sobota, 26 listopada 2016

Odcinek 22_Zagadki

- Przejmę go - powiedział Piotrek, podbiegając do rannego chłopaka. Z jego brzucha wystawał trzonek noża lub scyzoryka. Był nieprzytomny. Zosia tamowała krwawienie rękami. Była wystraszona i roztrzęsiona. 
- Zosiu, już możesz puścić - powtórzył delikatnie Piotrek. Powoli podniosła z rany zakrwawione dłonie.
- Nic ci nie jest? - zapytałam z troską w głosie. Zaczęłam przyglądać się, czy nie ma gdzieś na ciele jakichś ran czy widocznych obrażeń.
Zosia pokręciła głową.
- Martyna, pomóż mi - zawołał. 
Podbiegłam do niego. 
- Sprawdź tętno i oddech.
Piotrek zdjął koszulkę i tamował krwotok. Chłopak mógł w każdej chwili wpaść we wstrząs. Dokoła było sporo krwi.
- 8 oddechów, tętno 54 - oznajmiłam.
- Zosia, dzwoniłaś po karetkę?! - zapytał. 
Nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo na ziemi pod pobliskim drzewem i patrzyła tępym wzrokiem gdzieś w dal.
- Zosia! - krzyknął do niej.
- Co…?? - odezwała się leniwie, jakby nieobecna. - Nie... Nie miałam kiedy, bo cały czas...
Nie zdążyła dokończyć. Zaczęła wymiotować i kaszleć.
Nagle z ciemności wybiegł... 
- Wiktor??! - byłam zaskoczona jego widokiem w tym miejscu. 
Był boso, ubrany jedynie w jeansy. Tuż za nim przybiegła...
- Mama??!! - zapytał zszokowany Piotruś.
- Piotrek??!! - odparła równie zdziwiona Grażyna. Miała na sobie szlafrok i klapki.
- Co ty tutaj robisz??! - dopytywał.
- Co się stało??!! - zapytał Wiktor. Nagle zauważył pod drzewem znajomą twarz. 
- Zosia?? Zosiu!! - podbiegł do córki, którą nadal targały torsje.
- Nic jej nie jest - uspokoiłam go.
- To nie jej krew.
- Ok. A co z nim? - podbiegł do nas.
- Rana kłuta brzucha, prowizorycznie zaopatrzona. Na razie stabilny. Nie wiadomo ile stracił krwi - zrelacjonował krótko Piotrek, nie przestając tamować krwotoku. - Stamtąd musieli przyjść, są widoczne ślady - wskazał głową na krwawe plamy wiodące od strony plaży. 
- Trzeba wezwać karetkę! - przypomniałam.
- Nikt jeszcze nie zadzwonił?? - zdziwił się Banach.
- Wszystko działo się tak szybko - tłumaczył Piotrek.
- Dobrze. Już dzwonię - zaoferował się Wiktor. Wyciągnął pośpiesznie telefon z kieszeni i zadzwonił pod 112. Relacjonował dyspozytorce pogotowia stan poszkodowanego i nasze położenie w terenie. Następnie wezwał policję. Ja cały czas pilnowałam parametrów rannego. Grażyna zajęła się Zosią. Przestała wymiotować, ale cała się trzęsła.
Do przyjazdu karetki razem z Piotrkiem zajmowaliśmy się rannym chłopakiem. Wiktor próbował dowiedzieć się od Zosi co się wydarzyło, ale kontakt z nią był trudny. Była w szoku i niewiele mówiła. 
Pogotowie przyjechało po kilkunastu minutach. Przekazaliśmy im rannego. Zmierzyli mu ciśnienie i saturację. Parametry były słabe, co przy tak głębokiej ranie i sporej utracie krwi było normalne. Chłopak i tak nieźle się trzymał. Widać ma silny organizm. Szybko podłączyli kroplówkę, podali tlen i zabrali go do ambulansu. Pomogli też oczyścić z krwi dłonie Zosi i Piotrka. Banach poprosił załogę karetki o środek uspokajający dla córki. Ratownik zrobił jej zastrzyk. Zosia nie zareagowała na ukłucie igłą. 
- Do którego szpitala go zabieracie? - interesował się Wiktor.
- Do miejskiego - odparł lekarz. - Pan zna tego chłopaka?
- To znajomy córki. Zawiadomię jego rodziców.
- W porządku. Będę musiał powiadomić o całym zdarzeniu policję.
- Są zawiadomieni, już tu jadą.
- Dobra Panowie, zbieramy się - oznajmił ratownikom lekarz. Karetka odjechała na sygnale w ciemną noc.
Banachówna coraz bardziej opadała z sił opierając się już o drzewo w pozycji półleżącej. 
- Zosiu, kochanie… - Wiktor podszedł do córki i ujął jej twarz. - Boli cię coś? Słyszysz mnie?? Zosia... 
Był zdenerwowany, co jednak usiłował ukryć. Dziewczyna miała zamknięte oczy i nie reagowała. Ojciec zmierzył jej tętno na nadgarstku i sprawdził źrenice. 
- Doktorze, pan pozwoli… - Piotrek zwrócił się do Banacha, po czym ostrożnie wziął Zosię na ręce. Była jak piórko w jego umięśnionych, silnych ramionach. Delikatnie przytulił ją do siebie. Jej głowa opadła mu na przedramię.
Był to dla mnie rozbrajający widok... Kocham go za tę opiekuńczość i wrażliwość.

