czwartek, 31 grudnia 2015

Odcinek 13_Zły sen

- Przyślijcie mi tu kogoś, do cholery!! Sami nie damy rady! On się wykrwawi!! - krzyczałem do radia trzymanego przez Martynę.
- Większość zespołów jest przy tych zawalonych budynkach, a reszta na mieście. 23S jedzie teraz z pacjentem do Leśnej Góry, to przyjadą za chwilę do was.
- Za ile?!!
- Jakieś 8-10 minut.
- Cholera jasna!! To za długo!!
- Banach, naprawdę nie mam nic bliżej.
Byłem wściekły, choć wiedziałem, że to nie jest wina dyspozytorki.
- Martyna, jak ciśnienie i saturacja?
- Saturacja 89. Ciśnienie ..... 90/50. Doktorze, co robimy??!
Klęczeliśmy tak przed stacją pogotowia od jakichś 10 minut. Dookoła było pełno krwi. Musiałem podjąć szybką decyzję...

* * *

Wiktor nie przestawał uciskać ramienia Piotrka. Ja opatrywałam mu poważną ranę głowy. Byłam zdenerwowana, choć starałam się nie pokazywać tego po sobie. Zrobiliśmy wszystko co na ten moment mogliśmy: tamowaliśmy krwotok, podaliśmy mu płyny i tlen. Ale Piotrek czym prędzej musiał znaleźć się na sali operacyjnej! Każda minuta się liczyła! Poza przebitą tętnicą mógł mieć też obrażenia wewnętrzne.
- Intubuj go - polecił lekarz.
Podałam lek zwiotczający. Ostrożnie włożyłam mu w usta laryngoskop, a za nim rurkę do gardła. Podłączyłam przenośny respirator i osłuchałam Piotrka.
- Musimy go zawieźć do szpitala sami. Poprowadzisz karetkę - powiedział stanowczo Wiktor.
- Ja??!! - odparłam zaskoczona i jeszcze bardziej przerażona.
- Zdajesz sobie sprawę, w jakim jest stanie??!!
- Tak, ale jak doktor będzie potrzebował drugiej pary rąk, to co wtedy??
- Martyna, musimy zaryzykować!!
Usłyszałam odgłos zbliżającej się syreny. To policja. Z radiowozu wysiadło dwóch funkcjonariuszy. Banach od razu wykorzystał sytuację.
- Panowie, musicie nam pomóc. Ten chłopak musi natychmiast znaleźć się na stole operacyjnym, inaczej umrze!
Dopiero po tych słowach dotarło do mnie, że... Piotrek może tego nie przeżyć... Dotychczas nie dopuszczałam tej myśli do siebie.
- Ale...
- Tu się liczy każda minuta, rozumie to Pan??!! - Wiktor po raz kolejny podniósł głos. - Poprowadzi Pan karetkę. Ruchy!
Rzuciłam mu kluczyki, po czym przy pomocy drugiego funkcjonariusza wjechaliśmy z noszami do ambulansu. Policjant ruszył. Wiktor nie przestawał uciskać miejsca krwawienia. Trzymałam mu radio.
- Tu 21S. Jedziemy z poszkodowanym. Zawiadomcie Leśną Górę. Niech natychmiast przygotują salę operacyjną i krew. Mamy potrącenie przez samochód. Stan ciężki, przebita tętnica ramienna, uraz głowy. Stracił dużo krwi, zaintubowany. Może mieć obrażenia wewnętrzne - zakomunikował dyspozytorce Banach.
- Przyjęłam.

