piątek, 8 stycznia 2016

Odcinek 14_Pomyłka

Zawsze pragnąłem, aby zaraz po przebudzeniu móc zobaczyć obok siebie Martynę. Żeby jej twarz była pierwszą rzeczą, jaką wtedy ujrzę. Co prawda wolałbym teraz inne okoliczności i inne otoczenie, ale i tak mnie to cieszy. Śpi opierając głowę na rękach położonych na metalowej rurce zabezpieczającej moje łóżko. Doceniam fakt, że siedzi tu przy mnie.

Głowa mi pęka i boli mnie całe ciało. Nie mam siły się poruszyć. Z trudem podnoszę prawą rękę. Chcę dotknąć dłonią jej włosów i zanurzyć ją w nich. Zauważam na rękawie jej koszuli plamy krwi. To zapewne moja krew. Niewiele pamiętam i nie mogę przypomnieć sobie wszystkiego. Moja dłoń z trudem dociera do jej włosów. Wolno je gładzę. Nie chcę jej obudzić.
- Kocham cię... - szeptam z czułością.

* * *

Poczułam ciepło dłoni na moich włosach. Chyba zdrzemnęłam się chwilę. Byłam taka zmęczona. Przez chwilę zbierałam myśli: gdzie jestem i co tu robię. Uniosłam nieco głowę i zobaczyłam Piotrka śpiącego z wyciągniętą ręką. Delikatnie położyłam ją z powrotem na łóżko. Ciszę przerywał odgłos regularnego bicia serca ukazanego na kardiomonitorze. Piotrek cały czas dostawał morfinę i tlen. Spojrzałam na zegarek. Była 1:40. Lekko przeciągnęłam się, by wyprostować kości. Patrzyłam na jego pokaleczoną, posiniaczoną twarz. Kto to zrobił? Kto w niego wjechał przed stacją pogotowia?? Chyba jakiś szaleniec - tych dzisiaj nie brakuje... Mam nadzieję, że policja szybko złapie tego bydlaka, który do tego doprowadził! I że dostanie surowy, sprawiedliwy wyrok więzienia!

- Co ty tu jeszcze robisz?? - zapytał Wiktor wchodząc nagle do sali. 
- Chciałam przy nim trochę posiedzieć.
- Martyna... Piotrek musi teraz dużo odpoczywać, żeby nabierać sił. A ty powinnaś się przespać. 
- Wiem...
- Chodź, odwiozę cię do domu - powiedział z troską i ujął mnie za ramię. 
Wstałam i razem wyszliśmy na korytarz. Nie miałam ochoty jechać do pustego mieszkania, jednak przystałam na jego radę. Wiedziałam, że chce dla mnie dobrze.
- Zamówię sobie taksówkę - odparłam, nie chcąc mu robić kłopotu. - Dobranoc.