* * * 

Położyłem Zosię na jej łóżku. Dopiero w pełnym świetle widać było świeże zadrapania na łydkach i kostkach. 
- Musiała biec przez ostrą trawę albo krzaki - stwierdziła Martyna. - Przemyję to - rzekła, po czym wyszła.
Mama poszła za nią, pewnie by pokazać miejsce apteczki. Zapanowała cisza. Wiktor kucał przy córce i głaskał ją po włosach. Na jego twarzy malowało się zatroskanie. Po chwili Martyna wróciła z wodą utlenioną i wacikiem. 
- Ja to zrobię - zwrócił się do niej. Delikatnie i z prawdziwą ojcowską czułością przemywał jej drobne rany.
Mama stała w progu i dała mi znak, żebyśmy zostawili go samego. Ująłem Martynę za rękę i wszyscy wyszliśmy z pokoju. Zeszliśmy do kuchni, gdzie mama nastawiła wodę na herbatę.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem ją. - Jeszcze na dodatek z doktorem Banachem.
Zmieszana opuściła głowę.
- Wiktor zaprosił mnie na krótkie wakacje. Zosia chciała wyjechać nad morze ze znajomymi, więc połączyliśmy jedno z drugim.
- "Połączyliśmy"?? Jesteście razem?? - dopytywałem.
- Nie.
- Ale spotykacie się? - kontynuowałem.
- Czasami...
- O ja cie...
Byłem zszokowany. Moja mama i doktor Banach, mój szef. Nigdy bym nie przypuszczał... Niczego nie zauważyłem w jej zachowaniu. No nieźle... Odkąd to może trwać?! Ciekawe, czy jest między nimi coś poważniejszego. I czy do czegoś już doszło...
- Masz coś przeciwko temu, żebyśmy się spotykali? - zapytała.
- Nie, poza tym, że jest moim szefem...
- I co z tego?
- Co?? Kurde! - trochę mnie poniosło i podniosłem głos.
- Piotrek, nie irytuj się tak - powiedziała łagodnie Martyna, próbując mnie uspokoić.
- To trochę niezręczna dla mnie sytuacja. Poza tym o niczym mi nie powiedziałaś.
- Ale o czym miałam mówić? To świeża sprawa. A ty i Martyna?
- Co ja i Martyna?
- Spotykacie się?
Wiedziałem do czego zmierza. Zrobiło mi się trochę głupio.
- Jesteśmy razem. Ale to też świeża sprawa - od razu się wytłumaczyłem.
- Też mi o niczym nie powiedziałeś... Martynko, bardzo się cieszę kochana - zwróciła się do niej.
Martyna uśmiechnęła się, lekko zakłopotana tą sytuacją.
- Tylko się mu nie daj. Piotrek potrafi być uparty - żartobliwie pouczyła ją.
Ale śmieszne! Wcale mnie to nie rozbawiło. Byłem... Nawet ciężko nazwać te emocje. Zmieszany? Zszokowany? Zły? Trudno było mi poradzić sobie z tą informacją i odnaleźć się w nowej sytuacji. Przecież... to moja mama! I mój przełożony!
Podała nam zaparzoną zieloną herbatę. 
- Przepraszam na chwilę - powiedziała i zniknęła za rogiem. 
Martyna podeszła do mnie i objęła mnie od tyłu. 
- Piotruś, to nie jest dobry moment... Odpuść dzisiaj. Wszyscy jesteśmy trochę zdenerwowani tym, co się stało. Jutro na spokojnie pogadacie.
Wzdychnąłem głośno.
- Masz rację.
Pocałowałem ją. Martyna usiadła mi na kolanach i objęła mnie.
