wtorek, 9 lutego 2016

Odcinek 16_Ucieczka

- 21S - odezwał się w radiu głos dyspozytorki.
- Zgłaszam się 21S.
- Wezwanie do zabezpieczenia interwencji policyjnej. Poszukiwany mężczyzna więzi w mieszkaniu zakładnika. Na miejscu są już policjanci, w drodze jest psycholog.
- Dobra, przyjąłem. Podaj adres.
Dyspozytorka podała miejsce, na które mamy się udać.
- Adam, Artur, zbierajcie się. Mamy wezwanie.

Zajechaliśmy na miejsce zdarzenia. Pod kamienicą pełno było radiowozów i uzbrojonych policjantów. Musieliśmy czekać na rozwój wydarzeń. Ale skoro zostaliśmy wezwani, policja będzie chciała odbić zakładnika tu, na miejscu. Powoli zbliżał się wieczór.

* * *

- Jesteś z nim??!! - wrzasnął do mnie Rafał i pokazał mi wyświetlacz telefonu, na którym widać było 15 nieodebranych połączeń od Piotrka. - Podejrzewałem od dawna, że z nim kręcisz, ale ty zapewniałaś mnie, że nie, że skądże...
- Nie jestem z nim i nigdy nic...
- Przestań kłamać!! - wykrzyknął przerywając mi i zamachnął się. Odruchowo zasłoniłam twarz przedramieniem, ale nagle zastygł w bezruchu. Jakby dotarło do niego, że chce mnie uderzyć i opanował nieco swój gniew.
- Jak długo to trwa??
- Mówię przecież, że między mną a Piotrkiem nic nie było, do niczego nie doszło. Przyjaźnimy się tylko.
- Nie rób ze mnie idioty! Miej chociaż odwagę się przyznać! W czym on jest ode mnie lepszy, co?? Czym tak ci imponuje?? Czego mnie brakuje? No powiedz!!
- Chcesz wiedzieć?! Dobrze, powiem ci. Troszczy się o mnie, szanuje i liczy się z moim zdaniem. Nie krzyczy na mnie ani nie traktuje w taki sposób, jak ty! Żałuję, że nie poznałam go wcześniej. Może bylibyśmy teraz razem i uniknęłabym tej pomyłki, jaką było związanie się z tobą!
- Co powiedziałaś?? Że kim dla ciebie jestem?? Pomyłką...? I nikim więcej??!!
Strasznie się zdenerwował. Miał dzikie oczy, którymi uporczywie wpatrywał się we mnie. Dłonie mocno zacisnął w pięści, aż stały się czerwone. Teraz naprawdę bałam się jego reakcji. Chyba za ostro mu odpowiedziałam. Za ostro w jego aktualnym stanie psychicznym...

* * * 

Dzwoniłem do Martyny chyba ze dwadzieścia razy i wysłałem do niej kilkanaście SMS-ów. Nie dość, że nie odbierała, to na żaden z nich nie odpowiedziała. Zacząłem coraz bardziej się martwić. Przecież to dupek, a na dodatek psychol. Może już ją dopadł? Bo to niemożliwe, by przez cały ten czas nie słyszała dzwonka telefonu. Cholera... 
Kilka sekund namysłu i decyzja zapadła: muszę stąd wyjść i jechać do Martyny. Powinna być teraz w domu, czyli u mnie w mieszkaniu. Mówiła, że jest zmęczona po dyżurze i chce odpocząć. Tak, muszę się tam dostać. 
- Chciałem zamówić taksówkę pod szpital w Leśnej Górze. Na już.

