- Zgłaszam się 21S.
- Wezwanie do zabezpieczenia interwencji policyjnej. Poszukiwany mężczyzna więzi w mieszkaniu zakładnika. Na miejscu są już policjanci, w drodze jest psycholog.
- Dobra, przyjąłem. Podaj adres.
Dyspozytorka podała miejsce, na które mamy się udać.
- Adam, Artur, zbierajcie się. Mamy wezwanie.
Zajechaliśmy na miejsce zdarzenia. Pod kamienicą pełno było radiowozów i uzbrojonych policjantów. Musieliśmy czekać na rozwój wydarzeń. Ale skoro zostaliśmy wezwani, policja będzie chciała odbić zakładnika tu, na miejscu. Powoli zbliżał się wieczór.
* * *
- Jesteś z nim??!! - wrzasnął do mnie Rafał i pokazał mi wyświetlacz telefonu, na którym widać było 15 nieodebranych połączeń od Piotrka. - Podejrzewałem od dawna, że z nim kręcisz, ale ty zapewniałaś mnie, że nie, że skądże...
- Nie jestem z nim i nigdy nic...
- Przestań kłamać!! - wykrzyknął przerywając mi i zamachnął się. Odruchowo zasłoniłam twarz przedramieniem, ale nagle zastygł w bezruchu. Jakby dotarło do niego, że chce mnie uderzyć i opanował nieco swój gniew.
- Jak długo to trwa??
- Mówię przecież, że między mną a Piotrkiem nic nie było, do niczego nie doszło. Przyjaźnimy się tylko.
- Nie rób ze mnie idioty! Miej chociaż odwagę się przyznać! W czym on jest ode mnie lepszy, co?? Czym tak ci imponuje?? Czego mnie brakuje? No powiedz!!
- Chcesz wiedzieć?! Dobrze, powiem ci. Troszczy się o mnie, szanuje i liczy się z moim zdaniem. Nie krzyczy na mnie ani nie traktuje w taki sposób, jak ty! Żałuję, że nie poznałam go wcześniej. Może bylibyśmy teraz razem i uniknęłabym tej pomyłki, jaką było związanie się z tobą!
- Co powiedziałaś?? Że kim dla ciebie jestem?? Pomyłką...? I nikim więcej??!!
Strasznie się zdenerwował. Miał dzikie oczy, którymi uporczywie wpatrywał się we mnie. Dłonie mocno zacisnął w pięści, aż stały się czerwone. Teraz naprawdę bałam się jego reakcji. Chyba za ostro mu odpowiedziałam. Za ostro w jego aktualnym stanie psychicznym...
* * *
Dzwoniłem do Martyny chyba ze dwadzieścia razy i wysłałem do niej kilkanaście SMS-ów. Nie dość, że nie odbierała, to na żaden z nich nie odpowiedziała. Zacząłem coraz bardziej się martwić. Przecież to dupek, a na dodatek psychol. Może już ją dopadł? Bo to niemożliwe, by przez cały ten czas nie słyszała dzwonka telefonu. Cholera...
Kilka sekund namysłu i decyzja zapadła: muszę stąd wyjść i jechać do Martyny. Powinna być teraz w domu, czyli u mnie w mieszkaniu. Mówiła, że jest zmęczona po dyżurze i chce odpocząć. Tak, muszę się tam dostać.
- Chciałem zamówić taksówkę pod szpital w Leśnej Górze. Na już.
* * *
- Oj, Adam. Przestań takie głupoty opowiadać.
- Naprawdę tak było doktorze.
Adam opowiadał nam dziwne przypadki z dyżurów dla zabicia czasu albo nudy. Akcja policji się przeciągała. Ale to zawsze tyle trwa. Może zejść nawet z połowę dyżuru. Nie miałbym nic przeciwko - byle tylko nikomu nic się nie stało.
Nagle zadzwonił mój telefon. Oddaliłem się na chwilę od rozbawionych ratowników, żeby odebrać.
- Cześć Michał. Co tam?
- Piotrek uciekł ze szpitala.
- Cooo??!! - byłem zaskoczony tym, co usłyszałem. - Jak to uciekł??!!
- Nie ma go w sali, przeszukaliśmy szpital. Jedna z pielęgniarek powiedziała, że pożyczył od niej kilkadziesiąt złotych, bo niby chciał coś z bufetu.
- Kiedy to się stało?
- Zauważyliśmy jego nieobecność jakieś 15-20 minut temu. Dzwonię do ciebie, czy nie kontaktował się z tobą niedawno. Albo może wiesz, gdzie mógłby być.
- Nie mam pojęcia... Może u rodziny? Ale nie wiem tego na pewno, po prostu strzelam.