Po chwili wróciła mama. Była ubrana. Źle mi było po tym, jak na nią naskoczyłem. Nie miałem prawa. To jej sprawa i jej życie. Ale... dlaczego akurat Banach?? Nie mogła zacząć spotykać się z innym facetem, tylko akurat z nim??
- Jak Zosia? - zapytała Martyna, gdy Wiktor wrócił z pokoju córki. 
- Śpi - odparł nieco zmartwiony.
- Gdy ją znaleźliśmy była przerażona. Ale mimo tego zachowała zimną krew - relacjonowała.
- I wiedziała, żeby nie wyjmować noża z rany - zauważyła mama.
- Wiadomo, lekarska rodzina - próbowałem jakoś rozładować nieco napiętą atmosferę.
- Uratowała go - skwitował Wiktor.
- Dzielna dziewczyna - podsumowała Martyna.
- Co z tym chłopakiem? Wiadomo coś? - zapytałem.
- Nic nie wiem. Powiadomiłem jego rodziców. Są w drodze, ale pewnie zajadą tu dopiero za kilka godzin - odparł Banach.
- To straszne, co się stało... Wyobrażam sobie co przeżywają teraz jego rodzice... - zamartwiała się mama.
- Co się w ogóle wydarzyło?? - zastanawiał się Wiktor.
- Tego się na razie nie dowiemy - odparłem. Sam byłem ciekawy dlaczego ktoś w taki sposób potraktował tego chłopaka... I czym się komuś naraził.
Nagle z rozmyślań wybiło nas pukanie do drzwi.
- Dobry wieczór. Aspirant Kozakiewicz. 
- Wiktor Banach.
- To pan zawiadomił policję o napadzie na Marcina Góralskiego?
- Tak. Moja córka była świadkiem tego zdarzenia.
- Chcielibyśmy, żeby złożyła zeznania w tej sprawie. Proszę przywieźć córkę rano na komendę. Tu jest adres.
- Oczywiście, przyjedziemy.
- Dobranoc. Spokojnej nocy.
- Dobranoc.
Wiktor zamknął drzwi, oparł się o nie plecami i głęboko odetchnął.

* * * 

- Dlaczego odpowiedziałaś za mnie??! - irytował się Piotrek.
- Bo ty się nie odzywałeś.
- A jesteś zdziwiona?!
- Tak! Nie widziałeś, jak przykro było twojej mamie? Spróbuj ją zrozumieć.
- No właśnie próbuję i nie mogę!
Przez całą drogę w ostrym tonie wymienialiśmy zdania. Dotarliśmy na miejsce. Jak się okazało, nasz domek był oddalony o jakieś 3 minuty drogi od ich domku.
- To tylko śniadanie! Zaprosili nas, nie wypadało odmówić. Ty stałeś jak mumia, więc ja się odezwałam.
- Nic nie mówiłem, bo mnie zaskoczyli.
- Spójrz na to z innej strony: Zosi będzie miło po tym, co przeżyła. A przedpołudnie spędzi na komisariacie powracając do tych przykrych dla niej zdarzeń. Nie za bardzo przyjemna perspektywa...
- Ok... Jeśli Zosi ma to sprawić przyjemność, to ok.
Przebrałam się szybko w koronkową, czarną koszulkę nocną i wskoczyłam do łóżka.
- Ale jestem zmęczona. A ty?
Piotrek nic się nie odezwał. Siedział zamyślony na łóżku plecami do mnie. Ciągle nie miał na sobie koszulki. Noc była bardzo ciepła. Pocałowałem go delikatnie w ramię.
- Połóż się i odpocznij - powiedziałam ciepło.
- Przewietrzę się.
Wstał i wyszedł na taras. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Obudził mnie głośny dźwięk rozbijanego szkła...