* * *

- Dobranoc. Wyśpij się - powiedziałem na pożegnanie.
Martyna oddaliła się. Ostatnio sporo przeszła. Domyślam się, ile ją to wszystko kosztowało. A do tego jeszcze dzisiejsze emocje. Musi odpocząć. 
Kiedy tak o niej myślałem, zawibrował mój telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłem, że dzwoni córka. Cholera, w tym wszystkim zapomniałem do niej zadzwonić.
- Halo Zosiu.
- Tato, gdzie ty jesteś? Wiesz, która jest godzina? - zapytała nieco zaspanym głosem.
- Zosiu, jestem w szpitalu.
- Przecież masz wolne.
- Tak, ale Piotrek miał wypadek.
- Piotrek??!! Rany!! Co się stało??
- Potrącił go samochód. Ale już jest lepiej.
- To dobrze. Ale dlaczego nie dałeś znać? Obudziłam się teraz, zobaczyłam, że cię nie ma i przestraszyłam się.
- Przepraszam cię Zosiu. Kompletnie o tym zapomniałem. Zaraz przyjadę.
- Zaczekam na ciebie.
- Nie, połóż się spać. Pogadamy rano.
- No dobrze - zgodziła się i rozłączyła. 
Zająłem się Grażyną, Martyną, pojechałem na policję złożyć raz jeszcze zeznania, a zapomniałem powiadomić własne dziecko o tym, że mogę nie wrócić na noc.
Na odchodne spojrzałem jeszcze do sali OIOM, w której leżał Piotrek. Pielęgniarka wykonywała wokół niego szybkie ruchy. Coś było nie tak. Natychmiast wszedłem, spoglądając na monitor.
- Co się dzieje?! - zapytałem pielęgniarki.
- Ciśnienie spada! - rzuciła przejęta i zaczęła dzwonić po lekarza.
- Co jest Piotrek?! 
- Strasznie boli...
Na jego twarzy i w oczach wyraźnie malował się ogromny ból.
- Gdzie?
- Z prawej strony... - z trudem odpowiadał. Wskazał wolnym ruchem na okolice wątroby.
- Wszystko będzie dobrze. Zajmiemy się tobą - odparłem pewnie. 
Odwinąłem nieco kołdrę, by zbadać brzuch. Piotrek stracił przytomność. W tej samej chwili do sali wbiegł Sambor z Van Graafem.
- Co się dzieje?! - zapytał Michał.
- Brzuch ostry. Skarży się na ból w okolicy wątroby - poinformowałem.
Sambor również zbadał brzuch.
- Siostro, dopamina! I usg, piorunem! - wydał pielęgniarce polecenia.
Ruud szybko przywiózł aparat do usg z sali obok. Michał wykonał badanie.
- Cholera, jest płyn w otrzewnej! Nic więcej nie widać, ma krwotok wewnętrzny.
- Jednak pęknięcie nerki?!! - zapytałem zaskoczony.
- Raczej nie. Tomografia wykazała tylko jej stłuczenie. 
- No to co? Uszkodzenie wątroby??
- Możliwe... Nie wiem. Trzeba go natychmiast otworzyć! Siostro, proszę zawiadomić blok. Niech przygotują salę. Tylko szybko! - polecił Sambor.
- Spróbuję go ustabilizować - odparł Van Graaf.
Do sali przybiegły jeszcze dwie pielęgniarki i czym prędzej zaczęły przygotowywać Piotrka do przewiezienia na salę operacyjną.
- Robiłeś mu rentgen klatki? - zapytałem.
- Tak. Ma dwa złamane żebra i kilka pękniętych.
- Pokaż zdjęcie.
Michał podał mi kliszę. Zacząłem ją oglądać.
- Ma złamane dolne żebra z prawej strony. To by się zgadzało... - zamyśliłem się nieco.
- Cholera, pewnie uszkodziły wątrobę! - wywnioskował Michał.
- Mam tylko nadzieję, że to nie jest krwawienie z tętnicy międzyżebrowej... - zacząłem brać pod uwagę inne następstwa tego złamania.
- Stary, nawet nie mów... Ale tk nie wykazało niczego niepokojącego! Jak zatem...
- Leć na salę - przerwałem mu. - Potem będziesz się zastanawiał.
Sambor pokiwał głową i wyszedł szybko z sali na OIOM-ie.
- Michał! - zawołałem za nim.
Odwrócił się.
- To jeden z moich najlepszych ratowników...
- Wiktor, zrobię wszystko co w mojej mocy! - po czym pobiegł w kierunku bloku operacyjnego.