- Ok. Gdyby się do ciebie odezwał, daj mi znać.
- Pewnie. Michał, nie zawiadamiaj na razie policji.
- Stary, wiesz że długo nie będę mógł z tym zwlekać.
- Jasne. A, jeszcze jedno: w jakim on jest stanie?
- Ogólnie w dobrym, ale jest nadal zbyt słaby na długie poruszanie się o własnych siłach.
- Rozumiem. Gdyby się odnalazł, to daj znać.
- Pewnie. To w kontakcie Wiktor. Na razie - pożegnał się Sambor.
- Cześć.
Nadal nie mogłem w to uwierzyć... Owszem, Piotrek czasem jest narwany i ma głupie pomysły, ale też zdaje sobie sprawę, w jakim jest stanie. Wiedziałem jedno: musiał mieć ważki powód, żeby zrobić coś takiego.
Wybrałem jego numer. Nie odbierał połączenia...
* * *
Taksówkarz dojeżdżał do celu. Im byliśmy bliżej, tym więcej policjantów i radiowozów ukazywało się naszym oczom.
- To chyba jakaś policyjna obława - skwitował. - Dalej nie mogę jechać.
Jeden z funkcjonariuszy zatrzymał taksówkę. Zapłaciłem i wysiadłem. Chciałem podejść bliżej kamienicy, ale mi nie pozwolił. Postanowiłem dotrzeć tam przez krzaki. Nieco dalej było trochę haszczy. Udałem się w ich stronę. Odczuwałem niewielki ból brzucha w operowanej okolicy. Ale to nic, wytrzymam.
Zbliżając się do budynku zobaczyłem nieopodal niego Adama z Arturem. Pewnie zabezpieczają akcję. Mam nadzieję, że nie są tu "podstawą", tylko S-ką. Może być gorąco, jak temu świrowi bardziej odbije.
Znowu zadzwonił telefon. To ponownie Banach. Na pewno już wie o moim zniknięciu ze szpitala.
- Dzień dobry doktorze - przywitałem go po odebraniu połączenia.
- Gdzie ty jesteś, Piotrek??
- Ja...
- Co ty wyprawiasz?? Chcesz, żeby Sambor zawiadomił policję o twojej ucieczce z oddziału?
- Ja muszę być przy Martynie! Rozumie to pan?
- Rozumiem. Ale ty chyba nie. Uciekłeś ze szpitala, jesteś osłabiony i urządzanie sobie takich wycieczek może skończyć się dla ciebie źle - usłyszałem w telefonie, po czym Wiktor nagle znalazł się za moimi plecami. Patrzył mi w oczy i wzrokiem ganił za to, co zrobiłem.
- To nieważne! On może zrobić jej krzywdę, jest nieobliczalny! To psychicznie chory człowiek!
- Ale kto?
- Rafał.
- Jej narzeczony?? - zapytał z niedowierzaniem w głosie Banach.
- Tak! To on mnie potrącił.
- Zaraz, zaraz! Chcesz mi powiedzieć, że narzeczony Martyny potrącił cię przed stacją, a teraz ją tam przetrzymuje i chce skrzywdzić??
- Przecież to chory człowiek! Jest o nią chorobliwie zazdrosny! To świr!
- Dobra, spokojnie. Zrobimy tak: ty wrócisz do szpitala, a Sambor nie zawiadomi nikogo o twoim zniknięciu. A ja z Adamem i policją zajmiemy się Martyną i pomożemy jej.
- Nigdzie się stąd nie ruszam! - odparłem stanowczo. Nagle okolice mojego podbrzusza przeszył silny ból. Aż zgiąłem się w pół.
- Co się dzieje?? - zapytał Banach.
- Nic... - syknąłem w odpowiedzi. Ale nadal nie mogłem się wyprostować.
- Chodź, pomogę ci dojść do karetki.
Już miałem powiedzieć, że nie trzeba, gdy skurcz zacisnął moje wnętrzności.
- Aaa...!! - wyjęczałem i upadłem na kolana. Potwornie mnie bolało i było mi słabo.
- Adam! Dawaj nosze, szybko! - polecił lekarz przez radio.
* * *
Na szczęście to nic groźnego. Za duży wysiłek i do tego sporo emocji. Po Piotrka przyjechał drugi zespół i zawiózł go do szpitala. Zadzwoniłem też do Michała, żeby go o wszystkim poinformować.
Ech, ten Piotrek... Jak na coś się uprze, to niczym go nie odciągnie od tego. Swoją drogą, musiało naprawdę mocno go boleć, skoro w sumie tak szybko i bez dłuższych negocjacji pozwolił się odwieźć na oddział. Oczywiście musiałem obiecać, że zajmę się Martyną i nie pozwolę zrobić jej krzywdy.
