- Większość zespołów jest przy tych zawalonych budynkach, a reszta na mieście. 23S jedzie teraz z pacjentem do Leśnej Góry, to przyjadą za chwilę do was.
- Za ile?!!
- Jakieś 8-10 minut.
- Cholera jasna!! To za długo!!
- Banach, naprawdę nie mam nic bliżej.
Byłem wściekły, choć wiedziałem, że to nie jest wina dyspozytorki.
- Martyna, jak ciśnienie i saturacja?
- Saturacja 89. Ciśnienie ..... 90/50. Doktorze, co robimy??!
Klęczeliśmy tak przed stacją pogotowia od jakichś 10 minut. Dookoła było pełno krwi. Musiałem podjąć szybką decyzję...
* * *
Wiktor nie przestawał uciskać ramienia Piotrka. Ja opatrywałam mu poważną ranę głowy. Byłam zdenerwowana, choć starałam się nie pokazywać tego po sobie. Zrobiliśmy wszystko co na ten moment mogliśmy: tamowaliśmy krwotok, podaliśmy mu płyny i tlen. Ale Piotrek czym prędzej musiał znaleźć się na sali operacyjnej! Każda minuta się liczyła! Poza przebitą tętnicą mógł mieć też obrażenia wewnętrzne.
- Intubuj go - polecił lekarz.
Podałam lek zwiotczający. Ostrożnie włożyłam mu w usta laryngoskop, a za nim rurkę do gardła. Podłączyłam przenośny respirator i osłuchałam Piotrka.
- Musimy go zawieźć do szpitala sami. Poprowadzisz karetkę - powiedział stanowczo Wiktor.
- Ja??!! - odparłam zaskoczona i jeszcze bardziej przerażona.
- Zdajesz sobie sprawę, w jakim jest stanie??!!
- Tak, ale jak doktor będzie potrzebował drugiej pary rąk, to co wtedy??
- Martyna, musimy zaryzykować!!
Usłyszałam odgłos zbliżającej się syreny. To policja. Z radiowozu wysiadło dwóch funkcjonariuszy. Banach od razu wykorzystał sytuację.
- Panowie, musicie nam pomóc. Ten chłopak musi natychmiast znaleźć się na stole operacyjnym, inaczej umrze!
Dopiero po tych słowach dotarło do mnie, że... Piotrek może tego nie przeżyć... Dotychczas nie dopuszczałam tej myśli do siebie.
- Ale...
- Tu się liczy każda minuta, rozumie to Pan??!! - Wiktor po raz kolejny podniósł głos. - Poprowadzi Pan karetkę. Ruchy!
Rzuciłam mu kluczyki, po czym przy pomocy drugiego funkcjonariusza wjechaliśmy z noszami do ambulansu. Policjant ruszył. Wiktor nie przestawał uciskać miejsca krwawienia. Trzymałam mu radio.
- Tu 21S. Jedziemy z poszkodowanym. Zawiadomcie Leśną Górę. Niech natychmiast przygotują salę operacyjną i krew. Mamy potrącenie przez samochód. Stan ciężki, przebita tętnica ramienna, uraz głowy. Stracił dużo krwi, zaintubowany. Może mieć obrażenia wewnętrzne - zakomunikował dyspozytorce Banach.
- Przyjęłam.
* * *
- To Pan był świadkiem zdarzenia? - zagadnął mnie na korytarzu jeden z policjantów.
- Tak, ja.
- Musi Pan złożyć zeznania na komendzie.
- Oczywiście.
- Zapraszam - policjant wskazał mi dłonią wyjście.
- Ale teraz??
- Liczy się każda minuta, jeśli mamy ująć sprawcę zbiegłego z miejsca wypadku. Pan ma swoją pracę, my mamy swoją i właśnie teraz musimy ją wykonać.
- Jasne... - odparłem pokornie. Zaczęliśmy iść w stronę drzwi, gdy zobaczyłem Martynę opartą ciężko o filar. Była blada i przestraszona.
