czwartek, 31 grudnia 2015

Odcinek 13_Zły sen

- Przyślijcie mi tu kogoś, do cholery!! Sami nie damy rady! On się wykrwawi!! - krzyczałem do radia trzymanego przez Martynę.
- Większość zespołów jest przy tych zawalonych budynkach, a reszta na mieście. 23S jedzie teraz z pacjentem do Leśnej Góry, to przyjadą za chwilę do was.
- Za ile?!!
- Jakieś 8-10 minut.
- Cholera jasna!! To za długo!!
- Banach, naprawdę nie mam nic bliżej.
Byłem wściekły, choć wiedziałem, że to nie jest wina dyspozytorki.
- Martyna, jak ciśnienie i saturacja?
- Saturacja 89. Ciśnienie ..... 90/50. Doktorze, co robimy??!
Klęczeliśmy tak przed stacją pogotowia od jakichś 10 minut. Dookoła było pełno krwi. Musiałem podjąć szybką decyzję...

* * *

Wiktor nie przestawał uciskać ramienia Piotrka. Ja opatrywałam mu poważną ranę głowy. Byłam zdenerwowana, choć starałam się nie pokazywać tego po sobie. Zrobiliśmy wszystko co na ten moment mogliśmy: tamowaliśmy krwotok, podaliśmy mu płyny i tlen. Ale Piotrek czym prędzej musiał znaleźć się na sali operacyjnej! Każda minuta się liczyła! Poza przebitą tętnicą mógł mieć też obrażenia wewnętrzne.
- Intubuj go - polecił lekarz.
Podałam lek zwiotczający. Ostrożnie włożyłam mu w usta laryngoskop, a za nim rurkę do gardła. Podłączyłam przenośny respirator i osłuchałam Piotrka.
- Musimy go zawieźć do szpitala sami. Poprowadzisz karetkę - powiedział stanowczo Wiktor.
- Ja??!! - odparłam zaskoczona i jeszcze bardziej przerażona.
- Zdajesz sobie sprawę, w jakim jest stanie??!!
- Tak, ale jak doktor będzie potrzebował drugiej pary rąk, to co wtedy??
- Martyna, musimy zaryzykować!!
Usłyszałam odgłos zbliżającej się syreny. To policja. Z radiowozu wysiadło dwóch funkcjonariuszy. Banach od razu wykorzystał sytuację.
- Panowie, musicie nam pomóc. Ten chłopak musi natychmiast znaleźć się na stole operacyjnym, inaczej umrze!
Dopiero po tych słowach dotarło do mnie, że... Piotrek może tego nie przeżyć... Dotychczas nie dopuszczałam tej myśli do siebie.
- Ale...
- Tu się liczy każda minuta, rozumie to Pan??!! - Wiktor po raz kolejny podniósł głos. - Poprowadzi Pan karetkę. Ruchy!
Rzuciłam mu kluczyki, po czym przy pomocy drugiego funkcjonariusza wjechaliśmy z noszami do ambulansu. Policjant ruszył. Wiktor nie przestawał uciskać miejsca krwawienia. Trzymałam mu radio.
- Tu 21S. Jedziemy z poszkodowanym. Zawiadomcie Leśną Górę. Niech natychmiast przygotują salę operacyjną i krew. Mamy potrącenie przez samochód. Stan ciężki, przebita tętnica ramienna, uraz głowy. Stracił dużo krwi, zaintubowany. Może mieć obrażenia wewnętrzne - zakomunikował dyspozytorce Banach.
- Przyjęłam.