C.d.n.

wtorek, 1 listopada 2016

Odcinek 21_Nadmorska sielanka

- Nie pytasz co z moją żoną...
- To nie jest dla mnie najważniejsze. Jeśli będziesz gotowy, to sam powiesz. A jeśli nie będziesz chciał o tym mówić, zrozumiem.
Zapanowała cisza. Siedzieliśmy na tarasie i w milczeniu jedliśmy resztę śniadania. Grażyna zupełnie nie przejęła się tym, że nie podjąłem dalej tematu, tylko spokojnie kończyła owsiankę z owocami. Trudno mi było o tym mówić, wracać do tych bolesnych wydarzeń. To było tyle lat temu, a jednak wciąż boli ta niezagojona rana. Nauczyłem się dalej żyć, dla Zosi. Dla niej znalazłem wtedy siłę w sobie. Dla niej wstawałem każdego ranka i przeżywałem każdy kolejny dzień. Dla niej wtedy żyłem. I chciałem żyć.
- Co byś powiedział na plażowanie dzisiaj? - wyrwała mnie z zamyślenia Grażyna. - Chciałabym dziś trochę poleżeć na plaży, poopalać się...
- Dobrze. Zatem dzisiaj plażing.
- Plażing? - uśmiechnęła się.
- Młodzież tak teraz mówi. Chcę być na czasie.
Roześmialiśmy się równocześnie.
- Świetna jest ta Twoja Zosia.
- Tak uważasz?
- Pewnie! Super dziewczyna. Żałuję, że nie mam córki. Macie ze sobą bardzo dobry, bliski kontakt. Aż pozazdrościć... Nie zepsuj tego Wiktor. Zwłaszcza teraz. Musisz być delikatny, wyrozumiały i cierpliwy. Inaczej to, co budowałeś pieczołowicie przez wiele lat nagle możesz stracić w jednej chwili.
- Staram się, naprawdę. Ale to nie jest proste... Córka-nastolatka i ojciec-stary zgred... 
- Oj, nie taki stary... - uśmiechnęła się. - I wcale nie zgred - śmiała się dalej.
- Naprawdę?? To Twoja opinia.
- Nie wydaje mi się, żeby była tylko moja... - uśmiechnęła się i puściła mi oko. - O wilku mowa.
Odwróciłem się i zobaczyłem idącą Zosię.
- Dzień dobry. Cześć tato - przywitała się.
- Dzień dobry - odrzekła Grażyna.
- Cześć Zosiu.
- Chciałeś ze mną porozmawiać. Ja z Tobą też.
- Dobrze. Chodźmy do ogrodu - zaproponowałem.