* * *

- Oj, Adam. Przestań takie głupoty opowiadać. 
- Naprawdę tak było doktorze.
Adam opowiadał nam dziwne przypadki z dyżurów dla zabicia czasu albo nudy. Akcja policji się przeciągała. Ale to zawsze tyle trwa. Może zejść nawet z połowę dyżuru. Nie miałbym nic przeciwko - byle tylko nikomu nic się nie stało. 
Nagle zadzwonił mój telefon. Oddaliłem się na chwilę od rozbawionych ratowników, żeby odebrać. 
- Cześć Michał. Co tam?
- Piotrek uciekł ze szpitala.
- Cooo??!! - byłem zaskoczony tym, co usłyszałem. - Jak to uciekł??!!
- Nie ma go w sali, przeszukaliśmy szpital. Jedna z pielęgniarek powiedziała, że pożyczył od niej kilkadziesiąt złotych, bo niby chciał coś z bufetu.
- Kiedy to się stało? 
- Zauważyliśmy jego nieobecność jakieś 15-20 minut temu. Dzwonię do ciebie, czy nie kontaktował się z tobą niedawno. Albo może wiesz, gdzie mógłby być.
- Nie mam pojęcia... Może u rodziny? Ale nie wiem tego na pewno, po prostu strzelam.
- Ok. Gdyby się do ciebie odezwał, daj mi znać.
- Pewnie. Michał, nie zawiadamiaj na razie policji.
- Stary, wiesz że długo nie będę mógł z tym zwlekać.
- Jasne. A, jeszcze jedno: w jakim on jest stanie?
- Ogólnie w dobrym, ale jest nadal zbyt słaby na długie poruszanie się o własnych siłach.
- Rozumiem. Gdyby się odnalazł, to daj znać.
- Pewnie. To w kontakcie Wiktor. Na razie - pożegnał się Sambor.
- Cześć.
Nadal nie mogłem w to uwierzyć... Owszem, Piotrek czasem jest narwany i ma głupie pomysły, ale też zdaje sobie sprawę, w jakim jest stanie. Wiedziałem jedno: musiał mieć ważki powód, żeby zrobić coś takiego.
Wybrałem jego numer. Nie odbierał połączenia...

* * * 

Taksówkarz dojeżdżał do celu. Im byliśmy bliżej, tym więcej policjantów i radiowozów ukazywało się naszym oczom. 
- To chyba jakaś policyjna obława - skwitował. - Dalej nie mogę jechać.
Jeden z funkcjonariuszy zatrzymał taksówkę. Zapłaciłem i wysiadłem. Chciałem podejść bliżej kamienicy, ale mi nie pozwolił. Postanowiłem dotrzeć tam przez krzaki. Nieco dalej było trochę haszczy. Udałem się w ich stronę. Odczuwałem niewielki ból brzucha w operowanej okolicy. Ale to nic, wytrzymam. 
Zbliżając się do budynku zobaczyłem nieopodal niego Adama z Arturem. Pewnie zabezpieczają akcję. Mam nadzieję, że nie są tu "podstawą", tylko S-ką. Może być gorąco, jak temu świrowi bardziej odbije. 
Znowu zadzwonił telefon. To ponownie Banach. Na pewno już wie o moim zniknięciu ze szpitala. 
- Dzień dobry doktorze - przywitałem go po odebraniu połączenia.
- Gdzie ty jesteś, Piotrek??
- Ja...
- Co ty wyprawiasz?? Chcesz, żeby Sambor zawiadomił policję o twojej ucieczce z oddziału?
- Ja muszę być przy Martynie! Rozumie to pan?
- Rozumiem. Ale ty chyba nie. Uciekłeś ze szpitala, jesteś osłabiony i urządzanie sobie takich wycieczek może skończyć się dla ciebie źle - usłyszałem w telefonie, po czym Wiktor nagle znalazł się za moimi plecami. Patrzył mi w oczy i wzrokiem ganił za to, co zrobiłem.
- To nieważne! On może zrobić jej krzywdę, jest nieobliczalny! To psychicznie chory człowiek!
- Ale kto?
- Rafał.
- Jej narzeczony?? - zapytał z niedowierzaniem w głosie Banach.
- Tak! To on mnie potrącił.
- Zaraz, zaraz! Chcesz mi powiedzieć, że narzeczony Martyny potrącił cię przed stacją, a teraz ją tam przetrzymuje i chce skrzywdzić??
- Przecież to chory człowiek! Jest o nią chorobliwie zazdrosny! To świr!
- Dobra, spokojnie. Zrobimy tak: ty wrócisz do szpitala, a Sambor nie zawiadomi nikogo o twoim zniknięciu. A ja z Adamem i policją zajmiemy się Martyną i pomożemy jej.
- Nigdzie się stąd nie ruszam! - odparłem stanowczo. Nagle okolice mojego podbrzusza przeszył silny ból. Aż zgiąłem się w pół.
- Co się dzieje?? - zapytał Banach.
- Nic... - syknąłem w odpowiedzi. Ale nadal nie mogłem się wyprostować. 
- Chodź, pomogę ci dojść do karetki.
Już miałem powiedzieć, że nie trzeba, gdy skurcz zacisnął moje wnętrzności.
- Aaa...!! - wyjęczałem i upadłem na kolana. Potwornie mnie bolało i było mi słabo.
- Adam! Dawaj nosze, szybko! - polecił lekarz przez radio. 