* * *

- To Pan był świadkiem zdarzenia? - zagadnął mnie na korytarzu jeden z policjantów. 
- Tak, ja.
- Musi Pan złożyć zeznania na komendzie.
- Oczywiście.
- Zapraszam - policjant wskazał mi dłonią wyjście.
- Ale teraz??
- Liczy się każda minuta, jeśli mamy ująć sprawcę zbiegłego z miejsca wypadku. Pan ma swoją pracę, my mamy swoją i właśnie teraz musimy ją wykonać.
- Jasne... - odparłem pokornie. Zaczęliśmy iść w stronę drzwi, gdy zobaczyłem Martynę opartą ciężko o filar. Była blada i przestraszona.
- Martyna, dobrze się czujesz? - zapytałem podchodząc do niej.
- Tak... - odparła cicho i niepewnie.
- Jesteś blada. Usiądź - pomogłem jej dojść do krzesła. - Przynieść ci wody? 
Pokiwała głową. 
Nalałem do plastikowego kubka zimnego płynu i podałem jej. Odebrała go drżącymi rękami.
- Będzie dobrze. Sambor to świetny fachowiec.
- Wiem... Po prostu... - odetchnęła głęboko, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Spokojnie Martyna - powiedziałem ciepłym głosem i objąłem ją ojcowsko ramieniem. Oparła głowę na moim przedramieniu.
- Po prostu uświadomiłam sobie, że gdyby nie było nas w pobliżu, ze sprzętem, albo gdyby to wydarzyło się gdzieś indziej, to...
- Nie myśl o tym w ten sposób. Byliśmy tam i zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy.

* * *

Próbowałam wziąć się w garść. Ale nie potrafiłam. Trzęsły mi się ręce. Na ubraniu miałam ślady krwi Piotrka, które ani na moment nie pozwalały zapomnieć tego, co kilkadziesiąt minut temu się wydarzyło. Cały czas widziałam jego podrapaną twarz zalaną krwią. 
Siedzieliśmy na korytarzu przed salą operacyjną. Ciszę przerwał policjant.
- Doktorze, rozumiem sytuację, ale proszę chociaż powiedzieć, co Pan widział. Jaki to był samochód? Kolor, marka. Musimy działać.
- Jasne, przepraszam - odparł Banach, po czym odszedł z nim na bok.

* * *

- Było ciemno, więc nie mogę określić konkretnie koloru samochodu, ale jakiś ciemny.
- A marka? Albo chociaż część numeru rejestracyjnego?
- Nie zauważyłem marki, ale gdy kierowca zawracał, zdążyłem zapamiętać fragment tablicy rejestracyjnej. Na końcu miała 33U. 
- Warszawskie blachy?
- Chyba tak... Ale nie jestem pewien... - odparłem po chwili namysłu.
- Widział Pan kierowcę?
- Mówiłem już, że było ciemno.
- Coś szczególnego, charakterystycznego się Panu przypomina? Proszę się chwilę zastanowić.
- Nie, raczej nic - powiedziałem po zastanowieniu.
- A jak doszło do zdarzenia?
- Piotr Strzelecki, poszkodowany, stał na podjeździe dla karetek. Mieliśmy jechać na wezwanie do tych zawalonych kamienic. Wbiegałem do stacji pogotowia, żeby się przebrać, kiedy usłyszałem pisk opon i zaraz po nim głuche uderzenie-jak przy potrąceniu człowieka. Natychmiast się odwróciłem i zobaczyłem Piotra leżącego na ziemi. Zdążyłem zauważyć tylko to, co już powiedziałem.
- W porządku. A Pana zdaniem wyglądało to na celowe potrącenie czy może był to wypadek?
- To się stało na podjeździe dla karetek pod stacją pogotowia! Nikt poza personelem i karetkami tam nie wjeżdża. Przecież widział Pan, że to ślepy zaułek.
- No tak. Czyli ewidentnie czynność celowa. A Pan Strzelecki jest Pańskim podwładnym?
- Tak. Pracujemy razem. Jest ratownikiem i kierowcą karetki.
- W porządku. Spisałem Pana wstępne zeznania, ale i tak będzie musiał je Pan złożyć raz jeszcze na komendzie.
- Nie ma sprawy.
- Natychmiast zabieramy się za poszukiwania zbiegłego kierowcy. Dziękuję doktorze. Do widzenia. 
Policjant odchodząc nadawał przez radio komunikat. Wróciłem do Martyny, która lekko się trzęsła.
- Wszystko w porządku?

