piątek, 14 października 2016

Odcinek 20_Pierwszy raz...

Delikatnie odgarnęłam kosmyk włosów z czoła Piotrka. Miał taką spokojną, bezbronną twarz. Spał jeszcze, kiedy wymknęłam się z łóżka, by zrobić dla nas śniadanie. Wczoraj wieczorem padł, jak zabity, a ja nie mogłam usnąć. Emocje mijającego dnia nie pozwalały mi zmrużyć oka. Ciągle miałam widok zakrwawionej twarzy tego rannego chłopca.
Dziś trzeba odgonić złe myśli i zaplanować dzień. Lekko gładziłam jego włosy. Zaczął się przebudzać i powoli otwierać oczy. Na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Dzień dobry kochanie - powitał mnie i niespodziewanie przyciągnął do siebie, aby mnie pocałować.
- Dzień dobry - odpowiedziałam z uśmiechem znad jego twarzy, leżąc mu na klatce piersiowej. - Wyspany?
- Taaaak - zaczął się delikatnie przeciągać. - Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.
- Jak wróciłam spod prysznica, to już smacznie chrapałeś.
- Ja nie chrapię.
- Niech ci będzie - odparłam z żartobliwym przekąsem. - Jesteś głodny?
- Jak wilk! 
- Zaczekaj chwilę, zaraz wracam.
Poszłam do kuchni, by przygotować kawę. Po chwili wróciłam z przygotowanym wcześniej śniadaniem i dwiema filiżankami czarnego napoju.
- Zdążyłaś zrobić nam śniadanie? Od której już nie śpisz?
- Słońce tak pięknie zagląda przez okna. Nie można marnować czasu na sen. Szkoda dnia. 
- No właśnie, co robimy dzisiaj? Spontan czy jakieś konkretne plany? A może masz na coś ochotę? - zapytał, jedząc jajecznicę na bekonie.
- Hmmm... Wybieram spontan. 
- Jesteś pewna? - zapytał Piotrek podchwytliwie.
- Jak najbardziej.
- Ok, to zaczynamy.
- Co zaczynamy? Przecież jeszcze nie...
- To może poczekać... - przerwał mi.
Ostrożnie odłożył na bok tacę z jedzeniem i zaczęliśmy się całować.

* * *

- Tato... - szepnęła Zosia i lekko potrząsnęła moim ramieniem.
- Co jest? - zapytałem, przebudzając się.
- Chciałabym już iść. Umówiłam się ze znajomymi.
- Która jest godzina? - nadal byłem zaspany.
- W pół do dziewiątej.
- Jadłaś coś?
- Tak, pani Grażyna dała mi śniadanie.
- Jak to dała ci śniadanie? Sama nie mogłaś sobie zrobić?
- Oj, jak weszłam do kuchni, to wszystko było już gotowe i powiedziała, żebym zjadła.
- No dobrze. Pokaż no mi się.
Zosia stanęła w pewnej odległości od mojego łóżka.
- A te spodnie to nie za krótkie trochę?
- Oj tato... 
- No co?
- Wszyscy takie noszą.
- Ale...
- Tak, wiem. Ja nie jestem wszyscy.
- No właśnie.
- Ok, pójdę się przebrać... - powiedziała z rezygnacją w głosie i odwróciła się na pięcie. - ... chociaż nie wiem w co - dodała ciszej.
- Dobra, zostań już w nich.
- Dzięki! - ucieszyła się i odwróciła z powrotem do mnie.
- Posmarowałaś się kremem z filtrem?
- Tak...
- Jakieś nakrycie głowy masz?
- Tak, mam - pokazała czapkę z daszkiem.
- Dobrze. Tylko ubierz tę czapkę, a nie noś jej w ręku.
- Wiem...
- O której zamierzasz wrócić?
- A o której mogę?
- O 22:00.
- Tato, są wakacje.
- To i tak o godzinę dłużej niż zwykle. Doceń to.
- A może o 22:30? Proszę cię... Jesteśmy nad morzem.
- Jeśli dziś wrócisz o 22:00, to jutro zastanowię się, czy możesz wrócić później.
- No dobra... - odparła nie do końca zadowolona.
- A jakie macie plany na dzisiaj? Co będziecie robili?
- Jeszcze do końca nie wiemy. Na pewno pójdziemy na plażę. A potem zobaczymy.
- Pamiętaj, żeby kąpać się w miejscu do tego wyznaczonym, pod nadzorem ratownika.
- Pamiętam.
- Masz naładowany telefon?
- Mam...
- No dobra, już nie przynudzam. Baw się dobrze! Miłego dnia!
Zosia podeszła, by pocałować mnie w policzek na pożegnanie.
- Wzajemnie. Wy też bawcie się dobrze. I bądźcie grzeczni - puściła znacząco oko.
- Zosiu...
- Pa! - rzuciła na odchodne.
- Pa...
Do mojego pokoju zapukała Grażyna.
- Proszę!
- Dzień dobry Wiktorze - powiedziała na powitanie i stanęła w drzwiach. Pięknie wyglądała w tych rozpuszczonych włosach. Zupełnie inaczej rysowała się jej twarz. Była jakby... młodsza. I pełniejsza. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
- Dzień dobry - odpowiedziałem z uśmiechem.
- Słyszałam, że już nie śpisz. Zapraszam na śniadanie.
- Dziękuję. Już schodzę, tylko się ubiorę.
- W porządku. Zaczekam na dole - odparła i wyszła.
Było mi trochę niezręcznie, że wszystko sama przygotowała, a ja spałem tak długo. Jutro wstanę pierwszy. Teraz koniecznie muszę jej powiedzieć, jak korzystnie wygląda w takiej fryzurze.

* * *

Wyglądała doskonale. Uwielbiam ją w tej białej, zwiewnej sukience. Jak dla mnie ma idealną długość - do połowy uda. Do tego pięknie eksponuje jej dekolt i podkreśla nienaganne kobiece kształty. Opalenizna była dodatkowym atutem. Założyła do tego słomkowy kapelusz i duże okulary przeciwsłoneczne. Jest taka piękna...

