wtorek, 20 grudnia 2016

Odcinek 23_Niepokoje o Wiktora

Po wspaniałych nadmorskich wakacjach powoli wracałam do codzienności. Na szczęście nie szarej, bo sporo ostatnio zmieniło się w moim życiu. I ja też się przez to zmieniłam. Inaczej patrzę na pewne sprawy. Jestem silniejsza i może też trochę... mądrzejsza? A przede wszystkim mam Piotrka. Okazał mi wiele troski i zrozumienia w trudnych chwilach. Mam w nim oparcie i mogę liczyć na niego. Pomógł mi wyjsć na prostą. Znowu jestem szczęśliwa i zakochana. Świat ponownie nabrał kolorów i sensu.

Po kilku dniach dodatkowego urlopu, Wiktor wracał dziś do pracy. Po napadzie na Zosię nad morzem chciał pobyć jeszcze kilka dni z córką. Nadal bardzo to przeżywała. Nie ma co się dziwić. Dorosły człowiek przeżywałby takie zdarzenie, a co dopiero nastolatka. Poszła niewinnie z chłopakiem na spacer, kiedy napadł na nich jakiś czubek, chcący ich okraść. Chłopak działał po męsku - wiadomo, chciał pokazać swą odwagę i obronić dziewczynę. Nie przypuszczał, że facet użyje noża i wbije mu go w brzuch! Zosia zachowała zimną krew. Podtrzymując rannego kolegę, zaczęła uciekać z nim na oślep, w stronę domu. Kiedy znaleźli się w jego niedalekiej odległości krzyczała o pomoc. A gdy kolega zemdlał z bólu i wysiłku, tamowała dłońmi mocny krwotok. Potem znowu musiała powrócić do tych wydarzeń podczas składania zeznań na policji. Dzielna i silna z niej dziewczyna. Wiem co przeżyła...
- Dzień dobry wszystkim! - powitanie Banacha wyrwało mnie z zamyślenia.
- Dzień dobry doktorze! Jak miło Pana widzieć - ucieszyłam się na jego widok.
- Was też dzieciaki. Podobno dzisiaj jeździmy razem.
- Tak.
- A gdzie Piotrek?
- Jestem! Dzień dobry!
- Cześć Piotrek! - odparł Wiktor i podał mu rękę na powitanie. Nieco go to zaskoczyło.
- Kawy doktorze? - zapytał.
- Tak, poproszę.
- Już się robi.
- Jak się czuje Zosia? - zapytałam.
- Już lepiej. Pojechała dzisiaj do koleżanki. Mają iść na basen.
- To dobrze, że wraca do siebie. A co z tym chłopakiem?
- Na szczęście w porządku.
Piotrek przyniósł Banachowi kubek z kawą.
- Dzięki! Operacja się udała. Rana dobrze się goi. Być może w przyszłym tygodniu go wypiszą.
- Co za historia... Żeby napadać na dwoje nastolatków. To tylko jakiś debil mógł zrobić! - irytował się Piotruś. - Złapali go chociaż?
- Tak. Jest znany tamtejszej policji. To drobny złodziej, ale nigdy nie posunął się do napaści z użyciem ostrego narzędzia. Okazało się, że był pod wpływem środków odurzających. Szyba rozbita kamieniem w wynajmowanym przez Was domu to najprawdopodobniej też jego sprawka.
- 21S - odezwał się głos dyspozytorki w radiu.
- 21S, zgłaszam się - odpowiedział Piotrek. 
- Bursztynowa 16. Mężczyzna z podejrzeniem zawału.
- Przyjąłem, jedziemy.
Pospiesznym krokiem udaliśmy się w kierunku ambulansu. Wiktor zabrał swoją lekarską kamizelkę i wyszedł za nami. Nagle stanął przy drzwiach budynku, zgiął się w pół i złapał za brzuch.
- Doktorze, wszystko dobrze? - zapytałam.
- Tak, tak. W porządku. Piotrek odpalaj ten dyliżans. Nie ma czasu - wydał polecenie w typowy dla siebie sposób, po czym powoli wsiadł do karetki.

* * *

Nie czułem się dzisiaj najlepiej. Co jakiś czas odczuwałem dziwne skurcze w podbrzuszu i miałem mdłości. To pewnie niestrawność. Niebawem przejdzie. Ale teraz trzeba się spiąć i pracować. 

Dojechaliśmy na miejsce wezwania. Piotrek z Martyną wzięli sprzęt. Zadzwoniłem kilka razy dzwonkiem przy furtce wejściowej na teren posesji, ale nikt nie wychodził. Drzwiczki były zamknięte. Krzyknąłem raz i drugi, ale nadal nikt się nie pojawił. Sprawdziłem u dyspozytorki poprawność adresu zgłoszenia, ale ten się zgadzał. Poprosiłem zatem o zadzwonienie pod numer, z którego było wezwanie.
- Banach, nikt nie odbiera telefonu - oznajmiła po chwili dyspozytorka.
- To jakiś głupi żart? - zapytałem.
- Nie wiem, ale sprawdźcie to - odparła.
- Dobra. 
- Doktorze, może wejdę i zorientuję się w sytuacji? - zaproponował Piotrek.
- Może wezwijmy policję? - wtrąciła się Martyna.
Chwila szybkiego namysłu. Przez ból trudno było mi się skoncentrować, żeby podjąć jakąś decyzję.
- Doktorze, to co robimy? - ponaglał Piotrek. - Ktoś tam może potrzebować naszej pomocy.
- Dobra, wchodź. Tylko najpierw zorientuj się, żeby nie było...
- Jasne - odparł Piotrek i był już nad furtką ogrodzenia.
- Tu 21S. Przyślijcie policję - poprosiłem.
- Co się dzieje Banach?
- Jak co się dzieje?? Mamy sprawdzić to wezwanie, a wszystko zamknięte na cztery spusty. Mam się tu włamać?!
- Dobra, już wysyłam.
Piotrek obszedł dookoła dom. Dopiero przez ostatnie okno dostrzegł leżącego na podłodze mężczyznę.
- Doktorze, ktoś tu jest!
- Co z nim?!
- Leży na podłodze i nie rusza się!
- Sprawdzałeś drzwi wejściowe?
- Sprawdzałem, zamknięte. Okna też.
Nagle podeszła do nas starsza kobieta z zakupami.
- Państwo do pana Henryka? Z pogotowia? - zapytała.
- Tak, jesteśmy z pogotowia. Mieliśmy wezwanie pod ten adres. Pan Henryk mieszka sam? - próbowałem się czegoś dowiedzieć.
- Sam odkąd cztery lata temu zmarła mu żona.
- Pani jest sąsiadką, tak? - dopytywałem.
- Tak. Czterdzieści lat tu mieszkamy i tyle samo się znamy. Wspaniały człowiek...
- Będzie pani świadkiem, dobrze? 
- Jakim świadkiem? - zaniepokoiła się starsza pani.
- Musimy dostać się do środka, żeby pomóc panu Henrykowi. Ale drzwi i okna są zamknięte - tłumaczyła spokojnie Martyna. 
W tym samym czasie Piotrek coś gmyrał przy zamku do drzwi wejściowych.
- Ojej! Pewnie, proszę wchodzić i go ratować! Ja zaświadczę wszystko! Tylko proszę go ratować! To taki dobry i porządny człowiek...
Martyna przerzuciła przez ogrodzenie torbę i deskę i pierwsza pokonała furtkę. W tym samym czasie Piotrkowi jakimś sposobem udało się otworzyć drzwi od domu. Kiedy i ja próbowałem pokonać ogrodzenie, nagle moje ciało przeszył silny ból i mocny skurcz. Jakby coś rozrywało moje wnętrzności. Aż zrobiło mi się słabo. To normalne. Przy ostrych bólach brzucha można zemdleć. Nudności przybrały na sile. Przykucnąłem na ziemi i próbowałem głęboko oddychać, ale nawet to potęgowało ból. Natychmiast oblał mnie zimny pot.
- Doktorze? - zapytał przez radio Strzelecki.
- Jaka sytuacja Piotrek? - próbowałem mówić niezmienionym głosem.
Po chwili odezwał się.
- Reanimujemy pana. Dostaje drugą dawkę adrenaliny.
Cholera, obyśmy się tylko nie spóźnili... W tym momencie nadjechał radiowóz. Powoli wstałem. Atak bólu powoli ustępował. Przywitałem się z policjantami, których dobrze znałem. 
- Cześć Banach. Widzę, że już sobie poradziliście - odparł jeden z nich.
- Cześć. Pani jest świadkiem, że ratownicy weszli na teren posesji i do budynku w celu ratowania życia. Mężczyzna leżał na podłodze w domu i nie ruszał się. Mieliśmy wezwanie do zawału.
- Tak, to prawda! Ja wszystko poświadczę! - wtrąciła przejęta sąsiadka.
- W porządku - odparł funkcjonariusz i zaczął pytać kobietę o przebieg zdarzenia.
- Co z nim? - zapytał drugi policjant.
- Jak tam Piotrek? - spytałem przez radio.
- Nadal nic.
Policjant podjął próbę otwarcia furtki. Po dłuższej chwili udało mu się to. W tym momencie przez radio odezwała się Martyna.
- Doktorze, niestety spóźniliśmy się... 
Wzdychnąłem. Wszedłem przez otwarte drzwi ogrodzenia i chciałem podbiec do domu. Ale ból znowu się nasilił. Musiałem więc zwolnić tempo. Gdy dotarłem, zapytałem o przebieg resuscytacji, czas jej trwania i podane leki. Niestety tym razem nie zdążyliśmy, ale wygląda na to, że zawał i tak był zbyt rozległy. Nie zdołalibyśmy nic zrobić, nawet gdybyśmy przybyli wcześniej.
Do środka weszli policjanci.
- Banach, stwierdzisz zgon? - zapytał jeden z nich.
- Tak... 
- Dobra, to my robimy swoje czynności.
Piotrek z Martyną powoli pakowali sprzęt. Po potwierdzeniu zgonu zacząłem wypełniać formularz. Nagle znowu poczułem ostry skurcz w podbrzuszu, aż spontanicznie syknąłem i złapałem się dłonią za wrażliwe miejsce.
- Coś Pana boli? - zainteresował się Piotr.
- Nie, to zwykła niestrawność. Przejdzie mi - próbowałem go jakoś zbyć. - Pakujcie się do karetki. Zaraz do was przyjdę.