* * *

- Tak. To z zimna. Nic mi nie jest - próbowałam grać, że wszystko jest ok. Ale Banach i tak chyba wiedział swoje. Patrzył na mnie przez chwilę z troską.
- Przyniosę ci jakiś koc. Zaraz wrócę -powiedział spokojnie i wstał.
- Nie trzeba, doktorze - krzyknęłam za nim, ale zdążył już zniknąć za zakrętem. 
Szybko wrócił z kocem, którym mnie okrył. 
- Weź to - powiedział i podał mi małą, żółtą tabletkę. 
- Nie chcę żadnych środków.
- Martyna, to ci pomoże. Uspokoisz się trochę. No weź.
Grzecznie popiłam lek wodą. I właśnie zauważyłam, że Wiktor jest elegancko ubrany, w garniturze.
- Doktor taki elegancki... Pewnie zapowiadał się miły wieczór, a tu to... 
- Tak to bywa...
- Garnitur się poplamił - wskazałam dłonią na wielką plamę krwi na kolanie.
- Nie szkodzi. Oddam do pralni.
Nagle dotarło do mnie jeszcze jedno.
- A ktoś zawiadomił Panią Strzelecką o wypadku?

* * *

Zastanawiałem się, jak to najdelikatniej powiedzieć Grażynie. Ale chyba tak się nie da. Wybrałem numer. Usłyszałem w słuchawce jej rozradowany głos.
- Dobry wieczór doktorze.
- Dobry wieczór.
- Miło cię słyszeć. Właśnie wspominam nasze spotkanie.
- Grażyno, dzwonię ze szpitala - próbowałem jakoś zmienić temat rozmowy.
- Już jesteś wolny? To szybko. Nie było wielu rannych...
- Piotr miał wypadek - przerwałem jej.
- Piotrek??!! Boże, co się stało??!! Co z nim??!!
- Spokojnie, nie denerwuj się. Jest operowany.
- Ale co się stało??
- Potrącił go samochód.
- Zaraz będę! - po czym rozłączyła się.

Wróciłem do Martyny. Z sali operacyjnej wyszedł dr Sambor.
- Doktorze, co z Piotrkiem??! - zapytała Martyna.
Sambor spojrzał na nią łagodnym wzrokiem.
- W zasadzie nie powinienem udzielać takich informacji komuś spoza rodziny...
- Rozumiem... - spuściła głowę i zaczęła odchodzić zrezygnowana.
Dałem Michałowi znak głową, po czym zmiękł.
- Martyna - rzucił za nią.
- Tak? - odwróciła się.
- Zatamowaliśmy krwotok tętniczy. Stracił sporo krwi, ale jest stabilny.
- Dziękuję doktorze - odparła z wyraźną ulgą.
- Głowa do góry - pocieszył ją Sambor i zaczął się oddalać.
- Michał! - krzyknąłem za nim i podbiegłem. - A mnie coś więcej możesz powiedzieć?
Ma wstrząśnienie mózgu i złamaną kość ramienną. To ona przebiła tętnicę.
- Tak sądziłem.
- Podejrzewam jeszcze pęknięcie nerki. 
- Co??!
- W usg wyszedł obraz zatartej struktury kory nerkowej. Jest też krew w moczu.
- Cholera...
- Trzeba czym prędzej zrobić mu tomografię. Wiktor, co się w zasadzie stało??
- Ktoś w niego wjechał na parkingu przed stacją.
Zaszokowany Sambor pokręcił głową.
- Nie do wiary... Stary, miał naprawdę sporo szczęścia, że tam byliście.
- No... 
- Zawiadomiłeś już kogoś z rodziny?
- Tak, dzwoniłem do jego matki.
- Ok. Przepraszam cię, muszę lecieć.
- Jasne. Daj znać co z tą nerką.
- Dobra. Na razie.

* * *

Chciałem jak najszybciej zobaczyć moją rodzinę. Całą i zdrową. Na tym pobojowisku, w ciemności nie będzie łatwo. Gdzie oni się teraz podzieją?? Gdzie będą mieszkali?? Nagle stracili wszystko, w jednej chwili. Dach nad głową i dobytek całego życia. Zostali w tym, co mieli na sobie. Muszę się nimi zaopiekować! Coś wymyślę!
W oddali widzę chyba Mateusza, najmłodszego brata...