* * *

- To Pan był świadkiem zdarzenia? - zagadnął mnie na korytarzu jeden z policjantów. 
- Tak, ja.
- Musi Pan złożyć zeznania na komendzie.
- Oczywiście.
- Zapraszam - policjant wskazał mi dłonią wyjście.
- Ale teraz??
- Liczy się każda minuta, jeśli mamy ująć sprawcę zbiegłego z miejsca wypadku. Pan ma swoją pracę, my mamy swoją i właśnie teraz musimy ją wykonać.
- Jasne... - odparłem pokornie. Zaczęliśmy iść w stronę drzwi, gdy zobaczyłem Martynę opartą ciężko o filar. Była blada i przestraszona.
- Martyna, dobrze się czujesz? - zapytałem podchodząc do niej.
- Tak... - odparła cicho i niepewnie.
- Jesteś blada. Usiądź - pomogłem jej dojść do krzesła. - Przynieść ci wody? 
Pokiwała głową. 
Nalałem do plastikowego kubka zimnego płynu i podałem jej. Odebrała go drżącymi rękami.
- Będzie dobrze. Sambor to świetny fachowiec.
- Wiem... Po prostu... - odetchnęła głęboko, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Spokojnie Martyna - powiedziałem ciepłym głosem i objąłem ją ojcowsko ramieniem. Oparła głowę na moim przedramieniu.
- Po prostu uświadomiłam sobie, że gdyby nie było nas w pobliżu, ze sprzętem, albo gdyby to wydarzyło się gdzieś indziej, to...
- Nie myśl o tym w ten sposób. Byliśmy tam i zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy.

* * *

Próbowałam wziąć się w garść. Ale nie potrafiłam. Trzęsły mi się ręce. Na ubraniu miałam ślady krwi Piotrka, które ani na moment nie pozwalały zapomnieć tego, co kilkadziesiąt minut temu się wydarzyło. Cały czas widziałam jego podrapaną twarz zalaną krwią. 
Siedzieliśmy na korytarzu przed salą operacyjną. Ciszę przerwał policjant.
- Doktorze, rozumiem sytuację, ale proszę chociaż powiedzieć, co Pan widział. Jaki to był samochód? Kolor, marka. Musimy działać.
- Jasne, przepraszam - odparł Banach, po czym odszedł z nim na bok.

* * *

- Było ciemno, więc nie mogę określić konkretnie koloru samochodu, ale jakiś ciemny.
- A marka? Albo chociaż część numeru rejestracyjnego?
- Nie zauważyłem marki, ale gdy kierowca zawracał, zdążyłem zapamiętać fragment tablicy rejestracyjnej. Na końcu miała 33U. 
- Warszawskie blachy?
- Chyba tak... Ale nie jestem pewien... - odparłem po chwili namysłu.
- Widział Pan kierowcę?
- Mówiłem już, że było ciemno.
- Coś szczególnego, charakterystycznego się Panu przypomina? Proszę się chwilę zastanowić.
- Nie, raczej nic - powiedziałem po zastanowieniu.
- A jak doszło do zdarzenia?
- Piotr Strzelecki, poszkodowany, stał na podjeździe dla karetek. Mieliśmy jechać na wezwanie do tych zawalonych kamienic. Wbiegałem do stacji pogotowia, żeby się przebrać, kiedy usłyszałem pisk opon i zaraz po nim głuche uderzenie-jak przy potrąceniu człowieka. Natychmiast się odwróciłem i zobaczyłem Piotra leżącego na ziemi. Zdążyłem zauważyć tylko to, co już powiedziałem.
- W porządku. A Pana zdaniem wyglądało to na celowe potrącenie czy może był to wypadek?
- To się stało na podjeździe dla karetek pod stacją pogotowia! Nikt poza personelem i karetkami tam nie wjeżdża. Przecież widział Pan, że to ślepy zaułek.
- No tak. Czyli ewidentnie czynność celowa. A Pan Strzelecki jest Pańskim podwładnym?
- Tak. Pracujemy razem. Jest ratownikiem i kierowcą karetki.
- W porządku. Spisałem Pana wstępne zeznania, ale i tak będzie musiał je Pan złożyć raz jeszcze na komendzie.
- Nie ma sprawy.
- Natychmiast zabieramy się za poszukiwania zbiegłego kierowcy. Dziękuję doktorze. Do widzenia. 
Policjant odchodząc nadawał przez radio komunikat. Wróciłem do Martyny, która lekko się trzęsła.
- Wszystko w porządku?

* * *

- Tak. To z zimna. Nic mi nie jest - próbowałam grać, że wszystko jest ok. Ale Banach i tak chyba wiedział swoje. Patrzył na mnie przez chwilę z troską.
- Przyniosę ci jakiś koc. Zaraz wrócę -powiedział spokojnie i wstał.
- Nie trzeba, doktorze - krzyknęłam za nim, ale zdążył już zniknąć za zakrętem. 
Szybko wrócił z kocem, którym mnie okrył. 
- Weź to - powiedział i podał mi małą, żółtą tabletkę. 
- Nie chcę żadnych środków.
- Martyna, to ci pomoże. Uspokoisz się trochę. No weź.
Grzecznie popiłam lek wodą. I właśnie zauważyłam, że Wiktor jest elegancko ubrany, w garniturze.
- Doktor taki elegancki... Pewnie zapowiadał się miły wieczór, a tu to... 
- Tak to bywa...
- Garnitur się poplamił - wskazałam dłonią na wielką plamę krwi na kolanie.
- Nie szkodzi. Oddam do pralni.
Nagle dotarło do mnie jeszcze jedno.
- A ktoś zawiadomił Panią Strzelecką o wypadku?