* * *

Gwałtownie obudziłam się zlana potem. Towarzyszył mi jakiś dziwny niepokój i strach. Mam nadzieję, że stan Piotrka jest bez zmian i wszystko ok. 
Wstałam napić się wody. Zaświeciłam lampkę przy kuchennym okapie. Na kuchence stała patelnia z warzywami, a na stole reszta produktów na kolację. Jeszcze kilka godzin temu mieliśmy świętować przywrócenie go do pracy, razem gotowaliśmy, a teraz on leży po operacji w ciężkim stanie na OIOM-ie... Tyle razy i praktycznie codziennie widziałam kruchość ludzkiego życia, a teraz dotyka to... osoby, która... No właśnie... Która co? Jest mi bliska? To na pewno. Jest kimś ważnym w moim życiu? Kim dla mnie jest Piotrek? Kolegą z pracy? Przyjacielem? Hmmm... Lubię go - przyznaję uczciwie przed sobą. Może... nieco więcej niż lubię? Ale czy od razu chciałabym z nim być...? Czy mogłabym? Chyba nie dałaby mi spokoju myśl, że mógłby oglądać się za innymi dziewczynami. Bajerować je, mówić czułe słówka i komplementy. Że mogłabym mu się znudzić. To raczej nic na całe życie. Tak! Jest moim przyjacielem. I nikim więcej. Ale... czy ja też jestem dla niego tylko przyjacielem? Gdy czuwałam przy jego łóżku, wydawało mi się, że usłyszałam, iż szepnął "kocham cię". Albo śniło mi się to...? Kiedy się obudziłam, Piotrek spał. Nie mógł prawić żadnych wyznań. Zwłaszcza w tym stanie - zaraz po operacji, po narkozie, po znacznej utracie krwi. Wcześniej miał zaniki pamięci, więc tym bardziej nie był w stanie. Na pewno przyśniło mi się to. Ale dziwne... Bo dlaczego akurat coś takiego?? 

* * *

Czekałem w napięciu pod blokiem operacyjnym. Tym razem wysłałem do Zosi smsa, że wszystko ze mną ok, i że musiałem zostać jeszcze w szpitalu. Nikt na razie nie wie, że pogorszył się stan Piotrka. Nawet jego mama. Nie chciałem jej ponownie denerwować, tym bardziej w środku nocy. Chciałbym zadzwonić do niej z lepszymi wiadomościami. Szczególnie, że na chwilę obecną niewiele konkretnego mogę powiedzieć. Sam nic nie wiem.

W końcu z sali operacyjnej wyszedł Michał. Wyraz jego twarzy sporo zdradzał. Zamarłem...

* * *

Zjadłam szybkie śniadanie. Założyłam czyste jeansy i bluzkę. Upiełam włosy i pojechałam do szpitala. Szybkim krokiem poszłam do sali, w której leżał Piotrek. Uśmiechnęłam się szeroko i... Spostrzegłam puste łóżko!! Przytrzymałam się drzwi. Uderzyła mnie fala gorąca. 

* * *

- Jak to się Pani pomyliła??!! Nie rozumiem, jak można było nie sprawdzić!! Przecież Pani tak samo odpowiada tu za ludzkie życie!! - Sambor krzyczał na nową radiolog. - Będę wnioskował u dyrektora o Pani dyscyplinarne zwolnienie!! - grzmiał.
Po chwili podszedł do mnie z prawidłowym wynikiem tomografii komputerowej.
- Pomyliła pacjentów?
- Tak. Co za nieodpowiedzialność!! - był wyraźnie zdenerwowany. - Spójrz. Nie ma cech pęknięcia nerki, za to ewidentnie widać uszkodzenie wątroby.
Przyznałem mu rację.
- Gdybym wiedział o tym kilka godzin wcześniej...
- Daj spokój, Michał. To teraz niczego nie zmieni. Czasu nie cofniesz... Wiem, że zrobiłeś, co w twojej mocy...
Usłyszała to Martyna, która nagle pojawiła się na korytarzu.
- Doktorze, gdzie jest Piotrek?? Nie ma go w sali...
- Martyna...
- Co się stało??!!
- Nie mam dla ciebie dobrych wieści...


C.d.n.

