogóle nie spał. A teraz to... - próbowałam podpytać Banacha. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- To Ty nic nie wiesz? - zapytał.
- O czym?
- Jego brat od tygodnia jest w szpitalu w ciężkim stanie - wyznał, po czym pobiegł w kierunku nadjeżdżających wozów.
Zamurowało mnie. Czułam się podle przed samą sobą. Ostatnio nie byłam dla niego zbyt miła... I tak szybko go osądziłam... A on mierzył się z taką tragedią... Jak on w ogóle daje radę?? No jak to jak - tak jak widać...

* * *

Wyjąłem z kieszeni maseczkę i założyłem na twarz. Głowę i część pleców okrywałem kocem. Wewnątrz panowała wysoka temperatura. Wszędzie pełno dymu i ogień. Próbowałem znaleźć drogę na pierwsze piętro, żeby dostać się do chłopca. Część schodów paliła się, z góry co chwilę spadały deski i inne spalone przedmioty. Myślałem tylko o tym, by do niego dotrzeć. Widziałem w nim swojego młodszego brata. Gdzieś jest jego matka i pewnie nie ma pojęcia, że syn może zginąć w pożarze, bo straż się opóźnia.
Jakoś udało mi się wbiec po schodach na górę. Chłopiec leżał pod oknem. Pewnie przytruł się dymem i osunął na ziemię. Dobiegłem do niego i sprawdziłem czy oddycha. Na szczęście żył. Próbowałem go ocucić. Po chwili otwarł oczy i zaczął powoli wstawać. Zdjąłem z siebie koc i owinąłem go nim. Kazałem mu zakryć usta i nos i szybko, ale ostrożnie biec po schodach na dół, a dalej prosto do wyjścia. Gdyby po drodze ogień okazał się zbyt duży, miał się do mnie wrócić. 
Sam usiadłem pod oknem. Nie miałem już siły, żeby stąd wyjść. Dym zaczynał drapać mnie w gardle mimo maseczki, więc przysłoniłem twarz rękawem kurtki. Było mi niemiłosiernie gorąco, a do tego duszno i słabo. Czekałem, pomoc miała nadejść lada moment...


C.d.n.

poniedziałek, 12 października 2015

Odcinek 3_Niedopowiedzenia


- To co, widzimy się dziś wieczorem? U Ciebie czy u mnie? - zapytała kokieteryjnie Renata posyłając mi namiętne spojrzenie.
Jakie "u ciebie czy u mnie"?? Przecież spotkaliśmy się raptem dwa razy; najpierw był spacer, za drugim razem kino, a teraz "u ciebie czy u mnie". 
Ostro gra. To kobieta z tych, które wiedzą, czego chcą. I nie odpuszczają tak łatwo. Kiedyś nie zastanawiałbym się ani chwili. Kiedy dziewczyna się do mnie kleiła, nie odmawiałem. Teraz było inaczej. Nie miałem ochoty na spotkanie ani u mnie ani u niej. Nie chciałem tak szybko przechodzić na kolejny poziom tej znajomości. Chyba w ogóle nie chciałem... To czego ja właściwie chcę?? Dobre pytanie...

* * *

Cóż za piękny wiosenny poranek! Ciepłe słońce przyjemnie muska mój kark. Odetchnęłam głęboko rześkim powietrzem. Cieszyłam się powrotem do pracy. To mój pierwszy dzień. W końcu!
Weszłam do stacji. Wszyscy ciepło mnie przywitali - nawet dr Góra. Ja też się za nimi wszystkimi stęskniłam. Są dla mnie jak rodzina. 
Po chwili wszedł Piotrek.
- Cześć. Jak się czujesz? - zapytał bez entuzjazmu w głosie.
- Jak widać w porządku - odparłam nieco oschle.
- To dobrze. Fajnie, że wróciłaś.
- Ja też się cieszę.
Rozmowa między nami nie kleiła się. Na szczęście niezręczną sytuację przerwał dr Banach, który oznajmił nam, że mamy wezwanie. Czyli dzisiaj jeżdżę z Piotrkiem... No trudno. Przecież nie musimy ze sobą gadać. Jesteśmy w pracy i na niej mamy się skupić.