Poszliśmy najpierw na lody. Spacerowaliśmy alejkami zwiedzając okolicę. Martyna cudownie się śmiała. Była wyluzowana i pełna energii. Chciałbym, żeby dzięki temu wyjazdowi zapomniała o przykrych zdarzeniach, których ostatnio doświadczyła. I żeby poczuła, że ma we mnie oparcie, że może mi zaufać i czuć się przy mnie bezpiecznie. Zrobię wszystko, żeby tak się stało.
- O, bursztyny! Chodź, zobaczymy - podekscytowała się na ich widok i pociągnęła mnie za sobą.
Podeszliśmy pod stoisko z biżuterią i wyrobami z bursztynu. Martyna zaczęła oglądać i przymierzać różne naszyjniki, korale i kolczyki. Wkręciłem się w to razem z nią.
- Ten jest ładny - wskazałem na duży, pojedynczy, brązowy bursztyn oprawiony w srebro, na długim rzemyku.
- O, ale piękny... - zachwyciła się. - Jaki ciekawy i niespotykany kształt.
Przyłożyłem go do jej dekoltu. Martyna przytrzymała wisior i podeszła do lustra. Spoglądała na swoje odbicie w milczeniu.
- Pasuje do ciebie - oceniłem.
Uśmiechnęła się. 
- Podoba ci się? - zapytałem.
- Jest śliczny.
- To bierzemy.
- Piotruś! - chwyciła mnie za przegub. - Jest za drogi - wskazała na cenę.
- No to co z tego? - skwitowałem patrząc na metkę. - Przecież ci się podoba.
- Tak, ale szkoda pieniędzy.
- Dla ciebie niczego mi nie szkoda - odpowiedziałem, patrząc jej głęboko w oczy i ujmując w dłoniach jej twarz. Lekko się speszyła, opuszczając wzrok.
- Nie trzeba, Piotruś... Najważniejsze jest to, co czujesz do mnie. I że jesteś.
Pocałowałem ją lekko.
- Chciałbym sprawić ci czymś przyjemność, jakimś drobiazgiem. I żebyś miała pamiątkę z naszego pierwszego, wspólnego wyjazdu.
- Ok. To może wybierzemy jakiś mniejszy kamień? 
- Na pewno? - dopytywałem.
- Tak - uśmiechnęła się.
Po kilkunastu minutach wybraliśmy w końcu mniejszy bursztyn na rzemieniu. Też brązowy i równie unikalny w swoim kształcie. Zawiesiłem go Martynie, delikatnie całując przy tym w kark. Pachniała tak oszałamiająco... W podziękowaniu objęła mnie za szyję i namiętnie pocałowała. Odleciałem...

* * *

Grażyna bardzo pragnęła iść na spacer wzdłuż brzegu morza. Fale muskały nasze bose stopy. Ich szum mnie relaksował. Morska bryza była niezwykle orzeźwiająca w ten upalny dzień.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam nad morzem... - powiedziała Grażyna. - Chyba, kiedy Piotrek i Romek byli mali. I mąż był jeszcze ze mną...
- Ja byłem tutaj z żoną. Lubiła to miejsce. Byliśmy tu kilka razy. Od tamtego czasu wiele się zmieniło...
- Tyle to lat... Wszystko musiało się zmienić i tutaj.
- To prawda. 17 lat, kawał czasu... - zamyśliłem się.
- Może wstąpimy na mrożoną kawę? - wskazała na małą kawiarenkę na plaży. 
- Jasne. Zapraszam.
Usiedliśmy przy stoliku najbliżej morza i złożyliśmy zamówienie.
- Pewnie chciałbyś zapytać, dlaczego mąż zostawił mnie z dziećmi...
- Nie chcę być nietaktowny. Jeśli będziesz gotowa i zechcesz mi o tym opowiedzieć, chętnie wysłucham. Ale jeśli nie, to zrozumiem. Nie czuj się przymuszona do przykrych zwierzeń.
- Czas leczy rany. Byliśmy tacy szczęśliwi. Tak mi się wtedy wydawało. Mieliśmy dwójkę kochanych urwisów. Ja zrezygnowałam z pracy w urzędzie, by zająć się dziećmi i domem, a mąż pracował. Pewnego dnia zobaczyłam go przypadkiem z młodą dziewczyną. Kiedy wrócił do domu, zapytałam o nią. Nie próbował się tłumaczyć. Nagle oznajmił, że między nami wszystko skończone. Że już mnie nie kocha, i że wyprowadza się do niej. W tej samej chwili zaczął się pakować. Zabrał swoje rzeczy i... po prostu wyszedł. Nie pożegnał się nawet z dziećmi. Czułam się, jakbym dostała obuchem w głowę. Cały świat zawalił mi się w przeciągu kilku chwil. Nie wiedziałam co powiedzieć chłopcom. Jak im wyjaśnić, dlaczego ich ojciec nagle odszedł bez słowa. Dlaczego ma inną kobietę. Kilka miesięcy później zażądał rozwodu.
- Przykro mi. To musiało być niezwykle bolesne.
- Było... I minęło... Tyle lat. Dokładnie 18.
- 18? A najmłodszy syn...?
- Tak, dobrze liczysz. Mateusz ma 8 lat. Mąż wrócił po kilku latach. Stracił pracę, a jego młoda kochanka uznała, że jest już dla niej za stary. Został na lodzie. Przepraszał mnie, błagał na kolanach o wybaczenie i danie drugiej szansy. Zrobił się z niego troskliwy mąż i ojciec, choć przez poprzednie lata w ogóle nie interesował się nami. Nie zadzwonił nawet na Święta czy w urodziny dzieci. Chyba nawet nie pamiętał tych dat...
- Trudno mi zrozumieć takie zachowanie. Nigdy nie pojmę, dlaczego nieporozumienia wśród dorosłych muszą odbijać się na dzieciach. Rodzicem jest się do końca życia i niezależnie od tego, czy mieszka się z małżonkiem czy nie.
- Też tego nie mogłam zrozumieć. Chciałam dla synów jak najlepiej. Dlatego... zgodziłam się przyjąć go z powrotem, dla dzieci. To wtedy ponownie zaszłam w ciążę. Ale nim urodził się Mateusz, on znowu kogoś sobie znalazł. Dobrze sytuowaną kobietę. Wszedł do elity, świata luksusu i wtedy już na dobre o nas zapomniał. Nigdy więcej się do nas nie odezwał.
- To znaczy, że najmłodszy syn nie zna ojca?
- Tak, nigdy go nie widział. Napisałam do niego po jego urodzeniu, ale odciął się od nas kompletnie. Pewnie przypominaliśmy mu poprzednie, gorsze życie. A on teraz był kimś... Po urodzeniu Mateusza przerosło mnie to wszystko. Nie mogłam darować sobie, że tak dałam się wykorzystać, że byłam naiwna. 
- To wcale nie było naiwne. 
- Nie?? 
- To się nazywa zaufanie. Wierzyłaś mu, byłaś gotowa mu przebaczyć i przyjąć z powrotem, żeby dzieci miały ojca. To jedno z najwyższych poświęceń - oceniłem.
- Nigdy w ten sposób o tym nie myślałam... - odparła pozytywnie zaskoczona.
- Najwyższy czas zmienić stary sposób myślenia o sobie.
Uśmiechnęła się z radością w oczach.
- Co było dalej?
- Cóż... Załamałam się i wpadłam w depresję. Pomagała mi moja siostra i Piotrek. Musiał dość szybko dojrzeć. Był dla Mateusza starszym bratem i trochę ojcem. W zasadzie wychowywał go ze mną. Stał się odpowiedzialny za rodzinę. Łapał różne dorywcze prace, bo finansowo było nam wtedy bardzo ciężko. Gdyby nie jego pomoc, zabraliby mi dzieci. Był zdolny, dobrze się uczył. Ale zrezygnował ze studiów, żeby szybciej mógł pójść do pracy i zacząć zarabiać.
- Piotrek to dobry chłopak. Faktycznie, zdolny, odpowiedzialny i zaradny. Wiele w życiu przeszedł, stąd zapewne u niego ta silna osobowość, wrażliwość i wyczulenie na ludzką krzywdę.
- Zawsze miał dobre serce i chętnie pomagał innym.
- Wspaniale wychowałaś synów.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem... - odparłem chwytając ją za dłoń.