czwartek, 7 stycznia 2016

Odcinek 12_Piękny dzień

- Co ty mówisz??!!
- Kanał, nie...?
- Nie waż się ulegać temu palantowi! Rozumiesz??!! Martyna, słyszysz??!! - byłem mocno wzburzony tym, co usłyszałem. To tłumaczy jej ostatnie zachowanie, wybuch histerii, skołowanie. Jak ten typ mógł w ogóle zrobić coś takiego??!! Jak mógł ją szantażować i to na dodatek w tak ohydny sposób??!!
Martyna lekko się wstawiła. Nie będę prawił jej morałów; przecież sam ubiegłej nocy się upiłem.
- Przepraszam cię... - powiedziała płaczliwym głosem.
- Za co mnie przepraszasz?
- Bo... ja nie mogę... Nie mogę tego zrobić... Ale on... nie odpuści ci - zaczęła szlochać. 
- Martynka... - ująłem jej twarz w swe dłonie. - Słyszałaś co przed chwilą ci powiedziałem? Pod żadnym względem masz się na to nie zgadzać, rozumiesz?? 
Pokiwała głową.
- Nie wolno ci iść z nim na żadne chore układy! Ja sobie poradzę, wyplątam się z tego i wrócę do pracy. Prędzej czy później. A ty masz nie przykładać do tego ręki!
- ... nie przykładać ręki - powtórzyła za mną i przyłożyła swą dłoń do mojej. 
Oho, czas się zbierać. Nie byłem pewien, ile dociera do niej w tym stanie.
- Dobra, idziemy Martynka - zacząłem zbierać nasze rzeczy.
- A dokąd idziemy?
- Do domu.
- Ja nie mam domu...
Udałem, że tego nie usłyszałem.
- Zaczekaj, pójdę zapłacić rachunek.
W międzyczasie zadzwoniłem po taksówkę. Kiedy wróciłem do stolika, Martyna siedziała ze spuszczoną głową. Kiedy mnie zobaczyła, gwałtownie wstała, ale zakręciło się jej w głowie. Przytrzymałem ją w pasie i przyciągnąłem lekko do siebie.
- Chyba się wstawiłam... - wymamrotała, pocierając dłonią twarz.
- Chodź Martynka, taksówka już czeka.
Powoli zaprowadziłem ją do czekającego samochodu i pomogłem wsiąść. Jazda sprawiła, że szybko zasnęła, choć droga nie była daleka. Jej głowa wolno opadła na moje ramię. Objąłem ją śpiącą i przytuliłem do siebie. Szkoda, że podróż nie była długa. Mógłbym tak z nią jechać na koniec świata...
Taksówkarz zatrzymał się centralnie pod wejściem. Zapłaciłem i delikatnie wziąłem Martynę na ręce. Nie ukrywam, że było to przyjemne. Czułem zapach jej perfum. Zawsze przywoływały mi na myśl jej osobę.
Udało mi się zgrabnie otworzyć drzwi do mieszkania. Wniosłem ją do jej pokoju i położyłem na łóżko. Ani drgnęła. Nieźle się wstawiła. Ostatnie wydarzenia mocno nią wstrząsnęły.
Zdjąłem jej buty i przykryłem ją kołdrą. Przyglądałem się, jak włosy opadły na jej twarz. Lekko je odgarnąłem. Przez moment, automatycznie, chciałem zdjąć jej spodnie i bluzkę, ale od razu się powstrzymałem. Przecież nie mogłem tego zrobić. Rano niezręcznie by się czuła, a i tak zapewne będzie nieco zażenowana. Pomijając, że i tak będzie cierpiała...