* * *

Na szczęście to nic groźnego. Za duży wysiłek i do tego sporo emocji. Po Piotrka przyjechał drugi zespół i zawiózł go do szpitala. Zadzwoniłem też do Michała, żeby go o wszystkim poinformować.
Ech, ten Piotrek... Jak na coś się uprze, to niczym go nie odciągnie od tego. Swoją drogą, musiało naprawdę mocno go boleć, skoro w sumie tak szybko i bez dłuższych negocjacji pozwolił się odwieźć na oddział. Oczywiście musiałem obiecać, że zajmę się Martyną i nie pozwolę zrobić jej krzywdy. 
Jestem zszokowany, że to Rafał potrącił go na parkingu przed bazą. Co on chciał zrobić?? Czy był świadomy swoich czynów, był poczytalny? Czy działał w afekcie? A może po prostu się naćpał i nie myślał logicznie?? Jedno nie ulega wątpliwości: to naprawdę niebezpieczny człowiek! Nieobliczalny. Jeśli jest chorobliwie zazdrosny o Martynę i na dodatek nie myśli logicznie, to może nieświadomie zrobić jej krzywdę!
- Doktorze - z rozmyślań wyrwał mnie głos dowódcy akcji.
- Tak?
- Będziemy wchodzili do mieszkania. Proszę być w gotowości.
- W porządku. Chcecie użyć broni?
- Tylko w ostateczności, przy bezpośrednim zagrożeniu zdrowia lub życia naszego albo zakładnika.
- Rozumiem. Czyli mamy przygotować się na wszystko?
- Dokładnie.
- Dobrze. Jeszcze jedno: dowiedziałem się, że zakładnikiem jest mój człowiek. To ratowniczka, ale po cywilnemu. A przetrzymuje ją... narzeczony. Najprawdopodobniej cierpi na jakieś zaburzenia psychiczne. 
- To ważne informacje. Może być nieobliczalny?
- Raczej tak... - odparłem i wzdychnąłem cicho. Każde życie ludzkie jest tak samo ważne, ale nie mogłem dopuścić, by coś zaskoczyło osoby, które mają odbić Martynę. I by jej samej, przez chorobę Rafała, coś się stało. Dość już przeszła... 

Policja wyprowadzała skutego kajdankami Rafała. Musiało go trzymać aż trzech policjantów, bo strasznie się wyrywał. Był mocno pobudzony.
- Artur, podaj mu Relanium w radiowozie.
- Tak jest.
- Adam, za mną.
Po pomieszczeniach szukałem Martyny. Siedziała w kuchni, w kącie przy kaloryferze, ukrywając w nim twarz.
- Martyna, wszystko w porządku? - zapytałem łagodnie, z troską w głosie. Nie drgnęła. Delikatnie dotknąłem jej ramienia. Dopiero wtedy wolno odwróciła do mnie twarz. Miała zakrwawiony nos, niewielką ranę na czole i rozciętą dolną wargę. Była przerażona. Widać, że wcześniej bardzo płakała.
- Jesteśmy przy tobie, już nic ci nie grozi - powiedziałem miękko i pewnie. Wybuchnęła głośnym płaczem. Przytuliłem ją do siebie, a ona objęła mnie i wtuliła się we mnie. Czułem jak drży całe jej ciało. Siedzieliśmy tak na podłodze przez dłuższą chwilę. Nie przestawała płakać. Dałem znak Adamowi, by zrobił jej zastrzyk uspokajający. Nie zareagowała na ukłucie igły. Nadal tuliła się do mnie.