* * *

Zastanawiałem się, jak to najdelikatniej powiedzieć Grażynie. Ale chyba tak się nie da. Wybrałem numer. Usłyszałem w słuchawce jej rozradowany głos.
- Dobry wieczór doktorze.
- Dobry wieczór.
- Miło cię słyszeć. Właśnie wspominam nasze spotkanie.
- Grażyno, dzwonię ze szpitala - próbowałem jakoś zmienić temat rozmowy.
- Już jesteś wolny? To szybko. Nie było wielu rannych...
- Piotr miał wypadek - przerwałem jej.
- Piotrek??!! Boże, co się stało??!! Co z nim??!!
- Spokojnie, nie denerwuj się. Jest operowany.
- Ale co się stało??
- Potrącił go samochód.
- Zaraz będę! - po czym rozłączyła się.

Wróciłem do Martyny. Z sali operacyjnej wyszedł dr Sambor.
- Doktorze, co z Piotrkiem??! - zapytała Martyna.
Sambor spojrzał na nią łagodnym wzrokiem.
- W zasadzie nie powinienem udzielać takich informacji komuś spoza rodziny...
- Rozumiem... - spuściła głowę i zaczęła odchodzić zrezygnowana.
Dałem Michałowi znak głową, po czym zmiękł.
- Martyna - rzucił za nią.
- Tak? - odwróciła się.
- Zatamowaliśmy krwotok tętniczy. Stracił sporo krwi, ale jest stabilny.
- Dziękuję doktorze - odparła z wyraźną ulgą.
- Głowa do góry - pocieszył ją Sambor i zaczął się oddalać.
- Michał! - krzyknąłem za nim i podbiegłem. - A mnie coś więcej możesz powiedzieć?
Ma wstrząśnienie mózgu i złamaną kość ramienną. To ona przebiła tętnicę.
- Tak sądziłem.
- Podejrzewam jeszcze pęknięcie nerki. 
- Co??!
- W usg wyszedł obraz zatartej struktury kory nerkowej. Jest też krew w moczu.
- Cholera...
- Trzeba czym prędzej zrobić mu tomografię. Wiktor, co się w zasadzie stało??
- Ktoś w niego wjechał na parkingu przed stacją.
Zaszokowany Sambor pokręcił głową.
- Nie do wiary... Stary, miał naprawdę sporo szczęścia, że tam byliście.
- No... 
- Zawiadomiłeś już kogoś z rodziny?
- Tak, dzwoniłem do jego matki.
- Ok. Przepraszam cię, muszę lecieć.
- Jasne. Daj znać co z tą nerką.
- Dobra. Na razie.

* * *

Chciałem jak najszybciej zobaczyć moją rodzinę. Całą i zdrową. Na tym pobojowisku, w ciemności nie będzie łatwo. Gdzie oni się teraz podzieją?? Gdzie będą mieszkali?? Nagle stracili wszystko, w jednej chwili. Dach nad głową i dobytek całego życia. Zostali w tym, co mieli na sobie. Muszę się nimi zaopiekować! Coś wymyślę!
W oddali widzę chyba Mateusza, najmłodszego brata...