* * *

Zbyłem Renatę stwierdzeniem, że porozmawiamy o jej propozycji po pracy. Jednak nie dawało mi to spokoju. Czułem się w tym układzie niezręcznie, ale nie wiedziałem dlaczego. A co gorsze, nie miałem pojęcia co z tym zrobić... 
- A co Wy oboje dzisiaj tacy milczący, co? - przerwał panującą ciszę Wiktor.
Nie bardzo wiedziałem co mu odpowiedzieć. Martyna chyba też nie. W rezultacie żadne z nas nie odezwało się.
- Co, znowu się pokłóciliście? - dociekał nadal.
- Nieee! - odparliśmy zgodnie, niemal równocześnie.
- Czyli, że jednak... - skwitował Banach. - Kiedy zdążyliście się posprzeczać, skoro Martyna dopiero dzisiaj wróciła do pracy?? Ech... - westchnął ciężko.
Dojeżdżaliśmy już na miejsce wezwania, więc nie musieliśmy ciągnąć tego niewygodnego tematu. Nie chciałem mówić, że ja nie pokłóciłem się z nią - to ona ma coś do mnie. Nie chciała, żebym ją odwiedził w szpitalu, nawet nie chciała mnie widzieć i na dodatek oznajmiła mi to przez swojego narzeczonego. No więc kto tu z kim się pokłócił...?? Teraz nadal jakieś fochy strzela. Kto tam zrozumie kobietę...

* * *

Przecież ja do niego nic nie mam. Chciałam mu podziękować za to, co dla mnie zrobił. Naprawdę to doceniam. Czekałam w szpitalu każdego dnia aż przyjdzie. Nie chciałam tego załatwiać tak przez telefon. Takich spraw nie załatwia się w ten sposób. A on co, nagle zapomniał? Taki był zajęty?? Pewnie uganiał się za jakąś nową panną, to nie miał czasu na odwiedziny u koleżanki. Zrobił co do niego należało - w końcu jest ratownikiem. Na jego miejscu zrobiłabym to samo. I na tym jego rola się skończyła. Skoro tak traktuje naszą znajomość, to pfff.... Nie ma co się przejmować. On nie jest pępkiem świata.

Wysiadłam z karetki. Kazałam Piotrkowi zabrać torbę. Ja nie mogę dźwigać. Poszłam za doktorem do pacjenta. Młoda dziewczyna została potrącona przez samochód i siedziała na chodniku. Na pierwszy rzut oka miała rozbitą głowę, która mocno krwawiła, i była poobijana. Wiktor kazał nam zebrać parametry, a sam przeprowadzał z nią wywiad. Oboje chwyciliśmy za ciśnieniomierz. Przytrzymałam go mocniej; po chwili Piotrek puścił. Spojrzał na mnie spode łba. No tak, jeszcze jest obrażony i "krzywe" spojrzenia będzie mi rzucał...

* * *
 
Nie wiem o co jej chodzi, ale nie zamierzam dać się sprowokować. A już na pewno nie przy pacjencie. Wyjąłem więc z torby pulsoksymetr i założyłem na palec kobiety. Sięgnąłem po opatrunek i siatkę, żeby opatrzyć jej głowę, ale Martyna znowu mnie ubiegła i pierwsza je złapała.
- Sprawdź, czy nie ma złamań - powiedziała ostro.
Wiktor spojrzał na nas ukradkiem. Nie będę się z nią kłócił, więc zrobiłem co chciała.
- Złamanie lewego przedramienia - oznajmiłem.
- Dobra, to usztywnij je - polecił Banach.
Martyna spojrzała na mnie niezadowolona, ale przecież nie będę się tym przejmował.
- Co Ty robisz?!! - oburzyła się nagle.
- Zajmij się opatrywaniem głowy, dobrze? - powiedziałem najspokojniej, jak potrafiłem.
Wiktor znowu rzucił wzrokiem w naszą stronę.