* * *

Obudziły mnie delikatne pieszczoty Piotrka. Bardzo dobrze zapamiętał z minionej nocy mapę mego ciała, po której teraz bezbłędnie się poruszał. Wiedział co i gdzie sprawia mi najwięcej przyjemności. Spaliśmy nago, więc miał idealny dostęp do każdego punktu na moim ciele.
Gdy zaczęłam powoli otwierać oczy, powitał mnie gorącym pocałunkiem. 
- Dzień dobry Martynka.
- Cześć Piotruś - odpowiedziałam szczęśliwa, przeciągając się. 
- Dobrze spałaś? - zapytał z czułością. 
- Wspaniale. Tu się tak wyjątkowo śpi. 
- Myślałem, że nieważne gdzie, a ważne z kim... 
- No pewnie wariacie! - przytuliłam się do niego. - A ty jak spałeś? 
- Stęskniłem się za tobą... - mruknął mi seksownie do ucha, nie przerywając pieszczot.
- Przecież byłam tu, obok ciebie, przez cały czas, więc... chyba nie tak bardzo... - uśmiechnęłam się prowokacyjnie.
- Bardzo... Mogę ci to zaraz udowodnić... - jego głos był bardzo namiętny. 
- Zaraz…? - dopytywałam. 
Zaczęliśmy się namiętnie całować. Byliśmy wciąż bardzo zachłanni siebie. Jakbyśmy znowu mieli przeżyć nasz wspólny pierwszy raz.
- Martynka... - nagle przerwał. - Może to powtórzymy teraz...? 
- Ale co Piotruś? - nie przestawałam się z nim droczyć.
- Mam ci przypomnieć...?
- Uhmm... - mruknęłam pożądliwie, zamykając oczy, by oddać się rozkoszy. 
Piotrek od razu przystąpił do działania. I sam stawał się coraz bardziej podniecony…

* * *

- Wiem, o czym chcesz ze mną porozmawiać - zaczęła pierwsza Zosia. - Chodzi ci o "malinkę" na mojej szyi...
- Tak. Ale...
- Wiem, nie powinnam, bo pozwalam tym na zbyt wiele chłopakowi, bo pokazuję, że niewiele siebie szanuję. Bo to przyzwolenie na coś więcej... Ale tato... Ja tylko chciałam zobaczyć, no wiesz... Sprawdzić, jak to jest. I wiesz co? Wcale nie było tak, jak mówią dziewczyny. To znaczy... mnie się nie podobało. 
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Mojej córce nie podobało się ostre całowanie po szyi. Czy powinienem się cieszyć, że jeszcze ją "te" sprawy nie interesują?
- Seksu tym bardziej nie zamierzam teraz uprawiać - kontynuowała.
- Całe szczęście!
- Sama czuję, że jeszcze do tego nie dorosłam.
- Zosiu... Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że rozmawiasz ze mną szczerze na te tematy. Wiem, że to może być dla ciebie nieco krępujące, i że pewnie wolałabyś porozmawiać o tym z jakąś kobietą, z mamą... - znowu na chwilę wróciły dramatyczne wydarzenia.
- Tato... Ty jesteś teraz dla mnie jak mama - uśmiechnęła się i przytuliła do mnie. 
Objąłem ją czule i pocałowałem w czoło. Po tym wyznaniu zrobiło mi się ciepło na sercu. Wiedziałem też, że muszę łapać te momenty, bo to ostatnie takie chwile, kiedy dorastająca córka ma jeszcze ochotę przytulać się do swego ojca...
- Zosiu, skoro rozmawiamy szczerze, to ja też coś ci wyznam. Wiesz, dlaczego tak się martwię o ciebie?
- Żeby nie stało mi się nic złego.
- Tak, to też. Ale martwię się, że pod wpływem chwili, hormonów dasz się ponieść emocjom. Że zrobisz z ciekawości, spontanicznie coś, czego potem będziesz żałowała. Albo że ktoś źle odbierze twoje niewinne intencje i wykorzysta to, by cię skrzywdzić.
- Rozumiem... - zamyśliła się.
- Ufam ci, przecież wiesz. Ale nie ufam innym. Poza tym, też kiedyś byłem młody i pamiętam, jak to jest...
- Tato, z ciekawosci na pewno nie pójdę z chłopakiem do łóżka, bo pewnie to masz na myśli.
- Tak, właśnie to.
- Masz moje słowo. Poza tym, nie chcę tego zrobić z pierwszym lepszym.
- Cieszę się - uśmiechnąłem się do niej przyjacielsko.
- A co do tych źle odebranych intencji... Dobra, postaram się o tym pamiętać.
- Kocham cię Zosiu, wiesz o tym?
- Wiem tato.
Znowu objęliśmy się. Byłem szczęśliwy, a zarazem odczuwałem ulgę i spokój. Ta rozmowa wiele mi powiedziała o mojej córce. Przede wszystkim to, że jest rozsądna, ale i w pewnym stopniu dojrzała jak na swój wiek. 
- To co, mogę wrócić dzisiaj później niż zwykle? 
- Ech... Możesz.
- Dzięki tato! - z radości ucałowała mnie w policzek.
- Ale obiecaj, że nie wrócisz z "malinkami".
- Ma się rozumieć. Przecież już to wyjaśniliśmy.
- Ok. Baw się dobrze! I bądź nadal taka rozsądna, jak jesteś.