* * *

- Siostro, budzi się - zawołałam do pielęgniarki. Ta czym prędzej pobiegła po lekarza.
- Piotruś, spokojnie - uśmiechałam się i głaskałam go lekko po zdrowej ręce. - Jesteś w szpitalu.
Miał jakiś przestraszony, mętny wzrok.
- Dzień dobry Panie Piotrze - powiedział dr Van Graaf. - Jest Pan w szpitalu, po operacji. Wyjmę teraz rurkę z Pańskiego gardła - oznajmił, po czym go rozintubował. 
Piotrek zaczął gwałtownie kaszleć. Podali mu tlen.
- Spokojnie Panie Piotrze. Trzeba uważać na szwy - powiedział lekarz. 
Zlecił pielęgniarce wykonanie kilku badań.
- Doktorze, czy mogę zostać?
- Dobrze, ale nie na długo. Pacjent musi odpoczywać.
- Oczywiście.
Podeszłam do łóżka i zaczęłam głaskać go po włosach. 
- Wszystko będzie dobrze, Piotruś.
Przyglądał mi się jakimś dziwnym wzrokiem. To pewnie wynik narkozy. Do sali wszedł dr Sambor.
- Witamy Panie Piotrze - powitał go uśmiechnięty. - Jak się Pan czuje?
- Co się stało? - zapytał szeptem. Po intubacji miał problemy z normalnym mówieniem. 
- Potrącił Pana samochód. Pamięta Pan?
- Co z moją mamą i braćmi?
- Pana mamy i braci nie było z Panem.
- Ale wybuchł gaz... Tam gdzie mieszkają.
- To nie w tej kamienicy. To był zupełnie inny region - próbowałam go uspokoić.
- Oni teraz nie mają gdzie mieszkać... - powtarzał uparcie.
- Piotruś, wszystko jest w porządku. To był tylko zły sen. 
- Sen?? Nie rozumiem... - wyszeptał z trudem. 
- To o czym mówisz nie wydarzyło się naprawdę. Twoja rodzina ma gdzie mieszkać.
- Jak to...?? - sprawiał wrażenie nieco splątanego.
- Panie Piotrze. Musi Pan teraz pomyśleć o sobie. Proszę odpoczywać i niczym się nie denerwować - nakazał łagodnie Sambor. - Zajrzę jeszcze potem do Pana.
Lekarz wyszedł z sali. Wybiegłam za nim.
- Doktorze! 
Sambor zatrzymał się i odwrócił do mnie.
- Czy to mogą być objawy zaniku pamięci?
- Trudno teraz cokolwiek jednoznacznie powiedzieć. To może być jeszcze działanie narkozy. Może to być wynik urazu głowy i wstrząśnienia mózgu. Albo przez chwilowe niedotlenienie spowodowane dużą utratą krwi. Nie ma co wyrokować. Musimy czekać - powiedział z nadzieją w głosie i oddalił się.
Odwróciłam się w stronę sali Piotrka. Zasnął. 
'Musimy czekać'...


C.d.n.

-----------------------------
Moi Drodzy, 
wszystkiego co najlepsze w 2016! Zdrowia i sił - bo bez tego nic nie jest ważne. Spokoju i uśmiechu, a od ludzi dobroci i życzliwości. Bądźcie szczęśliwi i spełnieni! :) 
Dziękuję niezmiernie za to, że zaglądacie tutaj i cierpliwie czekacie na nowe odcinki! Duża buzia! :* Końcówka roku była trochę trudna. Oby teraz było już lepiej - czego Wam i sobie życzę! :) 
Ściskam Was noworocznie!
Rudaszek :)

środa, 2 grudnia 2015

Odcinek 11_Śmiech i łzy

Obudził mnie ból głowy. Otworzyłem oczy, a świat zdawał się jeszcze nieco wirować. Postanowiłem jeszcze chwilę zostać w łóżku. Leżąc tak, uświadomiłem sobie, jak głupio zrobiłem przychodząc tutaj pijanym. Ostatecznie, pozwoliłem Martynie zatrzymać się u mnie, żeby odpoczęła od tego palanta i miała spokój, a sam naszedłem ją i to jeszcze w takim stanie. Mogła poczuć się nieswojo, niezręcznie... Idiota ze mnie.
Powoli wstałem i poszedłem do kuchni po wodę. W mieszkaniu było cicho. Zapukałem lekko do drzwi drugiego pokoju. Cisza. Delikatnie je otwarłem i zajrzałem do środka. Chciałem sprawdzić, czy rzeczy Martyny nadal tu są. Uff, nie zabrała ich. To znaczy, że jeszcze wróci.