Po chwili wsadziliśmy pacjentkę do karetki i ruszyłem. Za późno zauważyłem potężną dziurę na drodze i nie zdążyłem jej ominąć przez co wszyscy podskoczyliśmy.
- Nie umiesz jeździć?! - wrzasnęła Martyna. 
- A Ty musisz być taka niemiła? Może chcesz się zamienić? - żachnąłem się bez zastanowienia.
- Ej, spokój! - Wiktor usiłował przywołać nas do porządku.
- Nic się Pani nie stało? - zapytała spokojnie Martyna.
Widziałem w lusterku, że kobieta zaprzeczyła głową. Przeprosiłem ją.

Po przewiezieniu jej do szpitala, Wiktor wezwał nas do siebie. Ekstra. Stary urządzi nam pewnie pogadankę...

- Możecie mi powiedzieć, co Wy dzisiaj wyprawiacie? - zapytał Banach.
Nastała cisza. Przecież ja nic takiego nie robię, to ona się czepia.
- No pytam o coś. Martyna?
- Ja?? Nic. 
- No przecież to Ty ciągle masz coś do mnie. To Ci nie pasuje, tamto źle... - zareagowałem oburzony. 
- Wiesz co Piotrek... Lepiej się przyznaj, że coś Cię dzisiaj ugryzło, a nie zwalaj winy na innych.
- Mnie coś ugryzło?? 
- Dobra, dobra. Spokój! - doktor usiłował opanować nasze emocje. - To, co jest między Wami prywatnie, to Wasza sprawa. Ale nie chcę, żeby miało to wpływ na Waszą pracę w moim zespole. 
- Doktorze, sam doktor widzi, że to ona się mnie czepia. Ja jestem spokojny.
- Taaa... - rzuciła szyderczo Martyna.
- Chyba masz okres - chciałem jej dopiec.
- Sam masz okres! - zripostowała wściekła.
- Ej, ej!! Chyba się nie zrozumieliśmy. Macie wyjaśnić to między sobą. I żeby mi to było ostatni raz, takie zachowanie przy pacjencie!
Staliśmy w milczeniu.
- Czy to jest jasne? 
Cisza.
- Czy to jest jasne?! - dopytywał Wiktor.
- Tak, doktorze - odparłem pokornie.
- Tak, jasne - odpowiedziała grzecznie Martyna.
- No! A teraz zmykajcie.

* * *
 
- Ooo, słyszę, że był dywanik u szefa. O co poszło? - zapytała Renata.
- Daj spokój Renata. To nie jest dobry moment.
- Ok. Myślę, że wieczorem przy świecach będzie idealny... Zrobię Ci masaż, żebyś nie był już taki spięty... - rozmarzona snuła plany.
- Wieczór mam zajęty - odparłem bez namysłu. Chciałem, żeby dała mi dziś spokój. Powoli czułem się osaczany...
- Jak to zajęty?? Jeszcze rano miałeś wolny - oburzyła się.
- Przepraszam, coś mi wypadło. Nie gniewaj się - chciałem załagodzić.
Odeszła bez słowa. Kurde... 

* * *

Na szczęście ten dyżur już się skończył. Szkoda, że pierwszy dzień po przerwie, a taki nieudany. I jeszcze Piotrek wszystko zwalił na mnie. Kretyn! 
Odruchowo wybrałam na telefonie jeden znajomy numer. Bliski mi numer. Zadzwoniłam do Rafała. Tylko on jest w stanie uratować ten dzień...

* * *

Nie dość, że jedna obrażona, to teraz jeszcze druga. Dobrze, że ten dzień już się kończy. Muszę się do tego wszystkiego zdystansować... 
Z zamyślenia nagle wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz.
- Halo? 
- Piotrek!!! Piotruś... On nie żyje!!! Błagam Cię, zrób coś!!! Proszę Cię... - nagle słowa w słuchawce przerwał przeraźliwy płacz...