- Martyna, dobrze się czujesz? - zapytałem podchodząc do niej.
- Tak... - odparła cicho i niepewnie.
- Jesteś blada. Usiądź - pomogłem jej dojść do krzesła. - Przynieść ci wody?
Pokiwała głową.
Nalałem do plastikowego kubka zimnego płynu i podałem jej. Odebrała go drżącymi rękami.
- Będzie dobrze. Sambor to świetny fachowiec.
- Wiem... Po prostu... - odetchnęła głęboko, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Spokojnie Martyna - powiedziałem ciepłym głosem i objąłem ją ojcowsko ramieniem. Oparła głowę na moim przedramieniu.
- Po prostu uświadomiłam sobie, że gdyby nie było nas w pobliżu, ze sprzętem, albo gdyby to wydarzyło się gdzieś indziej, to...
- Nie myśl o tym w ten sposób. Byliśmy tam i zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy.
* * *
Próbowałam wziąć się w garść. Ale nie potrafiłam. Trzęsły mi się ręce. Na ubraniu miałam ślady krwi Piotrka, które ani na moment nie pozwalały zapomnieć tego, co kilkadziesiąt minut temu się wydarzyło. Cały czas widziałam jego podrapaną twarz zalaną krwią.
Siedzieliśmy na korytarzu przed salą operacyjną. Ciszę przerwał policjant.
- Doktorze, rozumiem sytuację, ale proszę chociaż powiedzieć, co Pan widział. Jaki to był samochód? Kolor, marka. Musimy działać.
- Jasne, przepraszam - odparł Banach, po czym odszedł z nim na bok.
* * *
- Było ciemno, więc nie mogę określić konkretnie koloru samochodu, ale jakiś ciemny.
- A marka? Albo chociaż część numeru rejestracyjnego?
- Nie zauważyłem marki, ale gdy kierowca zawracał, zdążyłem zapamiętać fragment tablicy rejestracyjnej. Na końcu miała 33U.
- Warszawskie blachy?
- Chyba tak... Ale nie jestem pewien... - odparłem po chwili namysłu.
- Widział Pan kierowcę?
- Mówiłem już, że było ciemno.
- Coś szczególnego, charakterystycznego się Panu przypomina? Proszę się chwilę zastanowić.
- Nie, raczej nic - powiedziałem po zastanowieniu.
- A jak doszło do zdarzenia?
- Piotr Strzelecki, poszkodowany, stał na podjeździe dla karetek. Mieliśmy jechać na wezwanie do tych zawalonych kamienic. Wbiegałem do stacji pogotowia, żeby się przebrać, kiedy usłyszałem pisk opon i zaraz po nim głuche uderzenie-jak przy potrąceniu człowieka. Natychmiast się odwróciłem i zobaczyłem Piotra leżącego na ziemi. Zdążyłem zauważyć tylko to, co już powiedziałem.
- W porządku. A Pana zdaniem wyglądało to na celowe potrącenie czy może był to wypadek?
- To się stało na podjeździe dla karetek pod stacją pogotowia! Nikt poza personelem i karetkami tam nie wjeżdża. Przecież widział Pan, że to ślepy zaułek.
- No tak. Czyli ewidentnie czynność celowa. A Pan Strzelecki jest Pańskim podwładnym?
- Tak. Pracujemy razem. Jest ratownikiem i kierowcą karetki.
- W porządku. Spisałem Pana wstępne zeznania, ale i tak będzie musiał je Pan złożyć raz jeszcze na komendzie.
- Nie ma sprawy.
- Natychmiast zabieramy się za poszukiwania zbiegłego kierowcy. Dziękuję doktorze. Do widzenia.
Policjant odchodząc nadawał przez radio komunikat. Wróciłem do Martyny, która lekko się trzęsła.
- Wszystko w porządku?