* * *

Siedziałam nad pobliską rzeką i bezmyślnie gapiłam się w jej nurt. Dookoła cisza, szum drzew i śpiew ptaków. I płynąca woda. Siedziałam tak i zalewałam się łzami. Co ja mam robić?? Co robić?? Nie mogę być z Rafałem. Nie potrafię już... I właściwie to... niewiele do niego czuję. Za to coraz więcej we mnie złości i obrzydzenia do niego. To, co zrobił Piotrkowi było podłe! To, że chciał mnie wykorzystać po pijaku też było obrzydliwe. A potem jeszcze ta próba skłócenia nas, kłamstwa, wywiezienie do domku pod lasem... Kiedy powiedział mi, że to wszystko przez chorobę, że kiedy wypije traci nad sobą panowanie, chciałam dać mu drugą szansę. Ale nie po czymś takim! Nigdy bym go nie podejrzewała o działanie z premedytacją. Nie potrafię mu już ani zaufać ani wybaczyć. Nie chcę dzielić życia ani przyszłości z kimś takim. Brzydzę się nim i jego szantażem! Tylko Piotrek... Cierpi przeze mnie i ucierpi jeszcze bardziej. A ja będę bezczynnie patrzyła, jak on niszczy mu karierę i życie. Przecież karetka to jego drugi dom, a ratownictwo jest całym jego życiem, jego pasją. To wszystko co ma. Z resztą... tak jak ja. Jak mu pomóc? Ale tak, żeby wilk był syty i owca cała. Może powinnam raz jeszcze porozmawiać z Rafałem, tak na spokojnie i bez emocji. Wytłumaczyć, dlaczego nie mogę z nim być, że kolejny raz mnie zawiódł. Poprosić, żeby nie mieszał do tego Piotrka i wycofał oskarżenie. Tak! To jedyne słuszne rozwiązanie.

* * *

Usłyszałem odgłos przekręcanego zamka w drzwiach. Martyna wracała. Ucieszyłem się.
- O, Piotrek. Wstałeś już. Jak się czujesz?
- Bywało lepiej... - wzdychnąłem.
- Wcale się nie dziwię. Trzeba było wczoraj tyle nie pić. To nie jest rozwiązanie.
- Wieeem... Martynka... Chciałem cię przeprosić.
- Ty mnie? A za co?
- Nie powinienem cię nachodzić, zwłaszcza po pijaku...
- Daj spokój Piotrek! Przecież to twoje mieszkanie, możesz tutaj przychodzić, kiedy chcesz.
- Ale nie powinienem. Nie chcę ci robić niezapowiedzianych nalotów. Po to dałem ci klucze, żebyś miała tu spokój i czuła się komfortowo.
- Ale ja czuję się komfortowo.
- Wiesz co mam na myśli...
- Przecież nic się nie stało. Dobrze, że przyszedłeś. Lepiej, żeby mama z bratem nie widzieli cię w takim stanie.
- Fakt...
- Nie ma o czym mówić - poklepała mnie z uśmiechem po ramieniu.
- Mam nadzieję, że nie narozrabiałem...
- Nie, byłeś grzeczny.
- Uff! To dobrze.
Martyna podeszła do lodówki i otworzyła ją.
- O kurcze! Przepraszam cię, zapomniałam zrobić zakupy. Nic nie mamy do jedzenia. Pójdę do sklepu i zaraz wrócę.
- Martyna, zostaw...
- Ale...
- Daj się zaprosić na wypad na miasto w ramach przeprosin.
- Ale nie masz mnie za co przepraszać.
- No to będzie to przyjacielski wypad. Zjemy coś, a potem zobaczymy na co jeszcze będziemy mieli ochotę.
Patrzyła na mnie lekko zaskoczona, ale uśmiechnięta. Jej piękne, duże oczy zdawały się też uśmiechać.
- No dobra, to ogarnij się i idziemy.
- Ok. Wezmę tylko szybki prysznic.
Ucieszyłem się, że tak łatwo się zgodziła. W końcu mamy okazję gdzieś razem wyjść. A mnie nareszcie udało się znaleźć dobry pretekst. Byłem z siebie zadowolony.