* * *

Późny wieczór na pustej plaży był niezwykle romantyczny. Słońce malowniczo zachodziło za horyzont, rysując przy tym na niebie niezwykłe kolory.
Siedzieliśmy z Piotrkiem wtuleni w siebie i zapatrzeni w to cudowne zjawisko. Czułam się odprężona po dzisiejszym mile spędzonym dniu. Piotrek dawał mi siłę i nadzieję, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Chciałam jednak czegoś więcej... Wiem, że Piotrek też. Wiedziałam to po tym, jak na mnie patrzył i w jak namiętny sposób mnie całował. Po prostu czułam to. Wiem, że zależy mu, aby była to odpowiednia chwila. Żebyśmy nasz pierwszy raz zapamiętali na zawsze. Ale nie chciał zrobić niczego wbrew mnie, za szybko. Dlatego musiałam nieco przejąć inicjatywę. Byłam gotowa, żebyśmy to zrobili.
- Piotruś...
- Tak? - zapytał i spojrzał na mnie.
W odpowiedzi posłałam mu znaczące, namiętne spojrzenie. W jego oczach po chwili zobaczyłam radość, ale i lekkie niedowierzanie. Patrzyliśmy tak na siebie w milczeniu przez dłuższą chwilę. W końcu zaczęłam go całować. Coraz mocniej i zachłanniej. Wylądowaliśmy na piasku. Pożądałam go coraz bardziej.
- Martynka... Jesteś pewna? - zapytał z błyskiem w oku. - Mogę zaczekać dopóki nie będziesz na to gotowa. Nie chcę cię ponaglać.
- Pragnę cię Piotruś... - odparłam niezwykle seksownie.
W odpowiedzi uśmiechnął się, jakby wygrał los na loterii. Znów zaczęliśmy się całować. Nie przestając odrywać od siebie ust, zaczęłam zdejmować mu koszulkę. Uniósł ręce do góry i tylko na sekundę przestaliśmy, aby przełożyć ją przez jego głowę. Delikatnie, ale energicznie dotykał opuszkami palców niemal całego mojego ciała. Ja zatopiłam swoje dłonie w jego włosach i gładziłam skórę jego głowy.
- Piotrek... - zreflektowałam się po chwili.
- Co jest? - odparł nieco przestraszony.
- Chyba nie zrobimy tego tutaj...?
- Chcesz wracać? - odparł miękko.
Pokiwałam głową patrząc mu w oczy. Pocałował mnie w usta, po czym wziął na ręce i zaniósł do domu.

* * *

Siedzieliśmy na balkonie i podziwialiśmy nocne niebo usłane gwiazdami. W mieście nie widać ich blasku tak dobrze. Popijaliśmy czerwone, półwytrawne wino i miło gawędziliśmy. Okazało się, że mamy wiele wspólnych tematów.
- Zapowiada się ciepła noc - odparła Grażyna.
- Tak. Chcesz jeszcze wina?
- Poproszę.
Wstałem, aby uzupełnić jej kieliszek. Odkładałem butelkę na stolik, kiedy Grażyna wstała i zakręciło jej się w głowie. Zdążyłem ją przytrzymać. Położyła mi rękę na szyi, żeby złapać równowagę.
- W porządku? - zapytałem.
- Tak - odparła nieco speszona swoim stanem. - Chyba jednak za dużo wina... - uśmiechnęła się.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nie przestawałem jej obejmować, a ona wciąż trzymała swoją dłoń na moim karku. Nasze twarze oświetlał jedynie blask księżyca. Powoli zbliżaliśmy usta ku sobie aż w końcu się spotkały... Pocałowałem ją delikatnie, ale niepewnie. Nie chciałem jej urazić ani w niczym uwłoczyć. Oddaliłem na moment swą twarz, by sprawdzić jej reakcję. Miała zamknięte oczy. Po chwili otwarła je, uśmiechnęła się i zaczęła mnie całować. Gdy skończyliśmy przytuliła się do mnie. Objąłem ją ramieniem i dalej patrzeliśmy na rozgwieżdżone niebo.
- Dziękuję... - wyszeptała zadowolona.
Nasz pierwszy pocałunek! Ekscytowałem się tym niczym gówniarz. Wiktor, kiedy ty ostatni raz się całowałeś?
Pogładziłem ją po włosach. Nagle usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi. To Zosia wróciła. Grażyna odsunęła się ode mnie.
- Może tak będzie lepiej... - wyszeptała i oparła się o balustradę balkonu.
- Cześć wam! - przywitała się.
- Witaj Zosiu - odparła Grażyna.
Ukradkiem spojrzałem na zegarek. Była 22:05.
- Cześć. I jak ci minął dzień? - zapytałem córki.
- Super! A wam?
- Nam też super.
- Przeproszę was na chwilę - powiedziała Grażyna i wyszła. Spojrzałem, czy wszystko z nią w porządku.
- Zrobię sobie coś do jedzenia. Jestem strasznie głodna - powiedziała Zosia.
Zeszła do kuchni. Po chwili dołączyłem do niej. Robiła sobie kanapki.
- Co porabialiście? - spytałem.
- Byliśmy głównie na plaży. Kąpaliśmy się, opalaliśmy. Potem poszliśmy połazić po mieście, zjedliśmy pizzę. Nic szczególnego. A wy co robiliście?
- Mniej więcej to samo.
- Wróciłam punktualnie, widzisz?
- No prawie.
- Przemyślisz, czy mogę jutro wrócić później?
- Przemyślę tak, jak obiecałem.
- Ekstra.
Zosia odwróciła się, by schować produkty do lodówki i wtedy spostrzegłem coś czerwonego na jej szyi.
- Co tu masz? - podszedłem bliżej i dotknąłem zaczerwienionego miejsca.
- Yyy, to nic... - speszyła się.
- Nic?
W tym momencie Grażyna wyszła z łazienki.
- Coś mnie ugryzło na plaży.
- Coś? A może ktoś? - dopytywałem, wiedząc już co kryje ślad na jej szyi.
- Tato!
- Zosiu... Będziemy musieli jutro o tym poważnie porozmawiać.
Zosia opuściła głowę. Wzięła talerz z kanapkami, pożegnała się i poszła do swojego pokoju. Wzdychnąłem ciężko.
- "Malinka"? - zapytała uśmiechnięta Grażyna.
- Co?
- Ślad na szyi Zosi.
- Tak...
- Oj, nie bądź dla niej taki surowy. Dziewczyna dojrzewa, hormony buzują...
- No właśnie tych buzujących hormonów obawiam się najbardziej...
- Daj spokój...
- Dziś przyszła z "malinką", jutro będą się obmacywali, a pojutrze będzie w ciąży.
- Nie przesadzasz?
- Ja?? Za dużo widziałem takich małolat z brzuchem.
- Ale twoja córka jest inna niż te wszystkie małolaty. Nie widzisz tego?
Nic nie odpowiedziałem. Zaskoczyła mnie tym.
- Jest rozsądna i odpowiedzialna. Trochę więcej zaufania, Wiktor.
Spojrzałem na nią. Chyba miała rację... Ale nie tak łatwo jest to zastosować. Martwię się o nią. I boję się, że zrobi coś głupiego. Albo że ktoś wykorzysta jej łatwowierność i skrzywdzi ją.
Grażyna podeszła do mnie i zaczęła głaskać po ramieniu.
- Wspaniale wychowałeś córkę. Macie świetne relacje. Jesteś bardzo dobrym ojcem.