* * * 

Poczułam woń świeżo zaparzonej kawy. Podniosłam się, żeby wstać, ale bezsilnie opadłam z powrotem na łóżko. Zaczęłam sobie przypominać zdarzenia z ubiegłego dnia. Zorientowałam się, że spałam w ubraniu. Boże, jaki wstyd... Przed Piotrkiem! Najpierw prawiłam mu kazania, a dzień później skończyłam tak samo. Kurcze, wcale nie chciałam się wstawić. I w ogóle, jak do tego doszło?? Upiłam się w domu czy w pubie? A nie... Przecież z galerii handlowej poszliśmy na piwo. Rany, piwem doprowadzić się do takiego stanu...
Piotrek lekko uchylił drzwi. Spostrzegł, że nie śpię i uśmiechnął się szeroko.
- Dzień dobry Martynka - powitał mnie radośnie.
- Nie taki dobry... - odparłam ciężko. Spróbowałam ponownie się podnieść - tym razem powoli. Usiadłam na łóżku.
- Masz na coś ochotę? Zjesz coś? - zapytał Piotrek.
- Chyba nie dam rady...
- To co, przynieść ci wody? - spojrzał na mnie z politowaniem.
- Zaraz przyjdę do kuchni, tylko trochę się ogarnę.
- Nie musisz się spieszyć - odparł uśmiechnięty i wyszedł.
Powoli przebrałam się, zmyłam resztki makijażu i spięłam włosy. Poszłam do Piotrka do kuchni.
- Jak tam samopoczucie?
- Bywało lepiej... Słuchaj... chciałam cię przeprosić za wczoraj.
Spojrzał na mnie jakimś dziwnym wzrokiem.
- A za co konkretnie?
- To znaczy?? - zapytałam zaskoczona.
- Aha... To znaczy, że niczego nie pamiętasz... - nadal zawadiacko się uśmiechał.
- Nie pamiętam czego??
Milczał, nie przestając robić kanapek.
- Piotrek!
- Na przykład tańczenia na stole. Albo propozycji, że będzie nam razem miło... - mówił to wyraźnie ucieszony.
- Cooo??!! Tańczyłam na stole?? To niemożliwe, nie byłam aż taka pijana. Z resztą, nie robię takich rzeczy po alkoholu...
- No ja tam nie wiem Martynka... - nadal był rozbawiony.
- Żartujesz sobie ze mnie... - spojrzałam na niego ostro. Nic nie odpowiedział. Nawet nie podniósł wzroku, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Piotrek, żartujesz, prawda? - byłam coraz bardziej przestraszona tą wizją zdarzeń. Widząc moje poruszenie, przyznał:
- Tak, żartowałem. Nic takiego wczoraj się nie wydarzyło.
- Jesteś okropny! - warknęłam.
- Ale chyba wczoraj nie byłem taki okropny, kiedy zanosiłem cię do łóżka...?
- Zanosiłeś mnie do łóżka?? Znowu się nabijasz?!
- Nie, tym razem mówię prawdę.
Zmieszałam się. Zrobiło mi się głupio, że nie byłam w stanie samodzielnie dojść do swojego pokoju. I na dodatek tego nie pamiętam.
- Nie przejmuj się. Zdarza się. Przedwczoraj ja, wczoraj ty. Jest 1:1 - próbował żartować.
- Ale na pewno nie mówiłam ani nie zrobiłam niczego głupiego, czego musiałabym się teraz wstydzić?? - zapytałam niepewnie.
- Na pewno. Możesz być spokojna - przytaknął.
Kamień z serca, pomyślałam.
- To wody czy kawy? - zapytał. W tym momencie zadzwonił jego telefon. - Dzień dobry doktorze.
Ciekawe, co chce od niego Banach.
- Dobrze, zaraz przyjadę. Do zobaczenia.
- O co chodzi? - zapytałam nieco przerażona.
- Nie wiem. Stary kazał mi przyjechać do stacji.
- Jadę z tobą - oznajmiłam, po czym wstałam z krzesła.
- Ale po co Martynka?
- Jak to po co?
- No po co będziesz ze mną jechała? Weź prysznic, zjedz coś, odpocznij jeszcze. A ja w tym czasie dowiem się o co chodzi.
- Przecież wiadomo o co chodzi! O twoje zawieszenie i oskarżenia tego dupka. Pewnie coś nowego wymyślił. Nie wysiedzę tutaj...
- Spokojnie Martynka - przerwał mi i chwycił mnie za ramiona. - Poradzę sobie.
- A co, jeśli... - bałam się nawet wypowiedzieć na głos to, o czym myślałam...
- Na razie pojadę tam i sprawdzę o co chodzi.

* * *

Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Jestem dziwnie podekscytowany. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni towarzyszyły mi takie emocje... Jak u nastolatka... Nie poznaję siebie. Ale w zasadzie... Czym ja się tak ekscytuję? Przecież to jest zwykłe wyjście dwojga ludzi do teatru i na kolację. Żadna tam randka! Ani nawet zauroczenie. No może... trochę, z mojej strony. Ale do miłości, poważniejszego uczucia, daleka droga. Nie ma co przeżywać.
Dojechałem do domu. Muszę chwilę się przespać. Zosia była w szkole. Zaraz po lekcjach umówiliśmy się na zakupy w centrum handlowym. Okazało się, że poza koszulą przydałoby się jeszcze kilka nowych rzeczy. Ufam jej w tych sprawach. Mam tylko nadzieję, że nie puści mnie z torbami. Musimy szybko wybrać co potrzeba, bo potem niewiele czasu mi zostanie. Nie mogę się spóźnić na pierwszą... Nie, na pierwsze spotkanie. A czy... wypada kupić kwiaty??