* * *

Otworzyłam szafę, żeby się przebrać. Co by tu włożyć na siebie? Nie mogłam się zdecydować. Nagle zadzwonił telefon. Odruchowo odebrałam.
- Halo?
- I co, jak z nami będzie?
- Rafał??
- Podjęłaś decyzję?
- Słuchaj, musimy porozmawiać.
- Ale ja nie chcę rozmawiać! Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń! - krzyczał na mnie do słuchawki. - Chcę znać twoją decyzję! Teraz!! Tak czy nie??!!
Zaskoczył mnie tym telefonem. Czułam się postawiona pod ścianą. I ten jego głos... Był taki zimny, pełen agresji, złości... Przestraszyłam się go.
- Pytam cię o coś, odpowiadaj!!
- Rafał... Ja cię przepraszam, ale... Nie mogę. Przykro mi...
- Przykro, to ci dopiero będzie! Znajdę cię! Pożałujesz tego!! I twój kochaś też! - wykrzyczał, po czym rozłączył się.
Byłam totalnie rozbita. Usiadłam bezsilna na podłodze, a łzy same zaczęły płynąć nieprzerwanym strumieniem po moich policzkach. 
- Martyna, jestem gotowy. Możemy iść. 
Zaczęłam płakać jeszcze bardziej, zasłaniając dłońmi twarz. 
- Jesteś gotowa? Halo? - Piotrek zapukał do drzwi mojego pokoju. Ale nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
- Martynka, wszystko w porządku? - znowu zapukał. - Mogę wejść?
Gdy nadal się nie odzywałam, zaczął powoli otwierać drzwi.
- Uwaga, wchodzę.

* * * 

Zobaczyłem ją siedzącą na podłodze, zalaną łzami. Chyba dostała ataku histerii. Przecież przed chwilą wszystko było ok.
- Martynka, co się stało??!! - natychmiast podbiegłem do niej. Próbowała gwałtownie złapać powietrze. Łzy nie przestawały płynąć po jej policzkach. Głośno szlochała. Przeraziłem się, że stało się coś najgorszego. Dobra, teraz musi się uspokoić. To jest najważniejsze. Objąłem ją i przytuliłem do siebie.
- Spokojnie, Martynka. Oddychaj. Spróbuj się uspokoić.
Nadal gwałtownie łapała powietrze. Cała się trzęsła.
- Oddychaj spokojnie. Wszystko będzie dobrze - gadałem bez sensu, kiepsko próbując ją pocieszyć. Nie wiedziałem co mówić, bo nie znałem przyczyny jej stanu. 
Martyna wtuliła się we mnie, zupełnie jakby chciała się przed czymś schować. Głaskałem ją delikatnie po miękkich włosach, po ramieniu i po plecach. Siedzieliśmy tak dobrych kilkanaście minut. Powoli się uspokajała i zaczęła spokojnie oddychać.
- Lepiej już? - zapytałem ciepło.
Pokiwała głową.
- Dziękuję ci, Piotruś.
- Nie ma sprawy. Mogę wiedzieć co się stało? 
Spuściła głowę.
- Jak nie chcesz, to nie mów. Ale może byłoby ci lżej, gdybyś wyrzuciła to z siebie.
Odetchnęła głośno.
- Dzwonił Rafał.
- Czego od ciebie chciał? - od razu się zirytowałem, choć starałem się to ukryć.
- Piotrek... Wiem, dlaczego zostałeś zawieszony. To przez niego. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś??
- A co miałem Ci powiedzieć? Że twój narzeczony złożył na mnie skargę, bo się z nim pobiłem??
- To już nie jest mój narzeczony...
Zamurowało mnie totalnie. Nie wiedziałem co powiedzieć. Miałem chyba głupi wyraz twarzy, którego nie potrafiłem ukryć. Kompletnie mnie zaskoczyła.
- Dlaczego się pobiliście?
- Jak to nie jest twoim narzeczonym...?? - próbowałem dociec.
Martyna przygryzła dolną wargę.
- Dobrze, spokojnie. Nie denerwuj się - bałem się, że znowu rozłoży się emocjonalnie. Widziałem, że nie jest gotowa, by o tym mówić. To zbyt świeża sprawa. Musi najpierw sama to przetrawić. 
- Mną się nie przejmuj, dam sobie radę.