* * *

Dotarliśmy do domku w rekordowo szybkim czasie. Położyłem Martynę od razu na łóżku. Zanim zdążyłem ją pocałować położyła mi na ustach swoją dłoń.
- Piotruś, bo ja... Jakiś czas temu odstawiłam pigułki - wyjąkała zakłopotana.
Pocałowałem ją.
- Nic się nie martw. Jestem przygotowany. Zaraz wracam - pocieszyłem ją i zniknąłem za drzwiami łazienki.
Po chwili wróciłem. Martynka siedziała na łóżku z rozpuszczonymi włosami. W pokoju paliły się świece. Dzięki temu było niezwykle nastrojowo. 
Usiadłem za nią. Cudownie pachniała. Odgarnąłem włosy i zacząłem delikatnie masować jej kark. Po chwili powolnym ruchem zacząłem opuszczać w dół ramiączka sukienki aż ta opadła do połowy jej ciała. Moje palce powędrowały na jej ramiona, ręce i piersi. Zacząłem je pieścić. Nie przestawałem dotykać wargami jej karku i szyi. W końcu pod dłońmi spoczywającymi na jej piersiach poczułem dwa małe, znaczące wybrzuszenia... Martyna ujęła moje ręce i poprowadziła je w dół swego ciała, poniżej pępka. Me dłonie zatopiły się pod jej sukienką... Odchyliła się nieco do tylu i położyła mi głowę na ramieniu. Czułem jej oddech na szyi. W niedługim czasie poczułem przyjemną ciepłą wilgoć pod palcami...
Po chwili odwróciła się, położyła mnie na plecach i usiadła w rozkroku na moim brzuchu. Zaczęła muskać ustami tors i pieścić płatki moich uszu. Było mi ogromnie przyjemnie. Martyna zabrała się za zdejmowanie moich spodni i bokserek. Ja dokończyłem zdejmowanie jej sukienki i przeszedłem do bielizny. Delikatnie położyłem ją na plecach u wezgłowia łóżka. Rozchyliła nieco uda. Przystąpiliśmy do miłosnego aktu. Nie spieszyliśmy się. Rozkoszowaliśmy się chwilą i uczuciem, które nas teraz łączy. Starałem się być delikatny. Pokazywała mi, jakie pieszczoty sprawiają jej najwięcej przyjemności. 
Z czasem oddychaliśmy coraz szybciej. Martyna co chwilę zamykała oczy w doznawanym uniesieniu i otwierała, patrząc z erotyzmem i pożądaniem głęboko w moje oczy. Ja czułem jak fala ciepła napływała do mojego ciała i je wypełniała. W końcu nasze oddechy zsynchronizowały się i połączył nas miłosny finał... Czułem się spełniony i przepełniała mnie ogromna kula szczęścia...

* * *

Oboje oddychaliśmy równo i miarowo. Piotrek był taki delikatny i czuły. Nie myślał tylko o sobie i swojej przyjemności, ale liczył się ze mną i moimi doznaniami. Pocałowaliśmy się. Objął mnie swoim silnym ramieniem. Opuszką palca gładził po przedramieniu. Położyłam swą głowę na jego nagim torsie i czule go głaskałam.
- W porządku Martynka? - wyszeptał mi do ucha z czułością w głosie.
- Tak Piotruś. Było cudownie... - nie przestawałam patrzeć na niego z namiętnością.
- Mnie też - szepnął i delikatnie musnął mnie wargami w płatek ucha. - Kocham cię... - wyznał.
Nie spodziewałam się, że usłyszę od niego tę deklarację tak szybko. Ale czułam się niezwykle szczęśliwa i spełniona.
- Ja ciebie też... - odpowiedziałam.
Pocałował mnie i przytulił jeszcze mocniej. Zasnęliśmy wtuleni w siebie...


C.d.n.

---------------------------------------------

Jubileuszowy, dwudziesty odcinek, nieco dłuższy niż zwykle ;) Mam nadzieję, że się podobał.
Uściski dla Was,
Rudaszek

niedziela, 9 października 2016

Dotyczy odcinka 10

Kochani Moi!
Opublikowałam ponownie ten odcinek (data pierwszego opublikowania to 27.11.2015), gdyż właśnie odkryłam, że nie ma tego odcinka na blogu (a przecież był)!! Nie wiem co, kiedy i jak to się stało :-(( 
Przepraszam za brak prawidłowej kolejności i numeracji opowiadań. Mam nadzieję, że się odnajdziecie ;-)
Ściskam Was i życzę pięknego, jesiennego tygodnia! :-)
Rudaszek

Odcinek 10_Szantaż

Dojeżdżałam taksówką do celu. Po drodze patrzyłam tępo na mijające mnie obrazy za szybą. Nie mogłam zebrać od wczoraj myśli... Wszystko się jeszcze bardziej skomplikowało... A myślałam, że już bardziej nie może...
Zapłaciłam i wysiadłam. Dookoła unosił się zapach kwitniących majowo drzew. Było dość cicho, choć pora nie była zbyt wczesna. Poszłam przed siebie w kierunku drzwi kamienicy. Z daleka dostrzegłam siedzącą na schodach postać. Zwolniłam ostrożnie krok i zaczęłam się jej przyglądać. To chyba mężczyzna, ale głowę miał opartą na kolanach i zasłoniętą rękami. Gdy zaczęłam się zbliżać, powoli podniósł głowę.
- Co ty tu robisz?? - zapytałam zaskoczona.
- Czekam na ciebie - odparł niezbyt wyraźnie. No to już wszystko jasne...
- Ty piłeś??
- Ale tylko trochę...
- Piotrek, wyglądasz, jakbyś całą noc imprezował... - zaczęłam otwierać drzwi mieszkania, jednocześnie wiedząc, co ta sytuacja oznacza dla mnie. - Wezmę stąd tylko swoje rzeczy i już mnie nie ma.
- Martynka, nie musisz stąd iść. Nie chcę...
- Ale...
- Jak się czujesz? Wszystko już dobrze z tobą? - przerwał mi i wziął mnie za rękę.
- Tak, jest ok.
- Tak bardzo martwiłem się o ciebie...
- Piotrek, chodź połóż się - lekko pociągnęłam go do małego pokoju, który znajdował się przy drzwiach wejściowych.
- Nie chcę spać. 
- Sen dobrze ci zrobi.
- Na co dobrze?
- Ok, jak nie chcesz, to nie. Idę do kuchni zrobić sobie herbaty. 
Wyszłam z pokoju zupełnie nie wiedząc, co dalej robić. Nastawiłam wodę i zaczęłam zastanawiać się, czy tutaj zostać. Z drugiej strony, nie miałam wyboru - dokąd pójdę? Hmm, zawsze mogę iść do Basi i Adama, pewnie by mnie przygarnęli. Ale Adaś jest po nocnym dyżurze, więc nie chcę przeszkadzać. A propos nocnego dyżuru: czy Piotrek nie miał mieć dzisiaj nocki?
Z rozmyślań wyrwało mnie jego wejście do kuchni. 
- Mogłabyś i mnie zrobić coś do picia?
- Jasne, co chcesz?
- Obojętne, byle zimne i mokre...
- Co, kac się odzywa? Było tyle pić wczoraj?
- Daj spokój Martynka. Miałem powód.
- Jasne...
- Naprawdę.
- A ty nie powinieneś mieć wczoraj nocnego dyżuru zamiast rundy po knajpach?
- Miałem mieć... ale potem już nie miałem.
- No ciekawe czemu...
- To nie jest takie proste...