* * *

Wiktor był blady i nie najlepiej wyglądał. Do tego był jakiś nieswój, jakby zdenerwowany.
- Doktorze, wszystko w porządku? - zapytałam go delikatnie.
- Tak. A dlaczego coś miałoby być nie w porządku? - odburknął.
Wiedziałam, że nie mówi prawdy. Że coś jest nie tak. Było widać, że coś mu dolegało.
- Piotrek, zatrzymaj się na chwilę - poprosił Wiktor.
- Co jest doktorze? - zapytał zaniepokojony.
- Nic! Po prostu się zatrzymaj!
Banach był nerwowy. Wyraźnie irytowały go nasze pytania.
Piotrek zjechał na pobocze. Wymieniliśmy między sobą znaczące spojrzenia. Wiktor wysiadł i oddalił się o kilka kroków od nas. Z butelki wylał na dłoń trochę wody, po czym zmoczył twarz. Zrobił tak dwukrotnie. Krople kapały mu z brody na ubranie. Jakiś grymas pojawił się na jego twarzy. Zaczął głęboko nabierać powietrza.
- Piotrek, co mu jest??
- Nie wiem, ale nie wygląda mi to na nic... 

* * *

Wysiadłem z ambulansu i powoli poszedłem w stronę Banacha.
- Nie najlepiej Pan wygląda, doktorze...
- Tak?? A ty nie masz innych zmartwień?! - naskoczył na mnie.
- Mam... Ale martwimy się o pana... Szewc w dziurawych butach chodzi, doktorze - próbowałem brzmieć łagodnie.
- Dziękuję za waszą troskę, ale sam też potrafię o siebie zadbać!
- Właśnie widać... - odparłem pod nosem na odchodne. Wróciłem do karetki.
- I co z nim?? - dopytywała zmartwiona Martyna.
- Nie wiem. Nic nie chce powiedzieć. Jeszcze naskoczył na mnie.
Wiktor zaczął wymiotować. Uklęknął na trawie, a jego ciałem targały torsje. Zaniepokoiliśmy się jeszcze bardziej. Martyna nie wytrzymała i wysiadła. Podeszła do Banacha, przykucnęła obok niego i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Doktorze, może powinien pan zwolnić się z dyżuru i pojechać do domu? 
- Już mi lepiej. Dziękuję Martyna. Wracaj do karetki - odparł spokojnie. 
Widać, nie miał już siły, by dalej się przekomarzać. Po chwili wsiadł i pojechaliśmy dalej. Nie zamierzałem jednak tak łatwo rezygnować.
- To mówi pan, że nabawił się niestrawności... Czyżby moja mama źle gotowała? - zagadnąłem go na wesoło.
- Skup się na drodze Piotrek.
Nadal nic nie udało mi się z niego wyciągnąć. Jechaliśmy w ciszy i nieco napiętej atmosferze.
- Przez ostatnie 2 dni odświeżałem garaż. Farba strasznie śmierdziała. Musiałem się przytruć oparami - wyjaśnił w końcu.
- Nie miał pan na twarzy maseczki ochronnej?? - zapytałem zdziwiony.
- Miałem. Oczywiście, że miałem. Ale chemikalia przenikają też przez pory skóry, Piotruś. Mam cię tego uczyć?
- Nie no, wiem doktorze...
- Już koniec przesłuchania? - próbował zakończyć temat.
Nic nie odpowiedziałem. Niech mu będzie, że przytruł się farbą. 
- Martyna, poszukaj w torbie czegoś rozkurczowego - poprosił.
Wymieniliśmy spojrzenia. Martynka posłusznie zajęła się znalezieniem odpowiedniego leku. Wiktor łykający tabletkę... Naprawdę musi go mocno boleć. A dyżur dopiero się rozpoczął. Jeszcze tyle godzin przed nami, przed nim...

* * * 

- I co będziesz robiła? - zaczepnie zapytał Piotrek.

- Hmmm... Zjem lody i pójdę poczytać do parku.

- Mmm... Brzmi wspaniale. Żałuję, że nie będę mógł zjeść tych lodów z tobą...

- Ale możesz zjeść gdzie indziej, jak wrócisz... - skwitowałam seksownie.

- Tak, a gdzie...? - droczył się ze mną.

- Domyśl się Piotruś...

- Wolę nie, bo jeszcze bardziej nie będzie mi się chciało iść na ten dyżur. 

Staliśmy na podjeździe. Przytulił mnie mocno do siebie i maksymalnie zbliżył swą twarz do mojej. Zaczął dotykać swoim nosem mojego.

- Teraz żałuję, że zamieniłem się z Renatą...

- Oj tam. Zrobiłeś dobry uczynek dla koleżanki. Jak wrócisz, będziemy mieli razem dużo czasu.

- Obiecaj, że będziesz grzeczną dziewczynką, kiedy mnie nie będzie...

- No nie wiem, nie wiem... - droczyłam się z nim.

Pocałował mnie namiętnie tak, że wiedziałam co chce robić po powrocie... Nagle z bazy wybiegł Adam.

- Chodź Piotrek. Mamy wezwanie - rzucił pospiesznie.

- Ależ ty masz chłopie wyczucie czasu... - odparł z przekąsem.

- Nie ja, tylko pacjent. No chodź. Na razie Martyna!

- Cześć Adaś! Spokojnego dyżuru!

Chłopcy pobiegli do karetki i odjechali.

Z bazy wolnym krokiem wyszedł Wiktor. Widać było, że jest słaby i nadal go boli. Jakimś cudem przetrwał cały dyżur. Na szczęście potem nie mieliśmy już trudnych przypadków.

- Jak się pan czuje?

Przez chwilę nie odpowiadał, jakby nie wiedział co powiedzieć, albo szukał właściwych słów.

- Jest lepiej. Położę się i odpocznę.

- Gdyby pan czegoś potrzebował...

- Tak, wiem - przerwał mi. - Dziękuję Martyna.

Uśmiechnęłam się lekko.

- Nie chciałem naskoczyć na Piotrka. Jakoś tak głupio wyszło... Przepraszam was. Wiem, że się martwiliście.

- Wiemy, że pan nie chciał. Proszę wracać do domu i zadbać o siebie.

- Jasne. Na razie Martyna.

- Do zobaczenia doktorze.

Wolnym krokiem poszedł w stronę samochodu i po dłuższej chwili odjechał.


Wieczory są długie, więc nawet po powrocie z dyżuru można jeszcze zrobić sporo rzeczy. Miałam iść do parku, ale zajęłam się sprzątaniem mieszkania. Trochę się zakurzyło, kiedy nas nie było. Włączyłam ulubioną płytę i pracowałam w rytm muzyki. Nie zorientowałam się nawet, która jest godzina i ile czasu upłynęło. Nagle zadzwonił telefon. Sądziłam, że to stęskniony Piotrek. Ale na ekranie wyświetlało się połączenie od Zosi.

- Cześć Zosiu - przywitałam ją radośnie.

- Martyna, możesz tu przyjechać? Proszę cię!! - prosiła błagalnie.

- Co się stało?? - zapytałam zaniepokojona.

- Z tatą jest niedobrze...

- Co mu jest?? - chciałam dowiedzieć się czegoś więcej.

- Bardzo boli go brzuch. Aż się zwija! Ma wysoką gorączkę i kilka razy wymiotował. Proszę cię, przyjedź!! - była wyraźnie zdenerwowana.

- Zosiu, uspokój się. Zaraz będę!