* * *
- Tak. To z zimna. Nic mi nie jest - próbowałam grać, że wszystko jest ok. Ale Banach i tak chyba wiedział swoje. Patrzył na mnie przez chwilę z troską.
- Przyniosę ci jakiś koc. Zaraz wrócę -powiedział spokojnie i wstał.
- Nie trzeba, doktorze - krzyknęłam za nim, ale zdążył już zniknąć za zakrętem.
Szybko wrócił z kocem, którym mnie okrył.
- Weź to - powiedział i podał mi małą, żółtą tabletkę.
- Nie chcę żadnych środków.
- Martyna, to ci pomoże. Uspokoisz się trochę. No weź.
Grzecznie popiłam lek wodą. I właśnie zauważyłam, że Wiktor jest elegancko ubrany, w garniturze.
- Doktor taki elegancki... Pewnie zapowiadał się miły wieczór, a tu to...
- Tak to bywa...
- Garnitur się poplamił - wskazałam dłonią na wielką plamę krwi na kolanie.
- Nie szkodzi. Oddam do pralni.
Nagle dotarło do mnie jeszcze jedno.
- A ktoś zawiadomił Panią Strzelecką o wypadku?
* * *
Zastanawiałem się, jak to najdelikatniej powiedzieć Grażynie. Ale chyba tak się nie da. Wybrałem numer. Usłyszałem w słuchawce jej rozradowany głos.
- Dobry wieczór doktorze.
- Dobry wieczór.
- Miło cię słyszeć. Właśnie wspominam nasze spotkanie.
- Grażyno, dzwonię ze szpitala - próbowałem jakoś zmienić temat rozmowy.
- Już jesteś wolny? To szybko. Nie było wielu rannych...
- Piotr miał wypadek - przerwałem jej.
- Piotrek??!! Boże, co się stało??!! Co z nim??!!
- Spokojnie, nie denerwuj się. Jest operowany.
- Ale co się stało??
- Potrącił go samochód.
- Zaraz będę! - po czym rozłączyła się.
Wróciłem do Martyny. Z sali operacyjnej wyszedł dr Sambor.
- Doktorze, co z Piotrkiem??! - zapytała Martyna.
Sambor spojrzał na nią łagodnym wzrokiem.
- W zasadzie nie powinienem udzielać takich informacji komuś spoza rodziny...
- Rozumiem... - spuściła głowę i zaczęła odchodzić zrezygnowana.
Dałem Michałowi znak głową, po czym zmiękł.
- Martyna - rzucił za nią.
- Tak? - odwróciła się.
- Zatamowaliśmy krwotok tętniczy. Stracił sporo krwi, ale jest stabilny.
- Dziękuję doktorze - odparła z wyraźną ulgą.
- Głowa do góry - pocieszył ją Sambor i zaczął się oddalać.
- Michał! - krzyknąłem za nim i podbiegłem. - A mnie coś więcej możesz powiedzieć?
- Ma wstrząśnienie mózgu i złamaną kość ramienną. To ona przebiła tętnicę.
- Tak sądziłem.
- Podejrzewam jeszcze pęknięcie nerki.
- Co??!
- W usg wyszedł obraz zatartej struktury kory nerkowej. Jest też krew w moczu.
- Cholera...
- Trzeba czym prędzej zrobić mu tomografię. Wiktor, co się w zasadzie stało??
- Ktoś w niego wjechał na parkingu przed stacją.
Zaszokowany Sambor pokręcił głową.
- Nie do wiary... Stary, miał naprawdę sporo szczęścia, że tam byliście.
- No...
- Zawiadomiłeś już kogoś z rodziny?
- Tak, dzwoniłem do jego matki.
- Ok. Przepraszam cię, muszę lecieć.
- Jasne. Daj znać co z tą nerką.
- Dobra. Na razie.