Jestem zszokowany, że to Rafał potrącił go na parkingu przed bazą. Co on chciał zrobić?? Czy był świadomy swoich czynów, był poczytalny? Czy działał w afekcie? A może po prostu się naćpał i nie myślał logicznie?? Jedno nie ulega wątpliwości: to naprawdę niebezpieczny człowiek! Nieobliczalny. Jeśli jest chorobliwie zazdrosny o Martynę i na dodatek nie myśli logicznie, to może nieświadomie zrobić jej krzywdę!
- Doktorze - z rozmyślań wyrwał mnie głos dowódcy akcji.
- Tak?
- Będziemy wchodzili do mieszkania. Proszę być w gotowości.
- W porządku. Chcecie użyć broni?
- Tylko w ostateczności, przy bezpośrednim zagrożeniu zdrowia lub życia naszego albo zakładnika.
- Rozumiem. Czyli mamy przygotować się na wszystko?
- Dokładnie.
- Dobrze. Jeszcze jedno: dowiedziałem się, że zakładnikiem jest mój człowiek. To ratowniczka, ale po cywilnemu. A przetrzymuje ją... narzeczony. Najprawdopodobniej cierpi na jakieś zaburzenia psychiczne.
- To ważne informacje. Może być nieobliczalny?
- Raczej tak... - odparłem i wzdychnąłem cicho. Każde życie ludzkie jest tak samo ważne, ale nie mogłem dopuścić, by coś zaskoczyło osoby, które mają odbić Martynę. I by jej samej, przez chorobę Rafała, coś się stało. Dość już przeszła...
Policja wyprowadzała skutego kajdankami Rafała. Musiało go trzymać aż trzech policjantów, bo strasznie się wyrywał. Był mocno pobudzony.
- Artur, podaj mu Relanium w radiowozie.
- Tak jest.
- Adam, za mną.
Po pomieszczeniach szukałem Martyny. Siedziała w kuchni, w kącie przy kaloryferze, ukrywając w nim twarz.
- Martyna, wszystko w porządku? - zapytałem łagodnie, z troską w głosie. Nie drgnęła. Delikatnie dotknąłem jej ramienia. Dopiero wtedy wolno odwróciła do mnie twarz. Miała zakrwawiony nos, niewielką ranę na czole i rozciętą dolną wargę. Była przerażona. Widać, że wcześniej bardzo płakała.
- Jesteśmy przy tobie, już nic ci nie grozi - powiedziałem miękko i pewnie. Wybuchnęła głośnym płaczem. Przytuliłem ją do siebie, a ona objęła mnie i wtuliła się we mnie. Czułem jak drży całe jej ciało. Siedzieliśmy tak na podłodze przez dłuższą chwilę. Nie przestawała płakać. Dałem znak Adamowi, by zrobił jej zastrzyk uspokajający. Nie zareagowała na ukłucie igły. Nadal tuliła się do mnie.
* * *
Zastrzyk powoli zaczął działać, bo czułam jak nieco się uspokajam.
- Jak się czujesz? - zapytał dopiero wtedy Wiktor.
- Nie wiem... - odparłam po dłuższej chwili zastanowienia. Byłam rozbita, nie mogłam zebrać myśli ani pozbierać się z podłogi.
- Zrobił ci coś?
Pokręciłam głową.
- A ta rana na czole? W co się uderzyłaś?
Musiałam chwilę się zastanowić, żeby sobie przypomnieć.
- W szafkę. Ale to nic takiego...
Banach zaczął uważnie przyglądać się ranie.
- Straciłaś przytomność? - zapytał Adaś.
- Nie...
- Masz zawroty głowy, mroczki przed oczami, mdłości? - dopytywał doktor.
- Nie... Chcę stąd iść...
- Ok. Ale... masz się gdzie podziać? - zapytał Banach.
Powoli podniosłam opuszczoną głowę i spojrzałam Wiktorowi błagalnie w oczy.
- Nie chcę tutaj być. Nie chcę być dziś sama... - znowu moje ciało zaczęło drżeć, a z oczu popłynęły łzy.
- Spokojnie, Martyna. Zabiorę cię do siebie do domu. Zosia się tobą zajmie. Prześpisz się, zjesz, odpoczniesz. Możesz u nas zostać, ile będziesz potrzebowała.
- Ale... Nie mogę siedzieć Panu na głowie i być ciężarem dla Zosi - mówiłam szlochając i połykając łzy.
- Nie ma żadnego ale! To postanowione.
- Dziękuję... - wyszeptałam.
- Wszystko się ułoży i będzie dobrze, zobaczysz - pocieszał mnie Wiktor.
- Nic już nie będzie dobrze... - wymamrotałam pod nosem.
C.d.n.