* * *

Właśnie odebrałem w kasie dwa bilety na piątkowy wieczór w teatrze. W kieszeni miałem już trzy do kina na czwartek. Oby tylko te wszystkie moje kobiety - jak to dziwnie brzmi: "moje" - były zadowolone z tych wyborów.
Pojechałem zadowolony do domu, gdzie o dziwo, zastałem jeszcze Zośkę.
- Ty jeszcze nie w szkole? Przecież się spóźnisz.
- Tato, mogę dzisiaj nie iść?
- Z czego masz sprawdzian?
- Z niczego. Na serio, źle się czuję.
- A co ci dolega?
- Boli mnie głowa i brzuch.
Faktycznie, wyglądała niewyraźnie.
- Masz temperaturę?
- Nie wiem.
- To zmierz.
Zośka poszła po termometr. Zaraz potem wróciła i obwieściła:
- 37,5.
- Pokaż - podała mi termometr. Wyświetlacz pokazywał 37,5. - W takim razie kładź się do łóżka. Zaraz do ciebie przyjdę.
Zajrzałem do ojca. Leżał jeszcze. Obok łóżka, na szafce nocnej, stał pusty kubek po herbacie i talerzyk z okruchami chleba. Dobre dziecko, ta Zosia - pomyślałem w duchu i wróciłem się do niej.
- Boli cię coś oprócz głowy i brzucha?
Pokręciła przecząco głową.
- Gdzie dokładnie boli cię brzuch?
W tym momencie szarpnął nią odruch wymiotny. Zerwała się z łóżka do toalety. Po chwili wróciła blada. 
- W nocy też wymiotowałaś?
- Tylko raz.
- Masz biegunkę?
- Nie.
- Jadłaś coś teraz?
- Nie.
- Dobra, połóż się. Albo coś ci zaszkodziło albo to grypa żołądkowa. Zobaczymy. Na razie spróbuj się przespać.
Przykryłem ją i wyszedłem. Powinien też trochę się przespać, ale w głowie ciągle miałem jedną myśl: zawieszenie Piotrka...

* * * 

- Jak to zostałeś zawieszony??!! - byłam totalnie zszokowana.
- No tak to...
- Ale z jakiego powodu??
- Eee... To nic takiego.
- Coś jednak musiało się stać, skoro Banach odesłał cię z dyżuru, a ty postanowiłeś się upić.
- Dajmy już temu spokój Martynka.
- Piotrek, co się dzieje?? Jesteśmy kumplami czy nie?? Może mogę jakoś ci pomóc? - próbowałam przekonać go do wyjawienia o co poszło. Ratownik nie zostaje ot, tak zawieszony, z dnia na dzień. Musiało się coś wydarzyć - zwłaszcza, że Piotrek przecież nie pije. A już na pewno nie tyle, by doprowadzić się do takiego stanu. Kurde, o co chodzi?! Aż mnie korciło, żeby zadzwonić do Banacha.
Piotrek wypił wodę z cukrem i sokiem z cytryny i zaczął wolno podnosić się z krzesła.
- Daj sobie pomóc...
- A proszę bardzo... Chcesz mnie odprowadzić do łóżka? Zapraszam.
- Przestań żartować, wiesz o czym mówię.
- Martynka... Nie mieszaj się do tego, dobrze? Obiecaj mi.
- Ale do czego??
- Po prostu zostaw to, ok?
Piotrek padł na łóżko. Przykryłam go i wyszłam z mieszkania.

* * *

Obudziły mnie wymioty Zośki. Wstałem, żeby sprawdzić, jak się czuje. Klęczała przy muszli klozetowej.
- Zosiu, jak się czujesz?
- Kiepsko...
- Zrobię ci wodę z solą, żebyś się nie odwodniła.
- Tato, nie dam rady tego wypić...
Poszedłem do kuchni. W tym momencie zadzwonił telefon.
- Cześć Martyna. Jak się czujesz? Wypisali cię już?
- Tak, wszystko dobrze, dziękuję.
- To kiedy do nas wracasz?
- Chciałabym jak najszybciej.
- A do kiedy masz zwolnienie?
- Dostałam tydzień.
- To odpocznij, zrelaksuj się, nabierz sił. Zrób to, na co ciągle brakowało ci czasu.
- Postaram się. Ale ja w zasadzie nie w tej sprawie dzwonię.
- O co chodzi?
- Chodzi... o Piotrka. Został zawieszony, tak?
- Tak.
- Doktorze, wiem że to nie moja sprawa, ale co się stało? Może mogłabym jakoś pomóc?
- Martyna... - nie wiedziałem co odpowiedzieć. Przecież nie mogłem wyjawić jej prawdy. - Nie mogę ci powiedzieć. To poufna sprawa.
- Jasne. Rozumiem. A mogę zapytać, czy to przez jakiś popełniony błąd?
- Nie. Tylko tyle mogę ci powiedzieć.
- Ok. Piotrek jest tym podłamany... Upił się.
- Co??
- Zgarnęłam go spod drzwi jego mieszkania. Teraz śpi.
- Ech... - wzdychnąłem ciężko.
- Doktor wie, że ta karetka i ratownictwo to całe jego życie, tak jak moje.
Moje też, pomyślałem...
- On nie ma nic poza tym!
- Martyna, ja w tej sprawie nic nie mogę zrobić, naprawdę. Piotrek musi sam to załatwić. Ale najlepiej nie siłą. I niech najpierw wytrzeźwieje.
- Jasne, zajmę się nim.
- Trzymaj się.
- Na razie - rozłączyła się.
 
Poszedłem do Zosi ze szklanką wody z odrobiną soli morskiej.
- Napij się dwa małe łyki.
- Tato, to jest ohydne! Na sam smak tego zacznę znowu wymiotować!
- No spróbuj, zobaczymy.
Upiła ze szklanki małe łyki.
- I co?
- Nic...
- Za chwilę wypij kolejne dwa małe łyki.
- Dobrze.
Pomogłem jej wstać i dojść do łóżka. Zacząłem ją przykrywać.
- Pamiętasz, jak byłaś mała i kładłem cię do snu?
Uśmiechnęła się lekko.
- Pewnie. Przychodziłeś zawsze z Panem Misiem, który pytał twoim głosem, czy może ze mną spać.
- A potem czytałem ci bajkę. Miałaś taki okres, że chciałaś, żebym w kółko czytał ci jedną i tą samą.
- Pamiętam. O łabędziach i chłopcu.
- Tak... Wydaje mi się, jakby to było wczoraj... Czas tak szybko mija...