* * *

Siedziałam jak na szpilkach. Nie mogłam doczekać się, kiedy Piotrek wróci i powie mi co chciał od niego Banach. Mam nadzieję, że ten nagły telefon nie oznaczał kolejnych kłopotów...
Wrócił po trzech kwadransach. Gdy tylko usłyszałam, że wchodzi pobiegłam do drzwi. Chciałam to usłyszeć już w progu.
- I co??!!
Piotrek spuścił smutny wzrok.
- No co się znowu stało??!! Co on jeszcze wymyślił, żeby się zemścić na tobie??!! 
Piotrek spuścił głowę.
- No mów do cholery!!
- Spokojnie Martynka...
- Jak mogę być spokojna, kiedy...
- Wszystko jest dobrze - przerwał mi i uśmiechnął się.
- Co...??
- Rafał wycofał zeznania. Mogę wrócić do pracy. Zaczynam jutro rano.
- Osz ty... O mało nie umarłam z nerwów, a ty się jeszcze ze mną tak droczysz.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że tak zareagujesz.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam do swojego pokoju.
- Martynka...
Rzuciłam się na łóżko. Piotrek wszedł za mną do pokoju.
- Ej, no przestań się boczyć.
Nie dawałam za wygraną.
- Musimy to raczej uczcić, nie sądzisz?
Podszedł mnie tym pomysłem. 
- Ok - zmiękłam dość szybko. - Mamy co świętować. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tak się to skończyło. I że tak szybko.
- Mówiłem Ci, że będzie dobrze.
- Oby to nie oznaczało kolejnej zagrywki z jego strony...
- Daj spokój...
- Wiesz, może chce uśpić naszą czujność, a za chwilę znowu wyskoczy z jakąś akcją poniżej pasa.
- Ja myślę, że facet po prostu przemyślał wszystko na spokojnie. Uświadomił sobie, że w ten sposób cię nie odzyska ani nic nie wskóra i dlatego odwołał to wszystko.
Piotrek jak zawsze taki racjonalny. Ach, ta chłodna, męska ocena sytuacji...

* * *

Martynka jak zawsze snuła najgorsze wizje i czarne scenariusze. Koleś jest idiotą i palantem i nic tego nie zmieni. Ale poszedł po rozum do głowy i odkręcił to, na co miał realny wpływ. Nie zamierzam dłużej tego roztrząsać. Fakt jest taki, że dzięki temu mogę wrócić od razu do pracy. I to bez wpisu tego incydentu w papiery. To się dla mnie liczy. No i najważniejsze, że Martyna po raz kolejny na tym nie ucierpiała. Wszystko dobrze się skończyło.
- To co, jak zamierzamy to uczcić? - zagadnąłem uradowany.
- Sama nie wiem. Na pewno nie alkoholowo...
- O nie! Dzisiaj wszystkie trunki soft. Rano zaczynam dyżur.
- To... może coś ugotujemy? - zaproponowała. 
- Super! Na co masz ochotę? Zastanów się, a ja zaraz zrobię zakupy.
To będzie kolejny wspaniały dzień... Każdy takim jest, kiedy ona jest tutaj. Jakby... dodawała blasku i radości swoją obecnością. Rozpierała mnie niesamowita energia i szczęście. Z jednej strony przywrócenie do pracy i fakt, że cała ta sprawa rozeszła się po kościach, a z drugiej to, że Martyna może u mnie być. Może tu zasypiać... I budzić się za ścianą... To niesamowite uczucie! Mogę zrobić jej kawy. Przygotować śniadanie. Mógłbym je podać jej nawet do łóżka! Gdyby tylko tego zapragnęła... A wizja wspólnego gotowania była niezwykle ekscytująca!