C.d.n.

sobota, 26 listopada 2016

Odcinek 22_Zagadki

- Przejmę go - powiedział Piotrek, podbiegając do rannego chłopaka. Z jego brzucha wystawał trzonek noża lub scyzoryka. Był nieprzytomny. Zosia tamowała krwawienie rękami. Była wystraszona i roztrzęsiona. 
- Zosiu, już możesz puścić - powtórzył delikatnie Piotrek. Powoli podniosła z rany zakrwawione dłonie.
- Nic ci nie jest? - zapytałam z troską w głosie. Zaczęłam przyglądać się, czy nie ma gdzieś na ciele jakichś ran czy widocznych obrażeń.
Zosia pokręciła głową.
- Martyna, pomóż mi - zawołał. 
Podbiegłam do niego. 
- Sprawdź tętno i oddech.
Piotrek zdjął koszulkę i tamował krwotok. Chłopak mógł w każdej chwili wpaść we wstrząs. Dokoła było sporo krwi.
- 8 oddechów, tętno 54 - oznajmiłam.
- Zosia, dzwoniłaś po karetkę?! - zapytał. 
Nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo na ziemi pod pobliskim drzewem i patrzyła tępym wzrokiem gdzieś w dal.
- Zosia! - krzyknął do niej.
- Co…?? - odezwała się leniwie, jakby nieobecna. - Nie... Nie miałam kiedy, bo cały czas...
Nie zdążyła dokończyć. Zaczęła wymiotować i kaszleć.
Nagle z ciemności wybiegł... 
- Wiktor??! - byłam zaskoczona jego widokiem w tym miejscu. 
Był boso, ubrany jedynie w jeansy. Tuż za nim przybiegła...
- Mama??!! - zapytał zszokowany Piotruś.
- Piotrek??!! - odparła równie zdziwiona Grażyna. Miała na sobie szlafrok i klapki.
- Co ty tutaj robisz??! - dopytywał.
- Co się stało??!! - zapytał Wiktor. Nagle zauważył pod drzewem znajomą twarz. 
- Zosia?? Zosiu!! - podbiegł do córki, którą nadal targały torsje.
- Nic jej nie jest - uspokoiłam go.
- To nie jej krew.
- Ok. A co z nim? - podbiegł do nas.
- Rana kłuta brzucha, prowizorycznie zaopatrzona. Na razie stabilny. Nie wiadomo ile stracił krwi - zrelacjonował krótko Piotrek, nie przestając tamować krwotoku. - Stamtąd musieli przyjść, są widoczne ślady - wskazał głową na krwawe plamy wiodące od strony plaży. 
- Trzeba wezwać karetkę! - przypomniałam.
- Nikt jeszcze nie zadzwonił?? - zdziwił się Banach.
- Wszystko działo się tak szybko - tłumaczył Piotrek.
- Dobrze. Już dzwonię - zaoferował się Wiktor. Wyciągnął pośpiesznie telefon z kieszeni i zadzwonił pod 112. Relacjonował dyspozytorce pogotowia stan poszkodowanego i nasze położenie w terenie. Następnie wezwał policję. Ja cały czas pilnowałam parametrów rannego. Grażyna zajęła się Zosią. Przestała wymiotować, ale cała się trzęsła.
Do przyjazdu karetki razem z Piotrkiem zajmowaliśmy się rannym chłopakiem. Wiktor próbował dowiedzieć się od Zosi co się wydarzyło, ale kontakt z nią był trudny. Była w szoku i niewiele mówiła. 
Pogotowie przyjechało po kilkunastu minutach. Przekazaliśmy im rannego. Zmierzyli mu ciśnienie i saturację. Parametry były słabe, co przy tak głębokiej ranie i sporej utracie krwi było normalne. Chłopak i tak nieźle się trzymał. Widać ma silny organizm. Szybko podłączyli kroplówkę, podali tlen i zabrali go do ambulansu. Pomogli też oczyścić z krwi dłonie Zosi i Piotrka. Banach poprosił załogę karetki o środek uspokajający dla córki. Ratownik zrobił jej zastrzyk. Zosia nie zareagowała na ukłucie igłą. 
- Do którego szpitala go zabieracie? - interesował się Wiktor.
- Do miejskiego - odparł lekarz. - Pan zna tego chłopaka?
- To znajomy córki. Zawiadomię jego rodziców.
- W porządku. Będę musiał powiadomić o całym zdarzeniu policję.
- Są zawiadomieni, już tu jadą.
- Dobra Panowie, zbieramy się - oznajmił ratownikom lekarz. Karetka odjechała na sygnale w ciemną noc.
Banachówna coraz bardziej opadała z sił opierając się już o drzewo w pozycji półleżącej. 
- Zosiu, kochanie… - Wiktor podszedł do córki i ujął jej twarz. - Boli cię coś? Słyszysz mnie?? Zosia... 
Był zdenerwowany, co jednak usiłował ukryć. Dziewczyna miała zamknięte oczy i nie reagowała. Ojciec zmierzył jej tętno na nadgarstku i sprawdził źrenice. 
- Doktorze, pan pozwoli… - Piotrek zwrócił się do Banacha, po czym ostrożnie wziął Zosię na ręce. Była jak piórko w jego umięśnionych, silnych ramionach. Delikatnie przytulił ją do siebie. Jej głowa opadła mu na przedramię.
Był to dla mnie rozbrajający widok... Kocham go za tę opiekuńczość i wrażliwość.

* * * 

Położyłem Zosię na jej łóżku. Dopiero w pełnym świetle widać było świeże zadrapania na łydkach i kostkach. 
- Musiała biec przez ostrą trawę albo krzaki - stwierdziła Martyna. - Przemyję to - rzekła, po czym wyszła.
Mama poszła za nią, pewnie by pokazać miejsce apteczki. Zapanowała cisza. Wiktor kucał przy córce i głaskał ją po włosach. Na jego twarzy malowało się zatroskanie. Po chwili Martyna wróciła z wodą utlenioną i wacikiem. 
- Ja to zrobię - zwrócił się do niej. Delikatnie i z prawdziwą ojcowską czułością przemywał jej drobne rany.
Mama stała w progu i dała mi znak, żebyśmy zostawili go samego. Ująłem Martynę za rękę i wszyscy wyszliśmy z pokoju. Zeszliśmy do kuchni, gdzie mama nastawiła wodę na herbatę.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem ją. - Jeszcze na dodatek z doktorem Banachem.
Zmieszana opuściła głowę.
- Wiktor zaprosił mnie na krótkie wakacje. Zosia chciała wyjechać nad morze ze znajomymi, więc połączyliśmy jedno z drugim.
- "Połączyliśmy"?? Jesteście razem?? - dopytywałem.
- Nie.
- Ale spotykacie się? - kontynuowałem.
- Czasami...
- O ja cie...
Byłem zszokowany. Moja mama i doktor Banach, mój szef. Nigdy bym nie przypuszczał... Niczego nie zauważyłem w jej zachowaniu. No nieźle... Odkąd to może trwać?! Ciekawe, czy jest między nimi coś poważniejszego. I czy do czegoś już doszło...
- Masz coś przeciwko temu, żebyśmy się spotykali? - zapytała.
- Nie, poza tym, że jest moim szefem...
- I co z tego?
- Co?? Kurde! - trochę mnie poniosło i podniosłem głos.
- Piotrek, nie irytuj się tak - powiedziała łagodnie Martyna, próbując mnie uspokoić.
- To trochę niezręczna dla mnie sytuacja. Poza tym o niczym mi nie powiedziałaś.
- Ale o czym miałam mówić? To świeża sprawa. A ty i Martyna?
- Co ja i Martyna?
- Spotykacie się?
Wiedziałem do czego zmierza. Zrobiło mi się trochę głupio.
- Jesteśmy razem. Ale to też świeża sprawa - od razu się wytłumaczyłem.
- Też mi o niczym nie powiedziałeś... Martynko, bardzo się cieszę kochana - zwróciła się do niej.
Martyna uśmiechnęła się, lekko zakłopotana tą sytuacją.
- Tylko się mu nie daj. Piotrek potrafi być uparty - żartobliwie pouczyła ją.
Ale śmieszne! Wcale mnie to nie rozbawiło. Byłem... Nawet ciężko nazwać te emocje. Zmieszany? Zszokowany? Zły? Trudno było mi poradzić sobie z tą informacją i odnaleźć się w nowej sytuacji. Przecież... to moja mama! I mój przełożony!
Podała nam zaparzoną zieloną herbatę. 
- Przepraszam na chwilę - powiedziała i zniknęła za rogiem. 
Martyna podeszła do mnie i objęła mnie od tyłu. 
- Piotruś, to nie jest dobry moment... Odpuść dzisiaj. Wszyscy jesteśmy trochę zdenerwowani tym, co się stało. Jutro na spokojnie pogadacie.
Wzdychnąłem głośno.
- Masz rację.
Pocałowałem ją. Martyna usiadła mi na kolanach i objęła mnie.
Po chwili wróciła mama. Była ubrana. Źle mi było po tym, jak na nią naskoczyłem. Nie miałem prawa. To jej sprawa i jej życie. Ale... dlaczego akurat Banach?? Nie mogła zacząć spotykać się z innym facetem, tylko akurat z nim??
- Jak Zosia? - zapytała Martyna, gdy Wiktor wrócił z pokoju córki. 
- Śpi - odparł nieco zmartwiony.
- Gdy ją znaleźliśmy była przerażona. Ale mimo tego zachowała zimną krew - relacjonowała.
- I wiedziała, żeby nie wyjmować noża z rany - zauważyła mama.
- Wiadomo, lekarska rodzina - próbowałem jakoś rozładować nieco napiętą atmosferę.
- Uratowała go - skwitował Wiktor.
- Dzielna dziewczyna - podsumowała Martyna.
- Co z tym chłopakiem? Wiadomo coś? - zapytałem.
- Nic nie wiem. Powiadomiłem jego rodziców. Są w drodze, ale pewnie zajadą tu dopiero za kilka godzin - odparł Banach.
- To straszne, co się stało... Wyobrażam sobie co przeżywają teraz jego rodzice... - zamartwiała się mama.
- Co się w ogóle wydarzyło?? - zastanawiał się Wiktor.
- Tego się na razie nie dowiemy - odparłem. Sam byłem ciekawy dlaczego ktoś w taki sposób potraktował tego chłopaka... I czym się komuś naraził.
Nagle z rozmyślań wybiło nas pukanie do drzwi.
- Dobry wieczór. Aspirant Kozakiewicz. 
- Wiktor Banach.
- To pan zawiadomił policję o napadzie na Marcina Góralskiego?
- Tak. Moja córka była świadkiem tego zdarzenia.
- Chcielibyśmy, żeby złożyła zeznania w tej sprawie. Proszę przywieźć córkę rano na komendę. Tu jest adres.
- Oczywiście, przyjedziemy.
- Dobranoc. Spokojnej nocy.
- Dobranoc.
Wiktor zamknął drzwi, oparł się o nie plecami i głęboko odetchnął.