* * *

Zastrzyk powoli zaczął działać, bo czułam jak nieco się uspokajam.
- Jak się czujesz? - zapytał dopiero wtedy Wiktor.
- Nie wiem... - odparłam po dłuższej chwili zastanowienia. Byłam rozbita, nie mogłam zebrać myśli ani pozbierać się z podłogi.
- Zrobił ci coś? 
Pokręciłam głową. 
- A ta rana na czole? W co się uderzyłaś?
Musiałam chwilę się zastanowić, żeby sobie przypomnieć.
- W szafkę. Ale to nic takiego...
Banach zaczął uważnie przyglądać się ranie.
- Straciłaś przytomność? - zapytał Adaś.
- Nie...
- Masz zawroty głowy, mroczki przed oczami, mdłości? - dopytywał doktor.
- Nie... Chcę stąd iść...
- Ok. Ale... masz się gdzie podziać? - zapytał Banach.
Powoli podniosłam opuszczoną głowę i spojrzałam Wiktorowi błagalnie w oczy.
- Nie chcę tutaj być. Nie chcę być dziś sama... - znowu moje ciało zaczęło drżeć, a z oczu popłynęły łzy.
- Spokojnie, Martyna. Zabiorę cię do siebie do domu. Zosia się tobą zajmie. Prześpisz się, zjesz, odpoczniesz. Możesz u nas zostać, ile będziesz potrzebowała.
- Ale... Nie mogę siedzieć Panu na głowie i być ciężarem dla Zosi - mówiłam szlochając i połykając łzy.
- Nie ma żadnego ale! To postanowione.
- Dziękuję... - wyszeptałam.
- Wszystko się ułoży i będzie dobrze, zobaczysz - pocieszał mnie Wiktor.
- Nic już nie będzie dobrze... - wymamrotałam pod nosem.


C.d.n.