* * *

Zacząłem obsypywać ją namiętnymi pocałunkami po szyi, karku i ramionach. Moje dłonie tańczyły po jej ciele, które co chwilę prężyło się w miłosnym akcie.
- Piotruś… - westchnęła kolejny raz. - Dobrze mi z tobą... - wyszeptała w ekstazie, po czym mocniej się przytuliła. 
Rozpierało mnie ogromne szczęście. Chciałem, żeby ta chwila trwała wiecznie. Mógłbym tak z nią spędzić cały dzień nie wychodząc z łóżka... Ale Martyna po chwili poszła wziąć prysznic. Czar więc prysł. 
Nagle zawołała mnie z łazienki.
- Piotruś, umyjesz mi plecy...? - zapytała zawadiacko, kiedy wszedłem.
Chwilo, trwaj!

* * *

- Pośpiesz się, szkoda słońca! - zawołałam do Piotrka, który guzdrał się w łazience. A mówią, że to my spędzamy tam zbyt dużo czasu. W końcu wyszedł.
- Martynka, a może my dzisiaj zostaniemy tutaj...? - zapytał błagalnym tonem.
- Chyba zwariowałeś.
- Tak, na twoim punkcie - objął mnie od tyłu w pasie i położył głowę na ramieniu. - Moglibyśmy na przykład w ogóle nie wychodzić z łóżka... - mruczał mi do ucha.
- Chodź już. A co do łóżka, to uważaj, bo jeszcze ci się znudzę - uśmiechnęłam się.
- Ty nigdy Martynka mi się nie znudzisz - pocałował mnie lekko w szyję.

Poszliśmy na plażę. Piotrek dzielnie niósł spory ekwipunek. Wybraliśmy miejsce i zaczęliśmy się rozpakowywać. Ja rozkładałam ręczniki, a Piotrek wkopywał w piach duży parasol przeciwsłoneczny. Po chwili zdjął koszulkę i w pełnym słońcu zobaczyłam jego umięśniony tors i muskularne ramiona. Przez chwilę wpatrywałam się w nie z podziwem, co chyba zauważył. Czułam się w jego ramionach taka bezpieczna. Miałam wielką chęć, aby objął mnie nimi czule i pewnie... I już nie wypuszczał. Ale szybko zgasiłam ją w sobie.

* * *

Martyna zdjęła sukienkę, pod którą miała założone bikini. Zamurowało mnie, gdy ją w nim zobaczyłem. Nie mogłem oderwać wzroku od jej ciała.
- Nasmarujesz mi plecy? - zapytała podając krem z filtrem.
- Z prawdziwą przyjemnością.
Zacząłem nakładać krem i wolnymi ruchami rozprowadzać go po jej gładkim, jędrnym ciele.
- Mam nieodpartą ochotę rozwiązać ci ten węzeł na szyi... - szepnąłem jej do ucha.
- Przypominam ci Piotruś, że jesteśmy na publicznej plaży, a dookoła pełno jest dzieci.
Zgasiła mnie. Ale niestety miała rację.
- Jak skończysz, to ja nasmaruję ci plecy.
- Z wielką rozkoszą... 
Oddając się przyjemności gładzenia jej pleców, patrzyłem bezmyślenie na plażowiczów. Nagle dostrzegłem... moją mamę! Szła w czarnym bikini z przewiązaną na biodrach, zwiewną chustą. Miała duży słomkowy kapelusz i ciemne okulary przeciwsłoneczne, ale to była ona! 
- Co jest Piotruś? Zmęczyłeś się? - zażartowała Martyna.
Nadal wpatrywałem się w tę kobietę. Moja mama nad morzem?? Jak to...? Co ona tu robi?? Z kim??
- Hej, Piotrek. Co jest? - dopytywała.
- Tam idzie moja mama - wskazałem dłonią na oddalającą się wolnym krokiem kobietę.
- Gdzie?? 
- No tam! W jasnym kapeluszu, ciemnym bikini i chuście na biodrach.
- Oj, Piotruś! Słońce już ci przygrzało... - skwitowała, po czym założyła mi na głowę czapkę z daszkiem.
- Naprawdę, to była ona! - upierałem się.
- Piotruś, bo pomyślę, że z ciebie jest maminsynek... - uśmiechnęła się.
Ja jednak wiedziałem swoje. I nie dawało mi to spokoju do końca dnia.