* * * 

- Dlaczego odpowiedziałaś za mnie??! - irytował się Piotrek.
- Bo ty się nie odzywałeś.
- A jesteś zdziwiona?!
- Tak! Nie widziałeś, jak przykro było twojej mamie? Spróbuj ją zrozumieć.
- No właśnie próbuję i nie mogę!
Przez całą drogę w ostrym tonie wymienialiśmy zdania. Dotarliśmy na miejsce. Jak się okazało, nasz domek był oddalony o jakieś 3 minuty drogi od ich domku.
- To tylko śniadanie! Zaprosili nas, nie wypadało odmówić. Ty stałeś jak mumia, więc ja się odezwałam.
- Nic nie mówiłem, bo mnie zaskoczyli.
- Spójrz na to z innej strony: Zosi będzie miło po tym, co przeżyła. A przedpołudnie spędzi na komisariacie powracając do tych przykrych dla niej zdarzeń. Nie za bardzo przyjemna perspektywa...
- Ok... Jeśli Zosi ma to sprawić przyjemność, to ok.
Przebrałam się szybko w koronkową, czarną koszulkę nocną i wskoczyłam do łóżka.
- Ale jestem zmęczona. A ty?
Piotrek nic się nie odezwał. Siedział zamyślony na łóżku plecami do mnie. Ciągle nie miał na sobie koszulki. Noc była bardzo ciepła. Pocałowałem go delikatnie w ramię.
- Połóż się i odpocznij - powiedziałam ciepło.
- Przewietrzę się.
Wstał i wyszedł na taras. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Obudził mnie głośny dźwięk rozbijanego szkła...


C.d.n.

wtorek, 1 listopada 2016

Odcinek 21_Nadmorska sielanka

- Nie pytasz co z moją żoną...
- To nie jest dla mnie najważniejsze. Jeśli będziesz gotowy, to sam powiesz. A jeśli nie będziesz chciał o tym mówić, zrozumiem.
Zapanowała cisza. Siedzieliśmy na tarasie i w milczeniu jedliśmy resztę śniadania. Grażyna zupełnie nie przejęła się tym, że nie podjąłem dalej tematu, tylko spokojnie kończyła owsiankę z owocami. Trudno mi było o tym mówić, wracać do tych bolesnych wydarzeń. To było tyle lat temu, a jednak wciąż boli ta niezagojona rana. Nauczyłem się dalej żyć, dla Zosi. Dla niej znalazłem wtedy siłę w sobie. Dla niej wstawałem każdego ranka i przeżywałem każdy kolejny dzień. Dla niej wtedy żyłem. I chciałem żyć.
- Co byś powiedział na plażowanie dzisiaj? - wyrwała mnie z zamyślenia Grażyna. - Chciałabym dziś trochę poleżeć na plaży, poopalać się...
- Dobrze. Zatem dzisiaj plażing.
- Plażing? - uśmiechnęła się.
- Młodzież tak teraz mówi. Chcę być na czasie.
Roześmialiśmy się równocześnie.
- Świetna jest ta Twoja Zosia.
- Tak uważasz?
- Pewnie! Super dziewczyna. Żałuję, że nie mam córki. Macie ze sobą bardzo dobry, bliski kontakt. Aż pozazdrościć... Nie zepsuj tego Wiktor. Zwłaszcza teraz. Musisz być delikatny, wyrozumiały i cierpliwy. Inaczej to, co budowałeś pieczołowicie przez wiele lat nagle możesz stracić w jednej chwili.
- Staram się, naprawdę. Ale to nie jest proste... Córka-nastolatka i ojciec-stary zgred... 
- Oj, nie taki stary... - uśmiechnęła się. - I wcale nie zgred - śmiała się dalej.
- Naprawdę?? To Twoja opinia.
- Nie wydaje mi się, żeby była tylko moja... - uśmiechnęła się i puściła mi oko. - O wilku mowa.
Odwróciłem się i zobaczyłem idącą Zosię.
- Dzień dobry. Cześć tato - przywitała się.
- Dzień dobry - odrzekła Grażyna.
- Cześć Zosiu.
- Chciałeś ze mną porozmawiać. Ja z Tobą też.
- Dobrze. Chodźmy do ogrodu - zaproponowałem.

* * *

Obudziły mnie delikatne pieszczoty Piotrka. Bardzo dobrze zapamiętał z minionej nocy mapę mego ciała, po której teraz bezbłędnie się poruszał. Wiedział co i gdzie sprawia mi najwięcej przyjemności. Spaliśmy nago, więc miał idealny dostęp do każdego punktu na moim ciele.
Gdy zaczęłam powoli otwierać oczy, powitał mnie gorącym pocałunkiem. 
- Dzień dobry Martynka.
- Cześć Piotruś - odpowiedziałam szczęśliwa, przeciągając się. 
- Dobrze spałaś? - zapytał z czułością. 
- Wspaniale. Tu się tak wyjątkowo śpi. 
- Myślałem, że nieważne gdzie, a ważne z kim... 
- No pewnie wariacie! - przytuliłam się do niego. - A ty jak spałeś? 
- Stęskniłem się za tobą... - mruknął mi seksownie do ucha, nie przerywając pieszczot.
- Przecież byłam tu, obok ciebie, przez cały czas, więc... chyba nie tak bardzo... - uśmiechnęłam się prowokacyjnie.
- Bardzo... Mogę ci to zaraz udowodnić... - jego głos był bardzo namiętny. 
- Zaraz…? - dopytywałam. 
Zaczęliśmy się namiętnie całować. Byliśmy wciąż bardzo zachłanni siebie. Jakbyśmy znowu mieli przeżyć nasz wspólny pierwszy raz.
- Martynka... - nagle przerwał. - Może to powtórzymy teraz...? 
- Ale co Piotruś? - nie przestawałam się z nim droczyć.
- Mam ci przypomnieć...?
- Uhmm... - mruknęłam pożądliwie, zamykając oczy, by oddać się rozkoszy. 
Piotrek od razu przystąpił do działania. I sam stawał się coraz bardziej podniecony…