środa, 3 lutego 2016

Odcinek 15_Zakładnik

Zobaczyłam nad sobą jasne snopy światła. Nie mogłam zlokalizować, gdzie jestem.
- Martyna, jak się czujesz? - usłyszałam jakby gdzieś z oddali głos Wiktora. Nie wiedziałam skąd dobiega. - Słyszysz mnie? - zapytał ponownie. 
Pokiwałam lekko głową. Dopiero wtedy zobaczyłam jego twarz pochylającą się nade mną.
- Co się stało? Gdzie ja jestem? - zapytałam skołowana.
- Jesteś w szpitalu. Zemdlałaś, pamiętasz?
- Nie bardzo...
- Spokojnie poleż sobie, kroplówka zejdzie do końca i zobaczymy co dalej. Na razie nic się nie martw.
- A co z Piotrkiem? Proszę mi powiedzieć.
- Jest stabilny. Niebawem powinien się wybudzić, to będziemy wiedzieli coś więcej.
Odetchnęłam z ulgą. Po moim policzku spłynęła łza. 
- Wszystko będzie dobrze. Nie płacz - Wiktor ujął mnie za dłoń. - Wydaje się, że najgorsze jest już za nim.
Pokiwałam nerwowo głową, połykając łzy. Banach patrzył na mnie z troską.
- Pomyśl teraz trochę o sobie i zadbaj o siebie. Wysypiaj się, dbaj o regularne posiłki...
- W naszej robocie? To przecież niemożliwe... - przerwałam mu.
- Ale jedz więcej warzyw i owoców. Bierz magnez, pij wodę. I przede wszystkim staraj się nie denerwować. 
- To nie będzie łatwe... - wzdychnęłam.
- Wiem. Ale na pozostałe zalecenia lekarskie masz wpływ.
- Dziękuję doktorze.
Wiktor uśmiechnął się ciepło i przyjaźnie. Nagle w progu sali stanęła Zosia. Skinęłam na drzwi.
- Zosiu, co Ty tutaj robisz? - zapytał Wiktor córki.
- Jak to co?? Tato, nie było cię całą noc w domu. Obiecałeś przez telefon, że przyjedziesz - odparła z wyrzutem.
- Wiem... Widzisz... Tak się złożyło, że nie mogłem przyjechać. Przepraszam. Ale potem wysłałem do ciebie smsa z wiadomością - tłumaczył się.
- Przeczytałam go. Ale chciałam cię zobaczyć i dowiedzieć się, co się dzieje. Martyna, a co z Tobą?
- Trochę źle się poczułam. Ale już jest ok.
- To dobrze. A Piotrek? Co z nim?
- Piotrek miał w nocy drugą operację...
- Jak to drugą?? Dlaczego?!!
- Doszło do komplikacji i musiał być ponownie operowany.
- Ale już wszystko dobrze z nim?
- Mam taką nadzieję...
- W ogóle to straszne co się stało... - zamyśliła się Zosia.
No właśnie, pomyślałam... Jakoś na moment zapomniałam, że te zmartwienia, pogorszenie stanu Piotrka i moje omdlenie są wynikiem tego okropnego wypadku przed stacją pogotowia. Myślałam tylko o tym, żeby Piotrek nie u..., żeby z tego wyszedł. Kompletnie zapomniałam o innych sprawach i o całym świecie, jakby w ogóle nie istniał... 
Banach stał w pewnej odległości z córką i wybierał kanapkę z kilku przyniesionych przez nią.
- Zosiu, poczęstuj Martynę, niech też coś zje.
- Jasne. Jaką chcesz? - podeszła do mnie z kilkoma kanapkami zawiniętymi w srebrną folię spożywczą.
- Doktorze...
- Tak Martyna? - zapytał i podszedł do mnie.
- Mógłby się Pan dowiedzieć, czy Piotrek już się obudził? I w jakim jest stanie?
Wiktor spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem.
- Bardzo proszę... - prosiłam go błagalnym tonem.
Cicho wzdychnął, po czym uśmiechnął się.
- Dobrze. Zosia, zostaniesz z Martyną. 
- Pewka!
- Pewka...? - zdziwił się Banach.
- Oj tato... Tak się teraz mówi - odparła z nutą zwątpienia w głosie.
- Jasne. To znaczy pewka - odpowiedział jej ojciec, po czym zniknął za drzwiami sali. 

* * *

W drodze do skrzydła szpitala, gdzie znajdował się OIOM, konsumowałem nieprzerwanie pyszny prowiant od Zosi. Nagle wszedłem na Grażynę.
- Dzień dobry Wiktorze!
- O, dzień dobry Grażynko!
- Chyba miałeś ciężką noc... - zagadnęła mnie. - Spałeś choć trochę?
- Nie, ale zamierzam to nadrobić.
- Koniecznie! Niosę Piotrkowi czystą piżamę i kapcie. Na pewno się przydadzą.
- Tak, na pewno się ucieszy... 
Grażyna nie wiedziała jeszcze o nocnym pogorszeniu stanu syna. Zastanawiałem się, jak jej to najdelikatniej powiedzieć, żeby nie zareagowała tak, jak Martyna...
- Nie wiedziałam, co on może teraz jeść, więc uznałam, że najpierw się dowiem, a potem wyskoczę i coś mu przyniosę.
- Grażynko, usiądź - przerwałem jej tonem spokojnym i delikatnym.
- O co chodzi?
- Piotrek...
- Co z nim?? Coś się stało, tak?!!
- Spokojnie. Posłuchaj. W nocy doszło do komplikacji, przez co lekarze musieli ponownie go operować. Znowu stracił sporo krwi...
- Próbujesz mi coś powiedzieć...?? - zapytała roztrzęsiona i wstrzymała oddech.
- Spokojnie. Chcę tylko powiedzieć, że stan Piotrka był ciężki. Ale po operacji nieco ustabilizował się. Nie wiem, w jakim stanie jest teraz i czy już się wybudził. Właśnie szedłem to sprawdzić.
Grażyna siedziała nieruchomo. Po chwili panującej ciszy odezwała się:
- Całą noc byłeś tutaj?
- Tak.
- To dlatego nic nie spałeś?
W odpowiedzi pokiwałem głową. Znowu nastała cisza, po czym Grażyna zwróciła się do mnie:
- Dziękuję ci... - odparła łamiącym się głosem patrząc mi w oczy. - Dziękuję, że byłeś przy nim, że czuwałeś nad wszystkim.
Objęła swoimi dłońmi moją prawą dłoń.
- Naprawdę nie ma za co - położyłem wolną dłoń na jej rękach.
- Jest... - odrzekła i pocałowała delikatnie mój policzek, czym po raz kolejny mnie zaskoczyła. Ale... było to miłe. I przyjemne. To inny pocałunek niż podziękowanie od Zosi czy Martyny. W tym było coś... jakby przeszywającego moje ciało. Poczułem się głupio, jak nastolatek, a nie dojrzały mężczyzna po przejściach, którego nie rajcuje byle pocałunek. Z resztą, to nawet nie był pocałunek, tylko przyjacielski całus w policzek. Problem w tym, że co by to nie było to... jednak rajcowało mnie to trochę.
- Wiktor, chciałabym pójść do Piotrka. Zaprowadzisz mnie?