C.d.n.

piątek, 9 października 2015

Odcinek 2_Ciężka noc


- Dusi się! Piotrek, ogarnij się! - krzyknął Wiktor i wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak, już doktorze - podałem mu szybko zestaw do intubacji i starałem się skupić na pacjencie. Tej nocy dyżur był ciężki, nie wracaliśmy ani na moment do bazy. Ciągłe wezwania i same trudne przypadki. Wymagało to sporego skupienia i zaangażowania. A ja nie mogłem oderwać myśli od Martyny. Cały czas, mimochodem, błądziły one gdzieś wokół jej osoby. Ciągle przed oczami miałem jej ostatnie spojrzenie pełne bólu...

Dobra, muszę się zebrać w sobie. Inni ludzie potrzebują mojej pomocy, muszę myśleć o tym co dzieje się teraz, wokół mnie. Jestem przecież ratownikiem, jestem profesjonalistą.
Zapiąłem pasy na ciele pacjenta, który znajdował się na noszach i sprawnym ruchem podniosłem je do góry. Odwieźliśmy go do szpitala w Leśnej Górze, gdzie chorego przejął od nas dr Sambor. Widać było zmęczenie na jego twarzy. Dla niego to też była ciężka i pracowita noc.

- Co z Tobą, Piotrek?! - zapytał Banach, kiedy wychodziliśmy ze szpitala. - Coś się stało?
- Nie, nic doktorze... - urwałem krótko.
Wiktor zatrzymał się.
- Słuchaj, znamy się już trochę. Jak nie chcesz mówić o co chodzi, to po prostu nie mów, ale nie wciskaj mi tych głodnych kawałków, dobrze? - był wyraźnie zirytowany. Wsiadałem do karetki i zastanawiałem się, czy mu powiedzieć.
- Chodzi o Martynę... - wydusiłem z siebie. - Nie mam nawet chwili, żeby się dowiedzieć co z nią.
- I to Cię tak rozprasza?
- No tak... Czekałem na wyniki badań, ale zanim przyszły, musiałem lecieć na dyżur. A teraz wyjazd za wyjazdem...
Wiktor głośno wzdychnął patrząc na mnie jakimś zrezygnowanym wzrokiem. Widziałem, że nie był na mnie zły. Rozumiał. Sam chyba też uzmysłowił sobie, że nic nie wie o Martynie.
Do karetki wsiadła Renata. Banach przez radio połączył się z dyspozytornią. Powiadomił, że pacjent został przetransportowany do szpitala i przy okazji poprosił, by dowiedziano się o stan Martyny Kubickiej. Dyspozytorka obiecała dać znać, gdy czegoś się dowie. Teraz pozostało mi cierpliwe czekanie...

* * *

Nuda... Patrzę w sufit w kolorze, którego nie potrafię zidentyfikować. W rogu sali widać niewielki snop światła padający z nocnej lampki. Pielęgniarka wypełnia jakieś dokumenty. Próbuję się poruszyć.
 - Ałaaa!! - przeszywający ból dotknął mojego ciała. Pielęgniarka podeszła do mnie i zapytała, czy wszystko w porządku i czy ma zawołać lekarza.
- Nie trzeba - odparłam cicho. Próbowałam przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, które mnie tutaj sprowadziły. Uderzyłam się w bok, kiedy upadałam... W domu ból narastał... Piotrek... No tak, on mnie znalazł. A co było potem?? Ostatnią rzecz, którą pamiętam, było troskliwe spojrzenie Piotrka... Dalej już wszystko działo się, jak przez mgłę...