* * * 

Słowa Wiktora jeszcze bardziej mnie zaniepokoiły. To musi być grubsza sprawa! Inaczej na pewno by mi powiedział. Jak nie przez popełniony na dyżurze błąd, no to przez co innego?? Została mi tylko Basia. Adam na pewno zdradził jej, co się stało.
Pojechałam od razu do stacji. Akurat wszyscy byli w terenie, więc było spokojnie.
- Cześć Basiu.
- Martyna? Już wyszłaś ze szpitala?
- Tak, już mnie wypisali.
- Jak się czujesz?
- W porządku.
- Pewnie przywiozłaś zwolnienie lekarskie.
- Tak! - podałam jej zaświadczenie. - Bardzo jesteś zajęta?
- Masz ochotę na kawę? - uśmiechnęła się znacząco. Odwzajemniłam uśmiech.
- Chodź, jest świeżo zaparzona.
Wyjęła z szafki kubki i zaczęła nalewać do nich czarnego płynu.
- Podobno Piotrka zawiesili...
Nagle stanęła w bezruchu i spojrzała na mnie. Patrzyła tak chwilę w milczeniu.
- Co się stało? Mam wrażenie, że wszyscy wokół mnie wiedzą o co chodzi, poza mną. I nikt nie chce mi powiedzieć.
- To ty nic nie wiesz...
- Ale o czym??
Podała mi kubek. 
- Basia, proszę cię, oświeć mnie.
Widziałam wahanie w jej oczach.
- No dobra, ale jakby co, to nie wiesz tego ode mnie, jasne?
- Obiecuję! - podniosłam uroczyście dłoń do góry.
- Piotrek pobił się z Rafałem pod stacją.
- Cooo??
- I Rafał złożył na niego doniesienie. Ma podobno obdukcję. Przez to Piotrek został zawieszony do wyjaśnienia sprawy...
Czułam się, jakbym dostała obuchem w głowę... To nie może być prawda... Piotrek pobił Rafała?? Dlaczego?? O co im poszło??
Wybiegłam od razu z bazy. Za plecami słyszałam tylko głos Basi.

* * *

Kulturalną rozrywkę na wieczór mam już zapewnioną. Teraz pozostaje wybór restauracji. A przede wszystkim, jaka to miałaby być kuchnia. Coś tradycyjnego? A może włoska? Albo coś lekkiego? Nie wiem, w czym gustuje mama Piotrka. A dziewczynki - co poza pizzą i fast foodami wchodzi w grę, żeby "nie było obciachu"? Muszę to jeszcze dokładnie przemyśleć.
Na razie wypada zadzwonić i podtrzymać zaproszenie u Pani Strzeleckiej. Wybrałem numer.
- Dzień dobry doktorze - odezwał się w słuchawce miły głos.
- Dzień dobry Pani. Nie przeszkadzam?
- Ależ skąd! Nawet dobrze, że Pan dzwoni. Piotrek już dawno powinien wrócić z dyżuru. Nie mogę się z nim skontaktować. Może Pan wie, czy został dłużej w pracy?
Cholera... Nie przyszło mi do głowy, że Pani Strzelecka o niczym nie wie.
- Proszę się nie denerwować. Z Piotrem wszystko w porządku. Z tego co jest mi wiadomo, to nocuje u siebie w mieszkaniu.
- Ale tam mieszka teraz jego koleżanka z pracy. To on coś z nią...?
- Nie wiem, naprawdę. Nie wnikam w prywatne relacje podwładnych.
- No tak, ma Pan rację, przepraszam. Ale zagadałam Pana, a zdaje się zadzwonił Pan w innej sprawie.
- A tak, chciałem zapytać, czy nasze piątkowe spotkanie aktualne? Z mojej strony owszem...
- Jak najbardziej, z mojej również.
- To cieszę się. Zatem będę po Panią o 18:30.
- Wspaniale!
- Zatem do miłego zobaczenia!
- Do miłego.

* * *

- O co wam poszło??!! - krzyknęłam w progu mieszkania.
- Martynka, kochanie! Jak się cieszę, że cię widzę. Ale dlaczego nie powiedziałaś, że wychodzisz? Przecież przyjechałbym po ciebie.
- Zadałam ci pytanie, odpowiedz!
- Ale nie wiem, o czym mówisz. Uspokój się, kochanie...
- Co ci się stało w nos?? Naprawdę pobiliście się z Piotrkiem??
- Małe sprostowanie: to on mnie pobił i to on mnie napadł.
- Może miał powód?
- Ty go bronisz?? Widzisz, co mi zrobił, w jakim jestem stanie...
- Pytam, o co wam poszło!
- Zaczął cię obrażać, musiałem stanąć w obronie twojego dobrego imienia...
- Że co proszę??!! Nie wierzę w to...
- Ale taka jest prawda kochanie.
- Odwołaj to!
- Co?
- Wycofaj zeznania! Przez ciebie został zawieszony!
- Należało mu się.
- Czy ty siebie słyszysz?? Przez to może mieć kłopoty!
- Trudno. Mógł wcześniej pomyśleć, jakie mogą być konsekwencje jego porywczego charakteru.
- Zrobiłeś to specjalnie, prawda? Wykorzystałeś sytuację, żeby go pogrążyć?
- Sam się pogrążył. Ja tylko korzystam ze swoich praw.
- Odwołaj to wszystko, proszę cię! To na pewno jest jakieś nieporozumienie.
- Ok, wycofam oskarżenie, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Że wrócisz do mnie.
- Słucham??!! Szantażujesz mnie??!!
- Nie. Ja tylko mówię, że twój kolega może mieć problemy...


C.d.n.

---------------------------------------

Publikuję ponownie (data pierwszego opublikowania to 27.11.2015), gdyż właśnie odkryłam, że nie ma tego odcinka na blogu (a przecież był)!! Nie wiem co, kiedy i jak to się stało :-(( 
Przepraszam za brak prawidłowej kolejności i numeracji opowiadań. Mam nadzieję, że się odnajdziecie ;-)
Ściskam Was i życzę pięknego, jesiennego tygodnia! :-)
Rudaszek

czwartek, 6 października 2016

Odcinek 19_Niefortunna podróż

- To co, odpowiada ci taka opcja? - zapytałem córki.
- Sama nie wiem... Jak masz mnie cały czas śledzić i pilnować, to wolę nie jechać... - odparła niezbyt zadowolona.
- Trochę pilnować, owszem. Ale nie zamierzam cię śledzić. Też będę nieco zajęty...
- To znaczy?
- Nie chcę jechać tam sam. To znaczy nie tylko z tobą. Ty będziesz miała swoje towarzystwo.
- A z kim jeszcze chcesz pojechać??
- Pamiętasz, jak kiedyś pomagałaś mi wybrać ubranie na wyjście?
- Wtedy, gdy wybierałeś się do teatru?
Kiwnąłem głową.
- Pamiętam. To z nią chcesz jechać nad morze?
- Tak. Chciałbym ją zaprosić, żebyśmy lepiej się poznali i w końcu spędzili ze sobą trochę czasu.
Zosia nic nie odpowiedziała.
- Co ty na to? Wiesz, że liczę się z twoim zdaniem.
- Tato, już ci kiedyś mówiłam. Chcę, żebyś był szczęśliwy. I jeśli chcesz ułożyć sobie życie, to ja nie mam nic przeciwko. Pod warunkiem, że będzie fajna i polubię ją.
- Jasne. Tylko pod takim warunkiem. Innej opcji nie ma - uśmiechnąłem się. 
Kamień spadł mi z serca. Wiem, że Zosia nie ma nic przeciwko mojemu umawianiu się z kobietami. Ale jednak regularne spotykanie się czy wspólny wyjazd na kilka dni, to już co innego. 
- W takim razie chyba musimy wybrać się na zakupy... - odparła Zosia.
- Ale po co? Wszystko przecież mamy.
- Chodzi mi o zakupy odzieżowe...
- Znowu chcesz, żebym ci kupił nowy ciuch? Zosiu...
- Nie chodzi o mnie. Ale o ciebie.
- O mnie?? - zapytałem zaskoczony.
- A kiedy ostatnio byłeś nad morzem? Kiedy w ogóle ostatnio gdzieś wyjechałeś?
Racja - pomyślałem w duchu. Czas odświeżyć garderobę. Nie mogę przecież pokazać się na plaży w kolekcji z lat 80-tych...