* * * 

Mijały kolejne dni. Ale straciłem trochę poczucie czasu, ile tutaj jestem. Powoli odzyskiwałem siły, ale jeszcze pewnie minie pewien okres zanim wróci dawna sprawność.
Codziennie wpadał do mnie ktoś z wizytą: a to mama, bracia, to koledzy ze stacji, Banach, czy ktoś znajomy ze szpitala. A nawet kilku pacjentów, którym niedawno pomogłem jeżdżąc na karetce. I Martynka... Też była u mnie każdego dnia. Jej pojawienia się wyczekiwałem zawsze najmocniej. Chciałem po prostu na nią patrzeć. Ale tak, by na cały dzień napatrzeć się jej twarzy, oczu, uśmiechu i tego, jak odgarnia opadające włosy. Opowiadała mi o tym, co dzieje się w pracy. Razem śmialiśmy się z jej dowcipów. Czas przy niej tak szybko i dobrze mijał.

- Cześć Piotrek - przerwał ciszę w sali dr Sambor.
- Dzień dobry doktorze.
- Jak się dzisiaj czujesz?
- W porządku. Bez zmian na gorsze.
- Umówmy się, że gorsze mamy już za sobą - zażartował.
- Ok. Chętnie bym już stąd wyszedł...
- No jeszcze nie tak prędko.
- Wiem, wiem... Ale pomarzyć można.
- Nawet trzeba! To pomaga w rekonwalescencji - uśmiechnął się przeglądając moją kartę. - A na poważnie. Jest tutaj policja. Chcą z tobą porozmawiać na temat wypadku. Dłużej nie mogę tego odciągać.
- Jasne. Pogadam z nimi.
- Czujesz się na siłach?
- Tak, dam radę.
- Jakby co, to wiesz...
- Jasne. Dziękuję doktorze.
Sambor zaprosił do sali dwóch policjantów czekających na korytarzu. Przedstawili się. Wypytywali o to, co pamiętam z samego wypadku, jak wyglądał wtedy mój dzień, co robiłem przed samym zdarzeniem, dlaczego pojawiłem się w pracy i czy mam wrogów. Spisali moje zeznania. Jeden z nich odezwał się:
- Wiktor Banach opisał samochód, który Pana potrącił, zapamiętał też numery rejestracyjne, ale nie widział twarzy kierowcy. Sprawdziliśmy i pojazd należy do Rafała Migockiego. Zna go Pan? 
Cholera!! Czyżby...? Nie... Czyżby sprawcą był Rafał??!! Czy to możliwe, żeby posunął się tak daleko, do czegoś takiego?? A jeśli tak, to znaczy, że Martyna... Że ona jest w ogromnym niebezpieczeństwie!!