Do sali OIOM wszedł dr Krajewski.
- I jak tam Martyna? Jak się czujesz? - zapytał zadowolony, choć widać, że zmęczony dyżurem. Zawsze ma taką pogodną twarz. Od razu robi się lepiej na duszy.
- W porządku. Długo będę musiała tutaj zostać? - zapytałam, choć spodziewałam się odpowiedzi, którą znam.
- Kilka godzin temu przeszłaś operację, miałaś ostry brzuch. Nie wypuszczę Cię stąd przynajmniej przez 3 doby - oznajmił Krajewski.
Pokiwałam głową. Zapytałam chyba po to, żeby się upewnić.
- Dobrze, że w porę do nas trafiłaś. Mogło być dużo gorzej. W ogóle to nie rozumiem, jak mogłaś zlekceważyć takie objawy... - stwierdził dr Krajewski.
Zrobiło mi się głupio. Spuściłam wzrok.
- Odpoczywaj teraz. Do zobaczenia - odrzekł lekarz i wyszedł.
Ech... Ma rację. Na szczęście, jakimś cudem, Piotrek zjawił się wtedy u mnie. Ciekawe po co przyszedł. Zastanawiałam się też, jak mija mu nocka...

* * *

- Ile to już trwa? - zapytał Wiktor.
- Ponad 20 minut - odpowiedziała Renata.
- Piotrek, jeszcze jedna dawka adrenaliny - oznajmił lekarz.
- Robi się - odparłem i szybko wykonałem polecenie. Renata nie przestawała wykonywać masażu serca. Wiktor wentylował pacjenta przy użyciu worka Ambu. Co chwilę zerkaliśmy na wykres monitora.
- Asystolia - powiedziała Renata.
- Dobra, przerywamy akcję. To koniec. Czas zgonu: 4:43 - oznajmił Banach spoglądając na zegarek.

W takich momentach zawsze pojawia się ta chwila zadumy. Poczucie przegranej. I straty. Niby obcy, a jednak trochę ciężko... Przecież to człowiek. Ktoś gdzieś czeka na niego, kocha go i pewnie się martwi, że jeszcze nie wrócił. A on już nigdy nie wróci... 
Nic więcej nie mogliśmy zrobić... Facet nie miał szans. Zawał był zbyt rozległy, a pogotowie zostało zawiadomione zbyt późno.
Moje myśli ponownie pobiegły w kierunku Martyny. Ona ma Rafała. I rodziców. Nadopiekuńczych nieco, to prawda, ale są. Oboje. Ja mam braci i mamę. Ale na mnie nikt w domu nie czeka...
- 21S, mam informacje odnośnie Martyny - usłyszałem głos dyspozytorki w radiu i pobiegłem do karetki. - 21S, jesteś tam?
- 21S, zgłaszam się. Mów co wiesz o Martynie.
- Jest po operacji, śledziony nie udało się uratować. Ale jest stabilna. To wszystko co udało mi się ustalić. Straszny dziś kocioł.
- Dzięki wielkie, naprawdę!! Masz u mnie kawę - powiedziałem z nieskrywaną radością do dyspozytorki.
- Dobra, dobra, Piotrek... Co z tym mężczyzną z zatrzymaniem krążenia?
- Przed chwilą zmarł.
- Przyjęłam. Zaczekajcie na policję.

Odetchnąłem z ulgą. Wrócił mi humor i skupienie. Szkoda, że musieli jej usunąć śledzionę. Ale podejrzewałem, że tak się to może skończyć. Za długo chodziła w takim stanie. Najważniejsze, że wszystko jest dobrze. A bez śledziony da się żyć.

* * *

Jeszcze przed pracą Rafał obiecał, że do mnie zajrzy. Pewnie niedługo się tu zjawi. Przewieźli mnie już na normalną salę. Nie mogę jeszcze wstawać, ale w końcu coś się dzieje: ludzie chodzą po korytarzu i słońce widać przez okno. Jest też sympatyczna starsza pani z łóżka obok. Można z nią miło porozmawiać.