* * *

- Wiem, o czym chcesz ze mną porozmawiać - zaczęła pierwsza Zosia. - Chodzi ci o "malinkę" na mojej szyi...
- Tak. Ale...
- Wiem, nie powinnam, bo pozwalam tym na zbyt wiele chłopakowi, bo pokazuję, że niewiele siebie szanuję. Bo to przyzwolenie na coś więcej... Ale tato... Ja tylko chciałam zobaczyć, no wiesz... Sprawdzić, jak to jest. I wiesz co? Wcale nie było tak, jak mówią dziewczyny. To znaczy... mnie się nie podobało. 
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Mojej córce nie podobało się ostre całowanie po szyi. Czy powinienem się cieszyć, że jeszcze ją "te" sprawy nie interesują?
- Seksu tym bardziej nie zamierzam teraz uprawiać - kontynuowała.
- Całe szczęście!
- Sama czuję, że jeszcze do tego nie dorosłam.
- Zosiu... Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że rozmawiasz ze mną szczerze na te tematy. Wiem, że to może być dla ciebie nieco krępujące, i że pewnie wolałabyś porozmawiać o tym z jakąś kobietą, z mamą... - znowu na chwilę wróciły dramatyczne wydarzenia.
- Tato... Ty jesteś teraz dla mnie jak mama - uśmiechnęła się i przytuliła do mnie. 
Objąłem ją czule i pocałowałem w czoło. Po tym wyznaniu zrobiło mi się ciepło na sercu. Wiedziałem też, że muszę łapać te momenty, bo to ostatnie takie chwile, kiedy dorastająca córka ma jeszcze ochotę przytulać się do swego ojca...
- Zosiu, skoro rozmawiamy szczerze, to ja też coś ci wyznam. Wiesz, dlaczego tak się martwię o ciebie?
- Żeby nie stało mi się nic złego.
- Tak, to też. Ale martwię się, że pod wpływem chwili, hormonów dasz się ponieść emocjom. Że zrobisz z ciekawości, spontanicznie coś, czego potem będziesz żałowała. Albo że ktoś źle odbierze twoje niewinne intencje i wykorzysta to, by cię skrzywdzić.
- Rozumiem... - zamyśliła się.
- Ufam ci, przecież wiesz. Ale nie ufam innym. Poza tym, też kiedyś byłem młody i pamiętam, jak to jest...
- Tato, z ciekawosci na pewno nie pójdę z chłopakiem do łóżka, bo pewnie to masz na myśli.
- Tak, właśnie to.
- Masz moje słowo. Poza tym, nie chcę tego zrobić z pierwszym lepszym.
- Cieszę się - uśmiechnąłem się do niej przyjacielsko.
- A co do tych źle odebranych intencji... Dobra, postaram się o tym pamiętać.
- Kocham cię Zosiu, wiesz o tym?
- Wiem tato.
Znowu objęliśmy się. Byłem szczęśliwy, a zarazem odczuwałem ulgę i spokój. Ta rozmowa wiele mi powiedziała o mojej córce. Przede wszystkim to, że jest rozsądna, ale i w pewnym stopniu dojrzała jak na swój wiek. 
- To co, mogę wrócić dzisiaj później niż zwykle? 
- Ech... Możesz.
- Dzięki tato! - z radości ucałowała mnie w policzek.
- Ale obiecaj, że nie wrócisz z "malinkami".
- Ma się rozumieć. Przecież już to wyjaśniliśmy.
- Ok. Baw się dobrze! I bądź nadal taka rozsądna, jak jesteś.

* * *

Zacząłem obsypywać ją namiętnymi pocałunkami po szyi, karku i ramionach. Moje dłonie tańczyły po jej ciele, które co chwilę prężyło się w miłosnym akcie.
- Piotruś… - westchnęła kolejny raz. - Dobrze mi z tobą... - wyszeptała w ekstazie, po czym mocniej się przytuliła. 
Rozpierało mnie ogromne szczęście. Chciałem, żeby ta chwila trwała wiecznie. Mógłbym tak z nią spędzić cały dzień nie wychodząc z łóżka... Ale Martyna po chwili poszła wziąć prysznic. Czar więc prysł. 
Nagle zawołała mnie z łazienki.
- Piotruś, umyjesz mi plecy...? - zapytała zawadiacko, kiedy wszedłem.
Chwilo, trwaj!

* * *

- Pośpiesz się, szkoda słońca! - zawołałam do Piotrka, który guzdrał się w łazience. A mówią, że to my spędzamy tam zbyt dużo czasu. W końcu wyszedł.
- Martynka, a może my dzisiaj zostaniemy tutaj...? - zapytał błagalnym tonem.
- Chyba zwariowałeś.
- Tak, na twoim punkcie - objął mnie od tyłu w pasie i położył głowę na ramieniu. - Moglibyśmy na przykład w ogóle nie wychodzić z łóżka... - mruczał mi do ucha.
- Chodź już. A co do łóżka, to uważaj, bo jeszcze ci się znudzę - uśmiechnęłam się.
- Ty nigdy Martynka mi się nie znudzisz - pocałował mnie lekko w szyję.

Poszliśmy na plażę. Piotrek dzielnie niósł spory ekwipunek. Wybraliśmy miejsce i zaczęliśmy się rozpakowywać. Ja rozkładałam ręczniki, a Piotrek wkopywał w piach duży parasol przeciwsłoneczny. Po chwili zdjął koszulkę i w pełnym słońcu zobaczyłam jego umięśniony tors i muskularne ramiona. Przez chwilę wpatrywałam się w nie z podziwem, co chyba zauważył. Czułam się w jego ramionach taka bezpieczna. Miałam wielką chęć, aby objął mnie nimi czule i pewnie... I już nie wypuszczał. Ale szybko zgasiłam ją w sobie.

* * *

Martyna zdjęła sukienkę, pod którą miała założone bikini. Zamurowało mnie, gdy ją w nim zobaczyłem. Nie mogłem oderwać wzroku od jej ciała.
- Nasmarujesz mi plecy? - zapytała podając krem z filtrem.
- Z prawdziwą przyjemnością.
Zacząłem nakładać krem i wolnymi ruchami rozprowadzać go po jej gładkim, jędrnym ciele.
- Mam nieodpartą ochotę rozwiązać ci ten węzeł na szyi... - szepnąłem jej do ucha.
- Przypominam ci Piotruś, że jesteśmy na publicznej plaży, a dookoła pełno jest dzieci.
Zgasiła mnie. Ale niestety miała rację.
- Jak skończysz, to ja nasmaruję ci plecy.
- Z wielką rozkoszą... 
Oddając się przyjemności gładzenia jej pleców, patrzyłem bezmyślenie na plażowiczów. Nagle dostrzegłem... moją mamę! Szła w czarnym bikini z przewiązaną na biodrach, zwiewną chustą. Miała duży słomkowy kapelusz i ciemne okulary przeciwsłoneczne, ale to była ona! 
- Co jest Piotruś? Zmęczyłeś się? - zażartowała Martyna.
Nadal wpatrywałem się w tę kobietę. Moja mama nad morzem?? Jak to...? Co ona tu robi?? Z kim??
- Hej, Piotrek. Co jest? - dopytywała.
- Tam idzie moja mama - wskazałem dłonią na oddalającą się wolnym krokiem kobietę.
- Gdzie?? 
- No tam! W jasnym kapeluszu, ciemnym bikini i chuście na biodrach.
- Oj, Piotruś! Słońce już ci przygrzało... - skwitowała, po czym założyła mi na głowę czapkę z daszkiem.
- Naprawdę, to była ona! - upierałem się.
- Piotruś, bo pomyślę, że z ciebie jest maminsynek... - uśmiechnęła się.
Ja jednak wiedziałem swoje. I nie dawało mi to spokoju do końca dnia.

* * *

- Zosia wróci dopiero o 22:30 - rzekłem i spojrzałem na reakcję Grażyny.
- Wiem... - odpowiedziała zachęcającym tonem z uśmiechem na twarzy. Jej oczy błyszczały. 
Staliśmy w cieniu zachodzącego powoli słońca i patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Jakby każde chciało, ale zarazem bało się zrobić pierwszy krok w odważniejszym kierunku naszej znajomości.
Po chwili podszedłem i wolno odgarnąłem z jej twarzy ciemny kosmyk włosów. Patrzyłem jej znacząco, głęboko w oczy. To spojrzenie pytało: chcesz tego...?
Grażyna w odpowiedzi przysunęła się bliżej mnie i położyła swą dłoń na mej piersi. Nie odrywaliśmy od siebie oczu. Raz kozie śmierć! - pomyślałem i przystąpiłem do męskiego, zdecydowanego działania. Nie sądziłem, że sytuacja zacznie się tak szybko rozwijać. 

Najpierw nieśmiało zaczęliśmy zbliżać swe usta ku sobie. Kiedy w końcu się dotknęły, nastąpiła eksplozja naszych skrywanych i tłumionych uczuć. Zaczęliśmy się namiętnie, zachłannie całować. Grażyna gładziła moje plecy aż przeszywały mnie przyjemne dreszcze. Ja trzymałem w dłoniach jej twarz. Po chwili zacząłem rozpinać guziki w swojej koszuli, a Grażyna w swoich jeansach.
- Naprawdę chcesz tego? - pragnąłem się jeszcze upewnić.
W odpowiedzi zaczęła mnie całować i zdejmować koszulę. Przeszliśmy do jej sypialni. W końcu wylądowaliśmy na łóżku.
- Dasz mi chwilę? - zapytałem.
W odpowiedzi skinęła głową.
- Tylko nie każ mi na siebie zbyt długo czekać... - powiedziała namiętnie.
- Zaraz wracam - szepnąłem i pocałowałem ją. 
Szybko zniknąłem za drzwiami łazienki. Kiedy wróciłem, Grażyna miała na sobie seksowną bieliznę z czarnej koronki. Siedziała na skraju łóżka z rozpuszczonymi włosami. 
Dotąd widok roznegliżowanej kobiety nie wywoływał we mnie żadnych emocji. Widywałem półnagie kobiety, ale to były pacjentki. Nie mogłem się nimi ekscytować. Z resztą, zajęty byłem zawsze udzielaniem im pomocy. I choć nieraz były nagie, to nie ruszało mnie to. Taka praca. Teraz było inaczej. Obudziło się we mnie pożądanie. Pragnąłem jej. Jak mężczyzna kobiety. I byłem pewien tego uczucia.
Szybko pozbyliśmy się bielizny. Już bez pośpiechu pieściłem ją po całym ciele i obsypywałem pocałunkami. Aż zaczęliśmy się kochać... 