* * * 

- O co wam poszło?? - za wszelką cenę musiałam to wiedzieć. Musiałam znać prawdę, a tę mogłam poznać tylko od niego.
- Nieważne...
- Ale dla mnie to jest ważne! Piotrek, powiedz mi, proszę cię!
Spojrzał na mnie. W końcu opowiedział mi, jak Rafał miał czelność przyjść do stacji i szukać mnie, po tym jak mnie pobił i wywiózł. I jak nie wytrzymał i uderzył go za to, co mi zrobił. Że uderzył kobietę.
- Naprawdę zrobiłeś to przeze mnie??
- Ktoś musiał dać mu nauczkę. Nie żałuję tego. I gdybym miał to zrobić jeszcze raz wiedząc, jakie mogą być tego konsekwencje, zrobiłbym to!
Piotrek był lekko wzburzony opowieścią o tych wydarzeniach. Ale zaskoczył mnie. Pozytywnie rzecz jasna. On mu po prostu oddał za mnie. Bohater - pomyślałam i uśmiechnęłam się w duszy. Pogłaskałam go po dłoni.
- Dziękuję Piotruś.
- Nie ma za co, Martynka - spojrzał mi głęboko w oczy swoim magnetycznym wzrokiem.
Dopiero po chwili oprzytomniałam.
- To co? Idziemy coś zjeść czy zamawiamy na wynos? - chciałam zmienić temat i przerwać krępującą ciszę.
- Jak wolisz.
- Ok, to teraz mnie daj chwilę, żebym doprowadziła się do porządku i wychodzimy.
- Wyglądasz pięknie.
- Tak, zwłaszcza z tym rozmazanym makijażem - zaśmiałam się i zniknęłam w łazience. 
Patrzyłam w lustro. Hmm, to było dziwne: jeszcze przed kilkunastoma minutami ryczałam jak bóbr, a teraz uśmiechałam się. Za nami, kobietami, to jednak czasem trudno nadążyć - szczerze przyznałam w duchu. Ja nawet samej siebie nieraz nie rozumiem...

* * *

Zosia przespała pół dnia. Przestały męczyć ją mdłości i wymioty. Zaglądałem co jakiś czas do niej. W międzyczasie trochę się zdrzemnąłem, przygotowałem lekki obiad i poczytałem książkę. Kiedy szukałem w Internecie pomysłu na wieczorną kolację z Panią Strzelecką, wstała Zosia.
- Jak się czujesz?
- Trochę lepiej.
- Pokaż mi się - dotknąłem jej czoła. Nie miała temperatury i wyglądała lepiej niż rano. - Nadal boli Cię brzuch?
- Trochę.
- A masz mdłości?
- Nie.
- To dobrze. Wypij jeszcze trochę wody z solą.
- Tato, to jest obrzydliwe!
- Ale pomaga. Wypij, wypij.
Odeszła ze skwaszoną miną. Po chwili powróciła ze szklanką w ręku i usiadła przy mnie, przy stole.
- Co tu masz?
- Bilety.
- O, do kina i do teatru. Z kim idziesz na spektakl?
- Ze znajomą.
- Z jaką znajomą?
- Nie znasz.
- Czyżbyś miał randkę??
- Zosiu... Dlaczego od razu randkę?
- Bo samotny mężczyzna i samotna kobieta, kiedy wychodzą we dwoje, to na ogół nazywa się to randką, prawda?
- A nie można po prostu wyjść gdzieś razem po przyjacielsku?
- Tato... Ty nie wychodzisz nigdzie z nikim po przyjacielsku... 
- I właśnie teraz chcę to zmienić. A w ogóle skąd wiesz, że ona jest samotna?
- Tak zakładam. A co, zgadłam? - rozweseliła się.
Spojrzałem na nią odpowiednio. Ale nic sobie z tego nie zrobiła.
- Ładna jest?
- Zosiu... Daj spokój.
- Ok, jak nie chcesz gadać, to nie musimy. Ale... czy zastanawiałeś się co na siebie włożysz?
- Zosiu, my nie mamy takich dylematów, jak wy, kobiety.
- Nie o to mi chodzi. Miałam na myśli raczej to, kiedy ostatnio kupiłeś sobie coś nowego.
- Przecież mam dobre ubrania. Nie są dziurawe ani potargane. O co ci chodzi?
- Oj, tato... Chodzi mi o to...
- No o co??
- Że... No są już trochę niemodne. A Ty wychodzisz do ludzi z kobietą. Macie iść do teatru, więc wypadałoby, żebyś wyglądał, jak człowiek.
- "Jak człowiek", powiadasz?
- Nooo...
Kurde, Zośka chyba miała rację. Nie dbałem tak bardzo o garderobę. Nie było okazji do poważniejszych czy większych wyjść. Z resztą, moje życie od kilku ostatnich lat kręci się przede wszystkim wokół karetki, szpitala i domu. I to w takiej właśnie kolejności. Zośka dorasta, więc szybko wyrasta z ubrań czy butów. I to jej wolę kupić coś nowego. A ja? Nigdy nie myślałem o sobie, o swoich potrzebach. Aż do teraz.
- No dobra. A co według ciebie powinienem sobie kupić, żeby dobrze wyglądać?
- Zaczęłabym od eleganckiej koszuli. Garnitur masz, tylko na twoim miejscu sprawdziłabym, czy nie zjadły go w szafie mole - zaśmiała się.
- No bardzo zabawne...
- Tato, wiesz że cię kocham i nie mówię ci tego ze złości.
- Wiem kochanie - przytuliłem ją.
- Jeśli idziesz na randkę, to powiedz. Nie mam nic przeciwko.
- Naprawdę? Nie przeszkadzałoby ci to??
- No pewnie! Jesteś w sumie spoko facet...
- "Spoko facet"...
- Oczywiście dla laski w twoim wieku.
- Zosiu...
- No dobra, dla kobiety w twoim wieku. Chciałabym, żebyś był szczęśliwy.
Rozczuliła mnie tym wyznaniem. Nigdy, od śmierci jej matki, a mojej żony, nie rozmawialiśmy tak szczerze na takie tematy.
- Ale ja jestem szczęśliwy.
- Wiem. Ale chciałabym, żebyś był też szczęśliwy z jakąś kobietą. Żebyś nie był sam. W końcu nie jesteś jeszcze taki stary.
- No dziękuję ci bardzo.
- Kiedy masz tą randkę?
- To nie jest randka, Zosiu.
- Ok, to kiedy masz to przyjacielskie wyjście?
- W piątek.
- To musimy jechać jutro po koszulę.
- Ale jutro mieliśmy pójść do kina, mam już dla nas bilety.
- Spoko, zdążymy przed seansem.
- Zosiu... A pomożesz mi wybrać jakąś fajną koszulę, żeby obciachu nie było?
- No pewnie, tato! - rzuciła mi się rozradowana na szyję.