* * *
Chciałem jak najszybciej zobaczyć moją rodzinę. Całą i zdrową. Na tym pobojowisku, w ciemności nie będzie łatwo. Gdzie oni się teraz podzieją?? Gdzie będą mieszkali?? Nagle stracili wszystko, w jednej chwili. Dach nad głową i dobytek całego życia. Zostali w tym, co mieli na sobie. Muszę się nimi zaopiekować! Coś wymyślę!
W oddali widzę chyba Mateusza, najmłodszego brata...
* * *
- Siostro, budzi się - zawołałam do pielęgniarki. Ta czym prędzej pobiegła po lekarza.
- Piotruś, spokojnie - uśmiechałam się i głaskałam go lekko po zdrowej ręce. - Jesteś w szpitalu.
Miał jakiś przestraszony, mętny wzrok.
- Dzień dobry Panie Piotrze - powiedział dr Van Graaf. - Jest Pan w szpitalu, po operacji. Wyjmę teraz rurkę z Pańskiego gardła - oznajmił, po czym go rozintubował.
Piotrek zaczął gwałtownie kaszleć. Podali mu tlen.
- Spokojnie Panie Piotrze. Trzeba uważać na szwy - powiedział lekarz.
Zlecił pielęgniarce wykonanie kilku badań.
- Doktorze, czy mogę zostać?
- Dobrze, ale nie na długo. Pacjent musi odpoczywać.
- Oczywiście.
Podeszłam do łóżka i zaczęłam głaskać go po włosach.
- Wszystko będzie dobrze, Piotruś.
Przyglądał mi się jakimś dziwnym wzrokiem. To pewnie wynik narkozy. Do sali wszedł dr Sambor.
- Witamy Panie Piotrze - powitał go uśmiechnięty. - Jak się Pan czuje?
- Co się stało? - zapytał szeptem. Po intubacji miał problemy z normalnym mówieniem.
- Potrącił Pana samochód. Pamięta Pan?
- Co z moją mamą i braćmi?
- Pana mamy i braci nie było z Panem.
- Ale wybuchł gaz... Tam gdzie mieszkają.
- To nie w tej kamienicy. To był zupełnie inny region - próbowałam go uspokoić.
- Oni teraz nie mają gdzie mieszkać... - powtarzał uparcie.
- Piotruś, wszystko jest w porządku. To był tylko zły sen.
- Sen?? Nie rozumiem... - wyszeptał z trudem.
- To o czym mówisz nie wydarzyło się naprawdę. Twoja rodzina ma gdzie mieszkać.
- Jak to...?? - sprawiał wrażenie nieco splątanego.
- Panie Piotrze. Musi Pan teraz pomyśleć o sobie. Proszę odpoczywać i niczym się nie denerwować - nakazał łagodnie Sambor. - Zajrzę jeszcze potem do Pana.
Lekarz wyszedł z sali. Wybiegłam za nim.
- Doktorze!
Sambor zatrzymał się i odwrócił do mnie.
- Czy to mogą być objawy zaniku pamięci?
- Trudno teraz cokolwiek jednoznacznie powiedzieć. To może być jeszcze działanie narkozy. Może to być wynik urazu głowy i wstrząśnienia mózgu. Albo przez chwilowe niedotlenienie spowodowane dużą utratą krwi. Nie ma co wyrokować. Musimy czekać - powiedział z nadzieją w głosie i oddalił się.
Odwróciłam się w stronę sali Piotrka. Zasnął.
'Musimy czekać'...
C.d.n.
-----------------------------
Moi Drodzy,
wszystkiego co najlepsze w 2016! Zdrowia i sił - bo bez tego nic nie jest ważne. Spokoju i uśmiechu, a od ludzi dobroci i życzliwości. Bądźcie szczęśliwi i spełnieni! :)
Dziękuję niezmiernie za to, że zaglądacie tutaj i cierpliwie czekacie na nowe odcinki! Duża buzia! :* Końcówka roku była trochę trudna. Oby teraz było już lepiej - czego Wam i sobie życzę! :)
Ściskam Was noworocznie!
Rudaszek :)