* * *

- ... 28, 29, 30 - liczyłem co sekundę.
Martyna przytknęła swoje usta do ust chłopca i wdmuchnęła mu w płuca dwa hausty powietrza.
- I co? - zapytała, gdy przyłożyłem palce do tętnicy szyjnej.
- Nadal nic. 
- Brak oddechu - oznajmiła podnosząc ucho znad ust poszkodowanego.
- Masuję dalej. Dzwoń pod 112 i daj na głośnomówiący.
Martyna pośpiesznie wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała numer.
- No dalej mały! Zaskocz w końcu! - nie przestawałem robić chłopcu masażu serca. Mógł mieć nie więcej niż 8 lat. Był drobnej postury. Jego jasne włosy i pokiereszowana twarz zalane były krwią. Miał poważną ranę głowy, do tego zapewne obrażenia wewnętrzne i jakieś złamania.
Martyna dodzwoniła się pod numer alarmowy i zaczęła relacjonować stan chłopca oraz nasze położenie na drodze. 
- 28, 29, 30. Dajesz Martyna.
Znowu wykonała sztuczne oddychanie, po czym kontynuowała rozmowę.
Przyłożyłem palce do jego szyi, a ucho do ust.
- Dobra, mamy go - odetchnąłem z ulgą.
Martyna poinformowała dyspozytora o tym fakcie. Pobiegłem do samochodu po apteczkę. Nagle, po kilku dobrych minutach od wypadku, zauważyłem gromadzących się gapiów. To przejeżdżający kierowcy oraz kilka osób z pobliskich domów, które ściągnął tu głuchy odgłos człowieka upadającego bezwładnie na blachę samochodu. 
Chłopiec nadal był nieprzytomny. Martyna opatrywała mu ranę na głowie, ja sprawdzałem, gdzie ma złamania. Co chwilę też kontrolowałem jego puls i oddech. Robiliśmy swoje automatycznie niemal w milczeniu.

* * *

- Będzie dobrze Piotruś - objęłam go delikatnie ramieniem.
Piotrek bardzo przejął się tym poszkodowanym chłopcem. Znałam go już na tyle, że widziałam to na jego twarzy.
- Boję się, że ma krwotok wewnętrzny. A wtedy liczy się każda minuta! Może też mieć uraz kręgów szyjnych. Widziałaś, jak go wyrzuciło w górę po uderzeniu.
- Bez sprzętu nic więcej nie możemy zrobić. Karetka już jedzie - zaczęłam go pocieszać i delikatnie głaskać po ramieniu.
Mnie też żal było tego chłopca. To było okropne... Z resztą widok rannych, cierpiących dzieci zawsze chwytał mnie za serce. A najgorsza jest bezradność w takiej chwili, jak ta.
- A ten gnój nawet się nie zatrzymał tylko pędził dalej - zdenerwował się Piotrek. Bezwiednie zacisnął szczękę i palce w pięści.
- Policja go namierzy i złapie, jestem pewna.
- Stasiu! Stasiu! - usłyszeliśmy nagle krzyk gdzieś zza pleców gapiących się ludzi. - O Boże, synku!
Kobieta w średnim wieku, w kuchennym fartuchu i kapciach uklękła obok chłopca.
- Pani jest matką? - zapytałam.
- Tak. Czy on...? Ludzie, pomocy! Pomóżcie mu! Błagam!! - rozpaczliwie wołała.
- Spokojnie. Proszę się nie denerwować. Karetka już jedzie. Jesteśmy ratownikami i udzieliliśmy synowi pierwszej pomocy - Piotrek próbował uspokoić kobietę.
- Dziękuję! Dziękuję Państwu! - po jej policzkach spływały łzy. - Co ze Stasiem? Jak to się stało?
- Syna potrącił jadący z dużą prędkością samochód - odpowiedziałam.
- Tyle razy mówiłam mu, żeby nie wychodził na ulicę. Tu niby droga spokojna, mały ruch, ale piratów drogowych nie brakuje.
- Zatrzymał się. Martyna!
Piotrek przystąpił do ponownej reanimacji.
- Błagam, ratujcie go! - krzyczała w nerwach i we łzach matka chłopca.
- Proszę się odsunąć i nie przeszkadzać nam - poprosiłam ją.
Z tłumu wyłoniła się jakaś kobieta w podobnym wieku. Podbiegła do matki chłopca, zaczęła ją uspokajać i przytulać.
- 28, 29, 30.
Objęłam swoimi ustami usta chłopca i dwa razy wdmuchnęłam powietrze. Piotrek sprawdził tętno, ja oddech. Wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Piotrek dalej wykonywał masaż serca.
Po kilkunastu minutach przyjechała karetka.
- Dalej panowie, pośpieszcie się! - ponaglał ich. - 28, 29, 30.
Wykonałam ponownie sztuczne oddychanie. Z ambulansu wybiegli ratownicy ze sprzętem i lekarz. Natychmiast przystąpili do dalszej reanimacji.
- Państwo udzielili pierwszej pomocy, jak widziałem - rzucił w międzyczasie lekarz.
- Tak, jesteśmy ratownikami - odpowiedział Piotrek.
- No to mały miał szczęście... - skwitował doktor.
W tym czasie nadjechała też policja.
- Chłopca potrącił jakiś pirat drogowy i uciekł - powiedziałam.
- Dwukrotnie go reanimowaliśmy. Drugi raz teraz, przed waszym przyjazdem. Ma złamaną prawą piszczel i prawy obojczyk. Żeber nie sprawdzałem w obawie nasilenia krwotoku wewnętrznego albo spowodowania odmy.
- Jasne - odparł lekarz. - Zabieramy go. Szybciej panowie!
Ratownicy podnieśli nosze do góry i pośpiesznie skierowali się w stronę karetki.
- Aspirant Piotr Jankiewicz. Państwo byli świadkami tego wypadku? - zapytał jeden z policjantów.
- Tak - odparliśmy.
- Będą musieli Państwo złożyć zeznania - pouczył nas.
Piotrek wzdychnął.
- Długo to potrwa? Jechaliśmy właśnie na urlop... - odparł.
- Rozumiem, to nie potrwa długo. Takie są procedury.
- Jasne, rozumiemy - odpowiedziałam.
- Zapraszam do radiowozu.
Odwróciłam się do Piotrka, ale on już stał kilka kroków ode mnie, zapatrzony w pustą drogę w kierunku, w którym odjechała karetka...