* * *

Pojechaliśmy na obiad do włoskiej knajpki. Humory nam dopisywały. Martynie chyba udało się na te chwile zapomnieć o swoich zmartwieniach. Mnie przy niej także, gdy widziałem, jak szeroko się uśmiecha i głośno śmieje.
Potem postanowiliśmy zaliczyć kręgle. Pojechaliśmy do galerii handlowej, gdzie znajdowała się kręgielnia.
- Chyba widziałam twoją mamę, jak wychodziła z tego butiku po drugiej stronie. 
- Moją mamę? - uśmiechnąłem się z niedowierzaniem.
- Tak, poszła w tamtą stronę.
- Eee, Martynka. Musiało ci się coś przewidzieć.
- Naprawdę ją widziałam.
- Moja mama nie chodzi do takich miejsc, a już na pewno nie robi tutaj zakupów.
- A niby dlaczego nie?
- Bo nie lubi galerii handlowych. Z resztą, co miałaby tutaj kupować?
- Jak to co? Może nowe buty. Albo sukienkę.
- Martynka, a po co to mojej mamie? Na randki nie chodzi, siedzi ciągle w domu, a jedyne wyjścia, jakie ma, to do sklepu, po Młodego do szkoły, do sąsiadki albo do mojej ciotki.
- Piotrek, nie znasz kobiet... Może po prostu chciała sobie poprawić humor jakąś nową rzeczą.
- Martynka, wiesz jakie tu są ceny.
- Ojej... Czasem można kupić coś fajnego na wyprzedaży albo w promocji...
- Faktycznie, tam idzie! - nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem.
- Mówiłam ci.
- Chodź, zobaczymy dokąd pójdzie.
- Piotrek, daj spokój! Chcesz śledzić swoją mamę na zakupach??
- No chodź! - umierałem z ciekawości. Pociągnąłem lekko Martynę za rękę. Szedłem szybszym krokiem, żeby nie stracić jej z oczu. Nagle kolejne zaskoczenie.
- Weszła do fryzjera! Nie wierzę!
- A co w tym takiego dziwnego??
- Coś się kroi...
- Co niby?
- Mówię ci, coś grubego się szykuje...


C.d.n.