Leżeliśmy wtuleni w siebie. Grażyna gładziła mój nagi tors, a ja głaskałem ją po włosach. Towarzyszyło nam blade światło padające z pobliskiej małej lampki. Słychać było cykanie świerszczy i nasze oddechy.
- Ratunku! Na pomoc! - dobiegł nas przeraźliwy krzyk z oddali.


C.d.n.

piątek, 14 października 2016

Odcinek 20_Pierwszy raz...

Delikatnie odgarnęłam kosmyk włosów z czoła Piotrka. Miał taką spokojną, bezbronną twarz. Spał jeszcze, kiedy wymknęłam się z łóżka, by zrobić dla nas śniadanie. Wczoraj wieczorem padł, jak zabity, a ja nie mogłam usnąć. Emocje mijającego dnia nie pozwalały mi zmrużyć oka. Ciągle miałam widok zakrwawionej twarzy tego rannego chłopca.
Dziś trzeba odgonić złe myśli i zaplanować dzień. Lekko gładziłam jego włosy. Zaczął się przebudzać i powoli otwierać oczy. Na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Dzień dobry kochanie - powitał mnie i niespodziewanie przyciągnął do siebie, aby mnie pocałować.
- Dzień dobry - odpowiedziałam z uśmiechem znad jego twarzy, leżąc mu na klatce piersiowej. - Wyspany?
- Taaaak - zaczął się delikatnie przeciągać. - Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.
- Jak wróciłam spod prysznica, to już smacznie chrapałeś.
- Ja nie chrapię.
- Niech ci będzie - odparłam z żartobliwym przekąsem. - Jesteś głodny?
- Jak wilk! 
- Zaczekaj chwilę, zaraz wracam.
Poszłam do kuchni, by przygotować kawę. Po chwili wróciłam z przygotowanym wcześniej śniadaniem i dwiema filiżankami czarnego napoju.
- Zdążyłaś zrobić nam śniadanie? Od której już nie śpisz?
- Słońce tak pięknie zagląda przez okna. Nie można marnować czasu na sen. Szkoda dnia. 
- No właśnie, co robimy dzisiaj? Spontan czy jakieś konkretne plany? A może masz na coś ochotę? - zapytał, jedząc jajecznicę na bekonie.
- Hmmm... Wybieram spontan. 
- Jesteś pewna? - zapytał Piotrek podchwytliwie.
- Jak najbardziej.
- Ok, to zaczynamy.
- Co zaczynamy? Przecież jeszcze nie...
- To może poczekać... - przerwał mi.
Ostrożnie odłożył na bok tacę z jedzeniem i zaczęliśmy się całować.

* * *

- Tato... - szepnęła Zosia i lekko potrząsnęła moim ramieniem.
- Co jest? - zapytałem, przebudzając się.
- Chciałabym już iść. Umówiłam się ze znajomymi.
- Która jest godzina? - nadal byłem zaspany.
- W pół do dziewiątej.
- Jadłaś coś?
- Tak, pani Grażyna dała mi śniadanie.
- Jak to dała ci śniadanie? Sama nie mogłaś sobie zrobić?
- Oj, jak weszłam do kuchni, to wszystko było już gotowe i powiedziała, żebym zjadła.
- No dobrze. Pokaż no mi się.
Zosia stanęła w pewnej odległości od mojego łóżka.
- A te spodnie to nie za krótkie trochę?
- Oj tato... 
- No co?
- Wszyscy takie noszą.
- Ale...
- Tak, wiem. Ja nie jestem wszyscy.
- No właśnie.
- Ok, pójdę się przebrać... - powiedziała z rezygnacją w głosie i odwróciła się na pięcie. - ... chociaż nie wiem w co - dodała ciszej.
- Dobra, zostań już w nich.
- Dzięki! - ucieszyła się i odwróciła z powrotem do mnie.
- Posmarowałaś się kremem z filtrem?
- Tak...
- Jakieś nakrycie głowy masz?
- Tak, mam - pokazała czapkę z daszkiem.
- Dobrze. Tylko ubierz tę czapkę, a nie noś jej w ręku.
- Wiem...
- O której zamierzasz wrócić?
- A o której mogę?
- O 22:00.
- Tato, są wakacje.
- To i tak o godzinę dłużej niż zwykle. Doceń to.
- A może o 22:30? Proszę cię... Jesteśmy nad morzem.
- Jeśli dziś wrócisz o 22:00, to jutro zastanowię się, czy możesz wrócić później.
- No dobra... - odparła nie do końca zadowolona.
- A jakie macie plany na dzisiaj? Co będziecie robili?
- Jeszcze do końca nie wiemy. Na pewno pójdziemy na plażę. A potem zobaczymy.
- Pamiętaj, żeby kąpać się w miejscu do tego wyznaczonym, pod nadzorem ratownika.
- Pamiętam.
- Masz naładowany telefon?
- Mam...
- No dobra, już nie przynudzam. Baw się dobrze! Miłego dnia!
Zosia podeszła, by pocałować mnie w policzek na pożegnanie.
- Wzajemnie. Wy też bawcie się dobrze. I bądźcie grzeczni - puściła znacząco oko.
- Zosiu...
- Pa! - rzuciła na odchodne.
- Pa...
Do mojego pokoju zapukała Grażyna.
- Proszę!
- Dzień dobry Wiktorze - powiedziała na powitanie i stanęła w drzwiach. Pięknie wyglądała w tych rozpuszczonych włosach. Zupełnie inaczej rysowała się jej twarz. Była jakby... młodsza. I pełniejsza. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
- Dzień dobry - odpowiedziałem z uśmiechem.
- Słyszałam, że już nie śpisz. Zapraszam na śniadanie.
- Dziękuję. Już schodzę, tylko się ubiorę.
- W porządku. Zaczekam na dole - odparła i wyszła.
Było mi trochę niezręcznie, że wszystko sama przygotowała, a ja spałem tak długo. Jutro wstanę pierwszy. Teraz koniecznie muszę jej powiedzieć, jak korzystnie wygląda w takiej fryzurze.

* * *

Wyglądała doskonale. Uwielbiam ją w tej białej, zwiewnej sukience. Jak dla mnie ma idealną długość - do połowy uda. Do tego pięknie eksponuje jej dekolt i podkreśla nienaganne kobiece kształty. Opalenizna była dodatkowym atutem. Założyła do tego słomkowy kapelusz i duże okulary przeciwsłoneczne. Jest taka piękna...

Poszliśmy najpierw na lody. Spacerowaliśmy alejkami zwiedzając okolicę. Martyna cudownie się śmiała. Była wyluzowana i pełna energii. Chciałbym, żeby dzięki temu wyjazdowi zapomniała o przykrych zdarzeniach, których ostatnio doświadczyła. I żeby poczuła, że ma we mnie oparcie, że może mi zaufać i czuć się przy mnie bezpiecznie. Zrobię wszystko, żeby tak się stało.
- O, bursztyny! Chodź, zobaczymy - podekscytowała się na ich widok i pociągnęła mnie za sobą.
Podeszliśmy pod stoisko z biżuterią i wyrobami z bursztynu. Martyna zaczęła oglądać i przymierzać różne naszyjniki, korale i kolczyki. Wkręciłem się w to razem z nią.
- Ten jest ładny - wskazałem na duży, pojedynczy, brązowy bursztyn oprawiony w srebro, na długim rzemyku.
- O, ale piękny... - zachwyciła się. - Jaki ciekawy i niespotykany kształt.
Przyłożyłem go do jej dekoltu. Martyna przytrzymała wisior i podeszła do lustra. Spoglądała na swoje odbicie w milczeniu.
- Pasuje do ciebie - oceniłem.
Uśmiechnęła się. 
- Podoba ci się? - zapytałem.
- Jest śliczny.
- To bierzemy.
- Piotruś! - chwyciła mnie za przegub. - Jest za drogi - wskazała na cenę.
- No to co z tego? - skwitowałem patrząc na metkę. - Przecież ci się podoba.
- Tak, ale szkoda pieniędzy.
- Dla ciebie niczego mi nie szkoda - odpowiedziałem, patrząc jej głęboko w oczy i ujmując w dłoniach jej twarz. Lekko się speszyła, opuszczając wzrok.
- Nie trzeba, Piotruś... Najważniejsze jest to, co czujesz do mnie. I że jesteś.
Pocałowałem ją lekko.
- Chciałbym sprawić ci czymś przyjemność, jakimś drobiazgiem. I żebyś miała pamiątkę z naszego pierwszego, wspólnego wyjazdu.
- Ok. To może wybierzemy jakiś mniejszy kamień? 
- Na pewno? - dopytywałem.
- Tak - uśmiechnęła się.
Po kilkunastu minutach wybraliśmy w końcu mniejszy bursztyn na rzemieniu. Też brązowy i równie unikalny w swoim kształcie. Zawiesiłem go Martynie, delikatnie całując przy tym w kark. Pachniała tak oszałamiająco... W podziękowaniu objęła mnie za szyję i namiętnie pocałowała. Odleciałem...