* * *

Nie wiedziałem, jak się ubrać na dzisiejszy wieczór, ale Zosia poinstruowała mnie, że koszula i marynarka ze spodniami w zupełności wystarczą. Taka ponoć teraz moda. Ale na wszelki wypadek zabrałem krawat. 
Jechałem do mieszkania pani Strzeleckiej. Cieszyłem się na nasze spotkanie. 
Zaparkowałem nieopodal. Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi. Otworzyła mi moja towarzyszka wieczoru. Wyglądała... bardzo atrakcyjnie. Miała upięte włosy, mocniejszy makijaż, pewnie to taki wieczorowy, ale twarzowy. Miała na sobie delikatną sukienkę w kwiaty, naszyjnik z pereł, jasny trencz i szpilki. Od razu żałowałem, że jednak nie założyłem tego krawatu.
Zamknęła mieszkanie i poszliśmy do samochodu. Otworzyłem jej pierwszej drzwi, po czym sam wsiadłem.
- Przepraszam, strojem chyba nie za bardzo do pani pasuję... - byłem tym nieco zażenowany. - Dałem się namówić córce na taką wariację...
- Tak jest bardzo dobrze - przerwała mi uśmiechnięta.
- Naprawdę?
- Tak. Bardzo elegancko pan wygląda.
- Dziękuję, pani również.
Co za gafa! Pierwszy powinienem był jej powiedzieć komplement...
- Dziękuję. Zupełnie inaczej niż w ratowniczym uniformie - skwitowała.
- To prawda. Niby nie szata zdobi człowieka...
- ... ale zmienia jego oblicze - dokończyła.
- Właśnie to samo chciałem powiedzieć.
Uśmiechnęła się, po czym odparła:
- Mam taką prośbę...
- Tak? Słucham.
- Już dawno chciałam to zaproponować, ale było mi niezręcznie. Zwłaszcza przy synu. Ale myślę, że teraz jest ku temu dobra okazja i właściwy moment. Proszę, mówmy sobie po imieniu.
- Będzie mi bardzo miło. Wiktor - przedstawiłem się i wyciągnąłem rękę.
- Grażyna.
Ująłem ją i szarmancko pocałowałem w dłoń.
- To co, możemy jechać? - zapytałem, po czym odpaliłem samochód.

* * *

- Ale mieszaj to, bo się przypala! - krzyknęłam do Piotrka w łazience.
- Miałaś pilnować - odpowiedział zza zamkniętych drzwi.
Szybko przemieszałam warzywa na patelni. Piotrek wrócił do kuchni.
- Widzę, że dzielnie sobie radzisz.
- A ja widzę, że migasz się od tego wspólnego gotowania...
- Ja migam? No wiesz co Martynka... Wbijasz mi nóż w plecy... - zaczął się ze mną droczyć.
- Uważaj... - próbowałam z nim żartować. Nagle zadzwonił telefon.
- Halo? Tak, tu Piotr Strzelecki.
Jego twarz stopniowo zmieniała się i poważniała. 
- Oczywiście, będę za kwadrans.
- A nie mówiłam, że się migasz? - próbowałam wypytać w ten sposób dokąd tak nagle się wybiera.
- Był wybuch gazu w kilku kamienicach. Jest mnóstwo rannych. Brakuje rąk do pracy. Karetki nie nadążają. Muszę jechać. Także nici z naszej kolacji.
- Jadę z Tobą! - rzuciłam niezwłocznie i skręciłam gaz pod patelnią.
- Martyna, ale ty jesteś na zwolnieniu.
- Brakuje przecież rąk do pracy. A ja dobrze się czuję. No chodź, jedziemy!