* * *

- I co teraz? - zachichotała Grażyna.
- Pfffff.... - wypuściłem z siebie głośno powietrze. - Szczerze?
- Tylko szczerze - odparła z uśmiechem.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałem, po czym też się uśmiechnąłem.
- No to pięknie... - wzdychnęła córka. - Utknęliśmy w jakiejś dziurze na tym upale.
- Ja tutaj żadnych dziur nie widzę, a ty? - zapytałem Grażyny.
- Ja też nie - odpowiedziała wesoło.
- Bardzo zabawne... - żachnęła się Zośka.
- Ok. Zła strona tej sytuacji, to że zepsuł nam się samochód, jest upał, a my nie wiemy, gdzie jesteśmy - próbowała łagodzić Grażyna.
- Nie wiemy, bo to dziura.
- Przestań Zosiu... - prosiłem.
- A jaka jest pozytywna strona? - zapytała Strzelecka z uśmiechem.
- Może być w ogóle coś pozytywnego w tej sytuacji?? - obruszyła się Zocha.
- Zawsze trzeba szukać pozytywów - odparła.
- Spóźnię się do znajomych.
- Oj, przestań. Masz być na miejscu dopiero pod wieczór. Jest jeszcze sporo czasu. Zdążymy - chciałem uspokoić córkę.
- Ciekawe jak...
- Mam pomysł. Zróbmy sobie teraz przerwę w podróży - zaproponowała Grażyna. - Idę po kosz piknikowy - powiedziała, po czym wysiadła z samochodu i poszła do bagażnika.
- Musisz być taka niemiła? - zapytałem łagodnie.
- Ja niemiła??
Zosia była wyraźnie zaskoczona moją uwagą.
- A uważasz, że jesteś miła? - zmieniłem pytanie.
- Staram się, naprawdę.
- To postaraj się bardziej, proszę Cię.
- No ok... Tylko irytuje mnie, że ten grat musiał się rozkraczyć właśnie tu i teraz.
- Mnie też to psuje plany, ale nie mamy na to wpływu. Złośliwość rzeczy martwych, więc nie ma sensu się irytować.
Zosia wzdychnęła.
- To co, macie ochotę na przymusowy piknik w tej dziurze? - uśmiechnęła się Grażyna.
- Nie mamy wyjścia... - prychnęła córka.
- Zosiu... - spojrzałem na nią znacząco.
- Ok. Przepraszam.
- O, tam wydaje się być idealne miejsce. Co wy na to?
Grażyna wskazała na polanę poniżej niewielkiego zbocza, przy którym stanął samochód. Było na niej kilka rozłożystych drzew, które dawały sporo cienia. Nieco dalej malowała się piękna łąka usłana czerwonymi makami, niebieskimi chabrami i zielenią wysokich traw. W oddali wyłaniał się las iglasty.
- Piękne miejsce. Przypominają mi się wakacje na wsi u dziadków - odparłem.
- Mnie też. To był wspaniały okres - taki beztroski, spokojny i zabawny... - odrzekła.
Zamyśliłem się na chwilę. Zosia rozłożyła pod jednym z drzew duży koc. Usiedliśmy na nim, po czym Grażyna zaczęła wyciągać zawartość swojego okazałego koszyka.

* * *

Składanie zeznań nie trwało długo, ale kompletnie mnie wybiło. Jak cała ta tragiczna sytuacja. Ciągle myślę o tym chłopcu... Był podobny do Mateusza. Są nawet w tym samym wieku... Ciekawe, w jakim jest teraz stanie. Czy go operują. I jak poważne okazały się jego obrażenia.
- Halo!
- Co? - wyrwałem się z zamyślenia.
- Mówiłam, że może teraz ja poprowadzę - powtórzyła Martyna.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Co jest Piotrek? 
- Nic. Po prostu ciągle myślę o tym chłopcu. Przypomina mi brata... 
Martyna złapała mnie za rękę. Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie z czułością.
- Jedźmy już stąd - zaproponowałem i objąłem ją. 
Poszliśmy do samochodu odwiezionego pod komendę przez drugiego z policjantów.
- To co, mogę poprowadzić? - zapytała ponownie.
- Ale przecież nie wiesz, dokąd jedziemy.
- To będziesz moją nawigacją - uśmiechnęła się rozbrajająco.
Zacząłem się z nią droczyć.
- No nie wiem... Nie masz takiego doświadczenia... Poza tym, nie wiem, czy mogę oddać w twoje ręce mój skarb... 
- O ty! Masz wątpliwości? - podchwyciła żart.
- I to całkiem poważne...
Zaczęła mnie łaskotać po brzuchu.
- O nie! To jest chwyt poniżej pasa! - śmiałem się.
- To jeszcze nie jest poniżej pasa... - odpowiedziała z namiętnością w głosie.
- Nie...? - odparłem tym samym namiętnym tonem i przysunąłem ją mocno do siebie. Zaczęliśmy się całować. 

* * *

Naprawiwszy chłodnicę, ruszyliśmy w drogę. Zosia szybko złapała wspólny język z Grażyną. Odetchnąłem z ulgą. Bliskie relacje z kobietą w wieku matki były jej w tym okresie dorastania najbardziej potrzebne.
Dalsza podróż upłynęła nam na rozmowach o ciuchach - a jakże by inaczej... - ale też o filmach i książkach. Grażyna była oczytaną kobietą. Potrafiła ciekawie opowiadać, ale i wciągnąć do rozmowy także Zosię.

Wynajęty mały drewniany domek w bliskim sąsiedztwie plaży okazał się bardzo ładny. Na parterze był niewielki salon z kominkiem, kuchnią i łazienką. Na piętrze trzy nieduże, przytulne sypialnie - jedna z niewielkim balkonem z widokiem na morze - oraz druga łazienka.
Moje dziewczyny były zachwycone. A mnie sprawiło radość ich zadowolenie. Postanowiliśmy się powoli rozpakowywać. Zośka od razu zaczęła umawiać się ze znajomymi. Tu, na miejscu, miała spotkać się z przyjaciółką, Marcinem - który ostatnio wpadł jej w oko - i z jego kolegą. 
Wyszedłem na balkon i zaczerpnąłem świeżego, nadmorskiego powietrza. Nareszcie będę mógł trochę odpocząć. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wyjechałem gdzieś z dala od miasta na dłużej niż jeden dzień. Przyda mi się taka zmiana klimatu i otoczenia. Cieszę się, że jestem tutaj z moją najukochańszą córką. I z Grażyną, która wydała mi się jeszcze bardziej interesującą kobietą...

* * *

Piotrek był coraz bardziej namiętny i zachłanny podczas tego długiego pocałunku. Przerwałam go.
- Stoimy na środku parkingu... - przypomniałam mu z uśmiechem.
- No to co? - udawał, że nic sobie z tego nie robi.
- Ludzie na nas patrzą - próbowałam przywołać go do opamiętania.
- A niech sobie patrzą... skoro nam zazdroszczą.
- Piotruś...
- No dobra. Komu w drogę, temu czas. Jest Pani gotowa, by kontynuować podróż?
- Oczywiście! A dokąd ty mnie w zasadzie zabierasz, co? Może teraz się dowiem?
-  Nic nie powiem! Choćbyś mnie łaskotała po brzuchu do wieczora! - wyznał z rozbrajającym uśmiechem.
Przytuliłam się do niego. Pomyślałam, jak to dobrze, że go mam...
- Jak to dobrze, że mam Ciebie... - wyznał Piotrek.


C.d.n.
------------------------------------------------

Witajcie!
W szpitalu napisałam aż dwa rozdziały (tzn. dokończyłam 19 i napisałam w całości 20). Niestety w nowym telefonie nie mogłam znaleźć właściwej (i dobrze działającej) aplikacji pod Bloggera :( W dalszym ciągu jej nie mam, stąd małe opóźnienie między zapowiedzią odcinka, a jego publikacją. Ech, jak żyć bez odpowiedniej apki? ;)
Miłego weekendu Kochani!