* * *

Te kilka ostatnich dni Grażyna spędzała głównie w szpitalu, dopóki stan Piotrka znacząco się nie poprawił. Widywaliśmy się tylko w przelocie gdzieś na korytarzu. Aż w końcu postanowiłem zagadnąć ją na dłużej.
- Jak się odnajdujesz w tym wszystkim? Jak sobie radzisz? Piotrek sporo ci pomagał, odciążał.
- Tak, zawsze mogę na niego liczyć. Ale... Gdy zostałam sama z trójką małych dzieci, niemalże bez środków do życia, też musiałam sobie jakoś radzić. 
- Bardzo cię podziwiam.
- Za co?? Daj spokój. Co miałam zrobić? Usiąść i płakać? Nie tego potrzebowali wtedy ode mnie moi chłopcy.
- To prawda. Ale wiesz, nie każdy potrafi odnaleźć się nagle w takiej sytuacji, udźwignąć jej ciężar i nie załamać się.
- Nie powiem, że było mi łatwo, że mnie to nie dotknęło. Że nie załamałam się. Dobrze, że mogłam liczyć na wsparcie siostry. Ale gdybym się ostatecznie poddała, to moje dzieci nie miałyby i ojca i matki...
- Jesteś wspaniałą matką i niezwykłą kobietą.
- Naprawdę tak uważasz? - zapytała z lekkim błyskiem w oku.
- Naprawdę - uśmiechnąłem się ciepło.
- Masz dzisiaj dyżur? - wyskoczyła nagle z pytaniem.
- No niestety, zaczynam za... - spojrzałem na zegarek. - ... za dwadzieścia minut.
- Szkoda... - posmutniała nieco usłyszawszy moją odpowiedź.
- Wiesz co? - nagle wpadł mi do głowy szczeniacki pomysł. - A nie napiłabyś się ze mną kawy? Proponuję moje skromne towarzystwo i niezłą kawę w scenerii stacji pogotowia ratunkowego.
- Brzmi kusząco... Takiemu oryginalnemu zaproszeniu nie mogę się oprzeć...
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, po czym udaliśmy się do wyjścia.

* * *

Uwielbiam majowe wieczory. Ciepło powietrza pachnącego kwitnącymi drzewami i kwiatami. Otwarłam szerzej okno w moim pokoju, by jak najwięcej tej cudownej woni przeniknęło do jego wnętrza.
Poszłam do łazienki, żeby przygotować sobie kąpiel z dodatkiem aromatycznej soli. Włączyłam muzykę ukochanego zespołu. W kuchni zrobiłam wielki kubek ulubionej herbaty owocowej. Chciałam napisać do Piotrka smsa, ale nie mogłam znaleźć komórki. Przeszukałam dwa razy torebkę, kieszenie spodni i kurtki. Nigdzie jej nie było. Ale kłopot! Gdzie ja ją mogłam zostawić?? Może w szpitalu? Mam nadzieję, że jej nie zgubiłam.
Nagle podniosłam głowę i zamurowało mnie... Przede mną stanął, jakby wyszedł spod ziemi, Rafał!!! Siedziałam przy stole jak sparaliżowana. Nie mogłam się ruszyć ani wydusić z siebie żadnego słowa...
- Witaj Kochanie. Tęskniłaś za mną?
Nadal nie mogłam nic powiedzieć. Byłam przerażona jego obecnością! Jak, do licha, mnie tutaj znalazł??!! I jak się tu dostał?? Przecież zamknęłam drzwi na oba zamki!
- Widzę, że czegoś szukasz? Czyżby tego? 
W jego ręku zabłysnął mój srebrny telefon. Skąd on go ma??!! Zaczęłam bać się coraz bardziej... Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Rafał szybko podbiegł do mnie i zasłonił mi swą dłonią usta. Dzwonek rozległ się jeszcze kilka razy, po czym zastąpiło go głośne walenie do drzwi.
- Otwierać, policja!! 
Ale Rafał nie zamierzał otworzyć.
- Teraz dopiero zacznie się zabawa - zachichotał cicho do mojego ucha. - Zostajesz moim zakładnikiem, tak na wszelki wypadek. Wreszcie spędzimy razem trochę czasu. Cieszysz się? - zapytał wyraźnie zadowolony i pocałował mnie w szyję.


C.d.n.