* * *

Grażyna bardzo pragnęła iść na spacer wzdłuż brzegu morza. Fale muskały nasze bose stopy. Ich szum mnie relaksował. Morska bryza była niezwykle orzeźwiająca w ten upalny dzień.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam nad morzem... - powiedziała Grażyna. - Chyba, kiedy Piotrek i Romek byli mali. I mąż był jeszcze ze mną...
- Ja byłem tutaj z żoną. Lubiła to miejsce. Byliśmy tu kilka razy. Od tamtego czasu wiele się zmieniło...
- Tyle to lat... Wszystko musiało się zmienić i tutaj.
- To prawda. 17 lat, kawał czasu... - zamyśliłem się.
- Może wstąpimy na mrożoną kawę? - wskazała na małą kawiarenkę na plaży. 
- Jasne. Zapraszam.
Usiedliśmy przy stoliku najbliżej morza i złożyliśmy zamówienie.
- Pewnie chciałbyś zapytać, dlaczego mąż zostawił mnie z dziećmi...
- Nie chcę być nietaktowny. Jeśli będziesz gotowa i zechcesz mi o tym opowiedzieć, chętnie wysłucham. Ale jeśli nie, to zrozumiem. Nie czuj się przymuszona do przykrych zwierzeń.
- Czas leczy rany. Byliśmy tacy szczęśliwi. Tak mi się wtedy wydawało. Mieliśmy dwójkę kochanych urwisów. Ja zrezygnowałam z pracy w urzędzie, by zająć się dziećmi i domem, a mąż pracował. Pewnego dnia zobaczyłam go przypadkiem z młodą dziewczyną. Kiedy wrócił do domu, zapytałam o nią. Nie próbował się tłumaczyć. Nagle oznajmił, że między nami wszystko skończone. Że już mnie nie kocha, i że wyprowadza się do niej. W tej samej chwili zaczął się pakować. Zabrał swoje rzeczy i... po prostu wyszedł. Nie pożegnał się nawet z dziećmi. Czułam się, jakbym dostała obuchem w głowę. Cały świat zawalił mi się w przeciągu kilku chwil. Nie wiedziałam co powiedzieć chłopcom. Jak im wyjaśnić, dlaczego ich ojciec nagle odszedł bez słowa. Dlaczego ma inną kobietę. Kilka miesięcy później zażądał rozwodu.
- Przykro mi. To musiało być niezwykle bolesne.
- Było... I minęło... Tyle lat. Dokładnie 18.
- 18? A najmłodszy syn...?
- Tak, dobrze liczysz. Mateusz ma 8 lat. Mąż wrócił po kilku latach. Stracił pracę, a jego młoda kochanka uznała, że jest już dla niej za stary. Został na lodzie. Przepraszał mnie, błagał na kolanach o wybaczenie i danie drugiej szansy. Zrobił się z niego troskliwy mąż i ojciec, choć przez poprzednie lata w ogóle nie interesował się nami. Nie zadzwonił nawet na Święta czy w urodziny dzieci. Chyba nawet nie pamiętał tych dat...
- Trudno mi zrozumieć takie zachowanie. Nigdy nie pojmę, dlaczego nieporozumienia wśród dorosłych muszą odbijać się na dzieciach. Rodzicem jest się do końca życia i niezależnie od tego, czy mieszka się z małżonkiem czy nie.
- Też tego nie mogłam zrozumieć. Chciałam dla synów jak najlepiej. Dlatego... zgodziłam się przyjąć go z powrotem, dla dzieci. To wtedy ponownie zaszłam w ciążę. Ale nim urodził się Mateusz, on znowu kogoś sobie znalazł. Dobrze sytuowaną kobietę. Wszedł do elity, świata luksusu i wtedy już na dobre o nas zapomniał. Nigdy więcej się do nas nie odezwał.
- To znaczy, że najmłodszy syn nie zna ojca?
- Tak, nigdy go nie widział. Napisałam do niego po jego urodzeniu, ale odciął się od nas kompletnie. Pewnie przypominaliśmy mu poprzednie, gorsze życie. A on teraz był kimś... Po urodzeniu Mateusza przerosło mnie to wszystko. Nie mogłam darować sobie, że tak dałam się wykorzystać, że byłam naiwna. 
- To wcale nie było naiwne. 
- Nie?? 
- To się nazywa zaufanie. Wierzyłaś mu, byłaś gotowa mu przebaczyć i przyjąć z powrotem, żeby dzieci miały ojca. To jedno z najwyższych poświęceń - oceniłem.
- Nigdy w ten sposób o tym nie myślałam... - odparła pozytywnie zaskoczona.
- Najwyższy czas zmienić stary sposób myślenia o sobie.
Uśmiechnęła się z radością w oczach.
- Co było dalej?
- Cóż... Załamałam się i wpadłam w depresję. Pomagała mi moja siostra i Piotrek. Musiał dość szybko dojrzeć. Był dla Mateusza starszym bratem i trochę ojcem. W zasadzie wychowywał go ze mną. Stał się odpowiedzialny za rodzinę. Łapał różne dorywcze prace, bo finansowo było nam wtedy bardzo ciężko. Gdyby nie jego pomoc, zabraliby mi dzieci. Był zdolny, dobrze się uczył. Ale zrezygnował ze studiów, żeby szybciej mógł pójść do pracy i zacząć zarabiać.
- Piotrek to dobry chłopak. Faktycznie, zdolny, odpowiedzialny i zaradny. Wiele w życiu przeszedł, stąd zapewne u niego ta silna osobowość, wrażliwość i wyczulenie na ludzką krzywdę.
- Zawsze miał dobre serce i chętnie pomagał innym.
- Wspaniale wychowałaś synów.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem... - odparłem chwytając ją za dłoń.

* * *

Późny wieczór na pustej plaży był niezwykle romantyczny. Słońce malowniczo zachodziło za horyzont, rysując przy tym na niebie niezwykłe kolory.
Siedzieliśmy z Piotrkiem wtuleni w siebie i zapatrzeni w to cudowne zjawisko. Czułam się odprężona po dzisiejszym mile spędzonym dniu. Piotrek dawał mi siłę i nadzieję, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Chciałam jednak czegoś więcej... Wiem, że Piotrek też. Wiedziałam to po tym, jak na mnie patrzył i w jak namiętny sposób mnie całował. Po prostu czułam to. Wiem, że zależy mu, aby była to odpowiednia chwila. Żebyśmy nasz pierwszy raz zapamiętali na zawsze. Ale nie chciał zrobić niczego wbrew mnie, za szybko. Dlatego musiałam nieco przejąć inicjatywę. Byłam gotowa, żebyśmy to zrobili.
- Piotruś...
- Tak? - zapytał i spojrzał na mnie.
W odpowiedzi posłałam mu znaczące, namiętne spojrzenie. W jego oczach po chwili zobaczyłam radość, ale i lekkie niedowierzanie. Patrzyliśmy tak na siebie w milczeniu przez dłuższą chwilę. W końcu zaczęłam go całować. Coraz mocniej i zachłanniej. Wylądowaliśmy na piasku. Pożądałam go coraz bardziej.
- Martynka... Jesteś pewna? - zapytał z błyskiem w oku. - Mogę zaczekać dopóki nie będziesz na to gotowa. Nie chcę cię ponaglać.
- Pragnę cię Piotruś... - odparłam niezwykle seksownie.
W odpowiedzi uśmiechnął się, jakby wygrał los na loterii. Znów zaczęliśmy się całować. Nie przestając odrywać od siebie ust, zaczęłam zdejmować mu koszulkę. Uniósł ręce do góry i tylko na sekundę przestaliśmy, aby przełożyć ją przez jego głowę. Delikatnie, ale energicznie dotykał opuszkami palców niemal całego mojego ciała. Ja zatopiłam swoje dłonie w jego włosach i gładziłam skórę jego głowy.
- Piotrek... - zreflektowałam się po chwili.
- Co jest? - odparł nieco przestraszony.
- Chyba nie zrobimy tego tutaj...?
- Chcesz wracać? - odparł miękko.
Pokiwałam głową patrząc mu w oczy. Pocałował mnie w usta, po czym wziął na ręce i zaniósł do domu.