Nagle w drzwiach zobaczyłam Rafała z kwiatami. Sprawił mi nimi wiele radości. Pamiętał, że lubię żółte tulipany. Trochę był na mnie zły, że zawiadomiłam go tak późno. Ale... lepiej późno niż wcale. Przykazałam mu, żeby nie informował moich rodziców - chyba, że umrę. Jeszcze są gotowi zjawić się tutaj i truć mi, jaki to niebezpieczny zawód wybrałam, a po co mi to, i żebym wróciła do firmy ojca. Tego gadania to dopiero bym nie przeżyła.
- Nastraszyłaś mnie kochanie. Nigdy więcej tak mi nie rób! Obiecaj - prosił Rafał.
- Obiecuję - przyrzekłam.
- Kiedy Cię wypiszą?
- Lekarz mówił, że jak wszystko będzie w porządku, to za jakieś 3 dni. Gorączki nie mam, rana pooperacyjna wygląda dobrze, więc to optymistycznie rokuje.
- Co się w ogóle stało? Skąd nagle ta uszkodzona śledziona?
Opowiedziałam mu wszystko: o upadku, o dziecku, które w ten sposób chroniłam i o Piotrku, który mnie znalazł i wezwał pomoc.
- Po co do Ciebie przyszedł? Mało widujecie się w pracy?
- Oj, daj spokój... Chyba nie jesteś o niego zazdrosny?
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - dopytywał Rafał.
- Nie wiem po co przyszedł. Nie zdążył mi powiedzieć. Zadowolony? - rzuciłam w gniewie. To "przesłuchanie" zaczęło mnie wkurzać.
- Przepraszam, nie chciałem Cię zezłościć. Po prostu jestem o Ciebie zazdrosny.
- Nie masz powodu. To tylko kolega. Całe szczęście, że do mnie przyszedł, bo mogło się to skończyć dużo gorzej... - wypaliłam. - Gdyby nie Piotrek, kto wie co teraz byłoby ze mną. 
- Nawet nie chcę o tym myśleć... - skwitował Rafał.
Trzeba przyznać, że uratował mnie. Chyba mój Anioł Stróż go przysłał. Muszę podziękować Piotrkowi. Mam nadzieję, że zajrzy do mnie chociaż na chwilę po dyżurze. I Wiktor i Adam też.

* * *

Padam z nóg... Czuję się, jakby ten dyżur trwał bez przerwy ze dwie doby. Gdyby nie perspektywa odwiedzenia Martyny w szpitalu, inaczej pewnie nie miałbym siły jechać do domu. Bo po co, dla kogo? Do pustych ścian? 
Ale ona mobilizowała mnie do tego stopnia, że pojechałem nawet kupić kwiaty. Tu niedaleko jest mała kwiaciarnia. Nie wiedziałem, jakie wybrać. Jakie lubi? W jakim kolorze? Rozglądając się zwróciłem uwagę na tulipany. Ładne są te żółte. To takie wiosenne kwiaty, a kolor przypomina słońce. Ok, biorę te.

Wszedłem do szpitala. Zamierzałem dowiedzieć się, w której leży sali, kiedy spotkałem Rafała. Zapamiętałem go, bo kilka razy przyszedł po Martynę pod stację. Sądziłem, że mnie nie rozpozna, ale myliłem się. Podszedł do mnie pierwszy.
- Idziesz do Martyny? - zapytał i spojrzał na mój bukiet.
- Tak. W której jest sali?
- Wiesz... To nie jest dobry moment - ostrzegł mnie.
- Dlaczego nie? Coś się stało? Coś nie tak z Martyną? - pytałem podenerwowany.
- Nie, nie... Słuchaj... Ja do Ciebie nic nie mam. Podobno ją uratowałeś, więc jestem Twoim dłużnikiem. Ale Martyna nie chce Cię widzieć.
- Jak to??!! Ale dlaczego??!! - zapytałem zaskoczony.
- Nie wiem, może to przez narkozę, albo te silne środki przeciwbólowe, które dostaje. Wiesz, musi teraz odpoczywać, więc lepiej jej nie denerwować - próbował załagodzić.
- Ale jak to nie chce mnie widzieć??!! Dlaczego tak nagle... - dopytywałem, ale Rafał mi przerwał.
- Uszanuj to, proszę Cię - zakomunikował stanowczo.

Wyszedłem ze szpitala oszołomiony... Martyna nie chce mnie widzieć... W głowie kołatało mi się jedno słowo: "dlaczego?".
Stanąłem przed wejściem, gapiąc się beznamiętnie w próżnię. W dłoni trzymałem opuszczony bukiet żółtych tulipanów...


C.d.n.