* * *

- Zosia wróci dopiero o 22:30 - rzekłem i spojrzałem na reakcję Grażyny.
- Wiem... - odpowiedziała zachęcającym tonem z uśmiechem na twarzy. Jej oczy błyszczały. 
Staliśmy w cieniu zachodzącego powoli słońca i patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Jakby każde chciało, ale zarazem bało się zrobić pierwszy krok w odważniejszym kierunku naszej znajomości.
Po chwili podszedłem i wolno odgarnąłem z jej twarzy ciemny kosmyk włosów. Patrzyłem jej znacząco, głęboko w oczy. To spojrzenie pytało: chcesz tego...?
Grażyna w odpowiedzi przysunęła się bliżej mnie i położyła swą dłoń na mej piersi. Nie odrywaliśmy od siebie oczu. Raz kozie śmierć! - pomyślałem i przystąpiłem do męskiego, zdecydowanego działania. Nie sądziłem, że sytuacja zacznie się tak szybko rozwijać. 

Najpierw nieśmiało zaczęliśmy zbliżać swe usta ku sobie. Kiedy w końcu się dotknęły, nastąpiła eksplozja naszych skrywanych i tłumionych uczuć. Zaczęliśmy się namiętnie, zachłannie całować. Grażyna gładziła moje plecy aż przeszywały mnie przyjemne dreszcze. Ja trzymałem w dłoniach jej twarz. Po chwili zacząłem rozpinać guziki w swojej koszuli, a Grażyna w swoich jeansach.
- Naprawdę chcesz tego? - pragnąłem się jeszcze upewnić.
W odpowiedzi zaczęła mnie całować i zdejmować koszulę. Przeszliśmy do jej sypialni. W końcu wylądowaliśmy na łóżku.
- Dasz mi chwilę? - zapytałem.
W odpowiedzi skinęła głową.
- Tylko nie każ mi na siebie zbyt długo czekać... - powiedziała namiętnie.
- Zaraz wracam - szepnąłem i pocałowałem ją. 
Szybko zniknąłem za drzwiami łazienki. Kiedy wróciłem, Grażyna miała na sobie seksowną bieliznę z czarnej koronki. Siedziała na skraju łóżka z rozpuszczonymi włosami. 
Dotąd widok roznegliżowanej kobiety nie wywoływał we mnie żadnych emocji. Widywałem półnagie kobiety, ale to były pacjentki. Nie mogłem się nimi ekscytować. Z resztą, zajęty byłem zawsze udzielaniem im pomocy. I choć nieraz były nagie, to nie ruszało mnie to. Taka praca. Teraz było inaczej. Obudziło się we mnie pożądanie. Pragnąłem jej. Jak mężczyzna kobiety. I byłem pewien tego uczucia.
Szybko pozbyliśmy się bielizny. Już bez pośpiechu pieściłem ją po całym ciele i obsypywałem pocałunkami. Aż zaczęliśmy się kochać... 

Leżeliśmy wtuleni w siebie. Grażyna gładziła mój nagi tors, a ja głaskałem ją po włosach. Towarzyszyło nam blade światło padające z pobliskiej małej lampki. Słychać było cykanie świerszczy i nasze oddechy.
- Ratunku! Na pomoc! - dobiegł nas przeraźliwy krzyk z oddali.


C.d.n.