* * *

Siedzieliśmy na balkonie i podziwialiśmy nocne niebo usłane gwiazdami. W mieście nie widać ich blasku tak dobrze. Popijaliśmy czerwone, półwytrawne wino i miło gawędziliśmy. Okazało się, że mamy wiele wspólnych tematów.
- Zapowiada się ciepła noc - odparła Grażyna.
- Tak. Chcesz jeszcze wina?
- Poproszę.
Wstałem, aby uzupełnić jej kieliszek. Odkładałem butelkę na stolik, kiedy Grażyna wstała i zakręciło jej się w głowie. Zdążyłem ją przytrzymać. Położyła mi rękę na szyi, żeby złapać równowagę.
- W porządku? - zapytałem.
- Tak - odparła nieco speszona swoim stanem. - Chyba jednak za dużo wina... - uśmiechnęła się.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nie przestawałem jej obejmować, a ona wciąż trzymała swoją dłoń na moim karku. Nasze twarze oświetlał jedynie blask księżyca. Powoli zbliżaliśmy usta ku sobie aż w końcu się spotkały... Pocałowałem ją delikatnie, ale niepewnie. Nie chciałem jej urazić ani w niczym uwłoczyć. Oddaliłem na moment swą twarz, by sprawdzić jej reakcję. Miała zamknięte oczy. Po chwili otwarła je, uśmiechnęła się i zaczęła mnie całować. Gdy skończyliśmy przytuliła się do mnie. Objąłem ją ramieniem i dalej patrzeliśmy na rozgwieżdżone niebo.
- Dziękuję... - wyszeptała zadowolona.
Nasz pierwszy pocałunek! Ekscytowałem się tym niczym gówniarz. Wiktor, kiedy ty ostatni raz się całowałeś?
Pogładziłem ją po włosach. Nagle usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi. To Zosia wróciła. Grażyna odsunęła się ode mnie.
- Może tak będzie lepiej... - wyszeptała i oparła się o balustradę balkonu.
- Cześć wam! - przywitała się.
- Witaj Zosiu - odparła Grażyna.
Ukradkiem spojrzałem na zegarek. Była 22:05.
- Cześć. I jak ci minął dzień? - zapytałem córki.
- Super! A wam?
- Nam też super.
- Przeproszę was na chwilę - powiedziała Grażyna i wyszła. Spojrzałem, czy wszystko z nią w porządku.
- Zrobię sobie coś do jedzenia. Jestem strasznie głodna - powiedziała Zosia.
Zeszła do kuchni. Po chwili dołączyłem do niej. Robiła sobie kanapki.
- Co porabialiście? - spytałem.
- Byliśmy głównie na plaży. Kąpaliśmy się, opalaliśmy. Potem poszliśmy połazić po mieście, zjedliśmy pizzę. Nic szczególnego. A wy co robiliście?
- Mniej więcej to samo.
- Wróciłam punktualnie, widzisz?
- No prawie.
- Przemyślisz, czy mogę jutro wrócić później?
- Przemyślę tak, jak obiecałem.
- Ekstra.
Zosia odwróciła się, by schować produkty do lodówki i wtedy spostrzegłem coś czerwonego na jej szyi.
- Co tu masz? - podszedłem bliżej i dotknąłem zaczerwienionego miejsca.
- Yyy, to nic... - speszyła się.
- Nic?
W tym momencie Grażyna wyszła z łazienki.
- Coś mnie ugryzło na plaży.
- Coś? A może ktoś? - dopytywałem, wiedząc już co kryje ślad na jej szyi.
- Tato!
- Zosiu... Będziemy musieli jutro o tym poważnie porozmawiać.
Zosia opuściła głowę. Wzięła talerz z kanapkami, pożegnała się i poszła do swojego pokoju. Wzdychnąłem ciężko.
- "Malinka"? - zapytała uśmiechnięta Grażyna.
- Co?
- Ślad na szyi Zosi.
- Tak...
- Oj, nie bądź dla niej taki surowy. Dziewczyna dojrzewa, hormony buzują...
- No właśnie tych buzujących hormonów obawiam się najbardziej...
- Daj spokój...
- Dziś przyszła z "malinką", jutro będą się obmacywali, a pojutrze będzie w ciąży.
- Nie przesadzasz?
- Ja?? Za dużo widziałem takich małolat z brzuchem.
- Ale twoja córka jest inna niż te wszystkie małolaty. Nie widzisz tego?
Nic nie odpowiedziałem. Zaskoczyła mnie tym.
- Jest rozsądna i odpowiedzialna. Trochę więcej zaufania, Wiktor.
Spojrzałem na nią. Chyba miała rację... Ale nie tak łatwo jest to zastosować. Martwię się o nią. I boję się, że zrobi coś głupiego. Albo że ktoś wykorzysta jej łatwowierność i skrzywdzi ją.
Grażyna podeszła do mnie i zaczęła głaskać po ramieniu.
- Wspaniale wychowałeś córkę. Macie świetne relacje. Jesteś bardzo dobrym ojcem.

* * *

Dotarliśmy do domku w rekordowo szybkim czasie. Położyłem Martynę od razu na łóżku. Zanim zdążyłem ją pocałować położyła mi na ustach swoją dłoń.
- Piotruś, bo ja... Jakiś czas temu odstawiłam pigułki - wyjąkała zakłopotana.
Pocałowałem ją.
- Nic się nie martw. Jestem przygotowany. Zaraz wracam - pocieszyłem ją i zniknąłem za drzwiami łazienki.
Po chwili wróciłem. Martynka siedziała na łóżku z rozpuszczonymi włosami. W pokoju paliły się świece. Dzięki temu było niezwykle nastrojowo. 
Usiadłem za nią. Cudownie pachniała. Odgarnąłem włosy i zacząłem delikatnie masować jej kark. Po chwili powolnym ruchem zacząłem opuszczać w dół ramiączka sukienki aż ta opadła do połowy jej ciała. Moje palce powędrowały na jej ramiona, ręce i piersi. Zacząłem je pieścić. Nie przestawałem dotykać wargami jej karku i szyi. W końcu pod dłońmi spoczywającymi na jej piersiach poczułem dwa małe, znaczące wybrzuszenia... Martyna ujęła moje ręce i poprowadziła je w dół swego ciała, poniżej pępka. Me dłonie zatopiły się pod jej sukienką... Odchyliła się nieco do tylu i położyła mi głowę na ramieniu. Czułem jej oddech na szyi. W niedługim czasie poczułem przyjemną ciepłą wilgoć pod palcami...
Po chwili odwróciła się, położyła mnie na plecach i usiadła w rozkroku na moim brzuchu. Zaczęła muskać ustami tors i pieścić płatki moich uszu. Było mi ogromnie przyjemnie. Martyna zabrała się za zdejmowanie moich spodni i bokserek. Ja dokończyłem zdejmowanie jej sukienki i przeszedłem do bielizny. Delikatnie położyłem ją na plecach u wezgłowia łóżka. Rozchyliła nieco uda. Przystąpiliśmy do miłosnego aktu. Nie spieszyliśmy się. Rozkoszowaliśmy się chwilą i uczuciem, które nas teraz łączy. Starałem się być delikatny. Pokazywała mi, jakie pieszczoty sprawiają jej najwięcej przyjemności. 
Z czasem oddychaliśmy coraz szybciej. Martyna co chwilę zamykała oczy w doznawanym uniesieniu i otwierała, patrząc z erotyzmem i pożądaniem głęboko w moje oczy. Ja czułem jak fala ciepła napływała do mojego ciała i je wypełniała. W końcu nasze oddechy zsynchronizowały się i połączył nas miłosny finał... Czułem się spełniony i przepełniała mnie ogromna kula szczęścia...

* * *

Oboje oddychaliśmy równo i miarowo. Piotrek był taki delikatny i czuły. Nie myślał tylko o sobie i swojej przyjemności, ale liczył się ze mną i moimi doznaniami. Pocałowaliśmy się. Objął mnie swoim silnym ramieniem. Opuszką palca gładził po przedramieniu. Położyłam swą głowę na jego nagim torsie i czule go głaskałam.
- W porządku Martynka? - wyszeptał mi do ucha z czułością w głosie.
- Tak Piotruś. Było cudownie... - nie przestawałam patrzeć na niego z namiętnością.
- Mnie też - szepnął i delikatnie musnął mnie wargami w płatek ucha. - Kocham cię... - wyznał.
Nie spodziewałam się, że usłyszę od niego tę deklarację tak szybko. Ale czułam się niezwykle szczęśliwa i spełniona.
- Ja ciebie też... - odpowiedziałam.
Pocałował mnie i przytulił jeszcze mocniej. Zasnęliśmy wtuleni w siebie...


C.d.n.

---------------------------------------------

Jubileuszowy, dwudziesty odcinek, nieco dłuższy niż zwykle ;) Mam nadzieję, że się podobał.
Uściski dla Was,
Rudaszek