* * *

- Już dawno tak się nie uśmiałam. Bardzo dobra komedia - skwitowała Grażyna zaraz po wyjściu z teatru.
- To prawda. Ja też dawno tak dobrze się nie bawiłem. Szczerze mówiąc... nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio...
- Samotnie wychowujesz córkę...
- Tak. Zosia jest nastolatką, ale na razie dość spokojnie przechodzi młodzieńczy okres buntu.
- Pewnie brakuje jej matki... Ma z nią jakiś kontakt?
- Moja żona, a jej matka zginęła tragicznie w wypadku...
- Ojejku, nie wiedziałam!! Przepraszam cię!! Tak strasznie mi przykro!! Ach, taka gafa... 
Grażyna była tym wyraźnie zakłopotana.
- Nic się nie stało. Skąd mogłaś wiedzieć.
- Mimo wszystko, nie powinnam tak dociekać. Nie chciałam wyjść na wścibską babę.
- Wcale nie wyszłaś. To co - masz może ochotę na kolację w moim towarzystwie? - chciałem na nowo zbudować miłą atmosferę.
- Jeśli ty nadal masz na nią ochotę w moim...
- Oczywiście. Wieczór tak mile rozpoczęty...
- ... tylko ja wszystko popsułam.
- Niczego nie popsułaś. Nie mówmy już o tym. Lepiej pośmiejmy się jeszcze ze sztuki - próbowałem jakoś zabić w niej poczucie winy. W tym momencie zadzwonił mój telefon.
- O, przepraszam. Halo? Tak, Banach przy telefonie. 
Grażyna dyskretnie odsunęła się dwa kroki.
- Ale ja mam wolne, jestem po nocnym dyżurze. ..... Dobrze, przyjadę jak najszybciej.
- Coś się stało? - zapytała zatroskana.
- W kilku kamienicach pod Warszawą wybuchł gaz. Jest bardzo dużo rannych. Brakuje ratowników i lekarzy, ściągają wszystkich. Cholera!!
- Jedź!
- A ty? 
- Ja sobie poradzę. O mnie się nie martw. A ty jedź, byle szybko. I uważaj na siebie po drodze.
- Przepraszam cię...
- Wszystko rozumiem.
- Odezwę się - po czym pocałowałem ją na pożegnanie w dłoń. - Wybacz mi - poprosiłem na odchodne i pobiegłem do samochodu.

* * *

- Banach już jedzie, zaraz będzie. Zaczekaj na niego i pojedziecie razem na miejsce - usłyszałem głos dyspozytorki przez radio.
- Ok, przyjąłem.
Wiktor rzeczywiście po chwili zjawił się pod stacją.
- Lecę się przebrać, zaraz jestem z powrotem - rzucił do mnie w przelocie, kiedy wysiadł z samochodu. Ale czy ja dobrze widziałem, że doktor był w garniturze?? Fiu, fiu... Zaraz spróbuję go podpytać, gdzie to był tak odświętnie ubrany.
Po chwili wpadł do karetki.
- Dobra, możemy jechać.
- 21S, jesteśmy gotowi. Podaj adres, pod który mamy się udać. 
- Bursztynowa, kamienice numer 15, 17 i 19 - zamarłem, kiedy usłyszałem ten adres.
- Przecież tam mieszka moja mama z braćmi!! - krzyknąłem zdenerwowany do Banacha.
- Co??
- Tam mieszka moja rodzina. Niech doktor spróbuje wykręcić numer do mamy, ja zapomniałem komórki.
- Ja mam wykręcić...? 
- No tak!
- Ale... 
- Proszę! Mam nadzieję, że nic im się nie stało... Mam tylko ich...


C.d.n.

wtorek, 5 stycznia 2016

;-)

https://facebook.com/Rudaszek_opowiadania-Na-sygnale-170725903283685/

Na razie jako work in progress ;) Ale postaram się w ten sposób zapowiadać kolejne części i tym samym rozbudzać Waszą ciekawość :) Łatwiej też będzie nam się komunikować. A jeśli ten pomysł się nie sprawdzi (albo nie spełni moich założeń), zawsze mogę usunąć konto.

Będzie mi miło, jeśli zechcecie polubić mojego fanpage'a, polecić go znajomym fanom NS czy komentować i lajkować posty.
Komentarze bezpośrednio pod danym odcinkiem na blogu, niezmiennie mile widziane! Te zawsze uskrzydlają... :)) Dzięki nim widzę sens pisania; czuję, że mam to dla kogo robić.

Kolejny odcinek już się tworzy . . . ;) Zapowiedzi szukajcie niebawem na Facebooku.
Pozdrawiam Was,
Rudaszek