* * *

- Siostro, budzi się - zawołałam do pielęgniarki. Ta czym prędzej pobiegła po lekarza.
- Piotruś, spokojnie - uśmiechałam się i głaskałam go lekko po zdrowej ręce. - Jesteś w szpitalu.
Miał jakiś przestraszony, mętny wzrok.
- Dzień dobry Panie Piotrze - powiedział dr Van Graaf. - Jest Pan w szpitalu, po operacji. Wyjmę teraz rurkę z Pańskiego gardła - oznajmił, po czym go rozintubował. 
Piotrek zaczął gwałtownie kaszleć. Podali mu tlen.
- Spokojnie Panie Piotrze. Trzeba uważać na szwy - powiedział lekarz. 
Zlecił pielęgniarce wykonanie kilku badań.
- Doktorze, czy mogę zostać?
- Dobrze, ale nie na długo. Pacjent musi odpoczywać.
- Oczywiście.
Podeszłam do łóżka i zaczęłam głaskać go po włosach. 
- Wszystko będzie dobrze, Piotruś.
Przyglądał mi się jakimś dziwnym wzrokiem. To pewnie wynik narkozy. Do sali wszedł dr Sambor.
- Witamy Panie Piotrze - powitał go uśmiechnięty. - Jak się Pan czuje?
- Co się stało? - zapytał szeptem. Po intubacji miał problemy z normalnym mówieniem. 
- Potrącił Pana samochód. Pamięta Pan?
- Co z moją mamą i braćmi?
- Pana mamy i braci nie było z Panem.
- Ale wybuchł gaz... Tam gdzie mieszkają.
- To nie w tej kamienicy. To był zupełnie inny region - próbowałam go uspokoić.
- Oni teraz nie mają gdzie mieszkać... - powtarzał uparcie.
- Piotruś, wszystko jest w porządku. To był tylko zły sen. 
- Sen?? Nie rozumiem... - wyszeptał z trudem. 
- To o czym mówisz nie wydarzyło się naprawdę. Twoja rodzina ma gdzie mieszkać.
- Jak to...?? - sprawiał wrażenie nieco splątanego.
- Panie Piotrze. Musi Pan teraz pomyśleć o sobie. Proszę odpoczywać i niczym się nie denerwować - nakazał łagodnie Sambor. - Zajrzę jeszcze potem do Pana.
Lekarz wyszedł z sali. Wybiegłam za nim.
- Doktorze! 
Sambor zatrzymał się i odwrócił do mnie.
- Czy to mogą być objawy zaniku pamięci?
- Trudno teraz cokolwiek jednoznacznie powiedzieć. To może być jeszcze działanie narkozy. Może to być wynik urazu głowy i wstrząśnienia mózgu. Albo przez chwilowe niedotlenienie spowodowane dużą utratą krwi. Nie ma co wyrokować. Musimy czekać - powiedział z nadzieją w głosie i oddalił się.
Odwróciłam się w stronę sali Piotrka. Zasnął. 
'Musimy czekać'...


C.d.n.

-----------------------------
Moi Drodzy, 
wszystkiego co najlepsze w 2016! Zdrowia i sił - bo bez tego nic nie jest ważne. Spokoju i uśmiechu, a od ludzi dobroci i życzliwości. Bądźcie szczęśliwi i spełnieni! :) 
Dziękuję niezmiernie za to, że zaglądacie tutaj i cierpliwie czekacie na nowe odcinki! Duża buzia! :* Końcówka roku była trochę trudna. Oby teraz było już lepiej - czego Wam i sobie życzę! :) 
Ściskam Was noworocznie!
Rudaszek :)

środa, 2 grudnia 2015

Odcinek 11_Śmiech i łzy

Obudził mnie ból głowy. Otworzyłem oczy, a świat zdawał się jeszcze nieco wirować. Postanowiłem jeszcze chwilę zostać w łóżku. Leżąc tak, uświadomiłem sobie, jak głupio zrobiłem przychodząc tutaj pijanym. Ostatecznie, pozwoliłem Martynie zatrzymać się u mnie, żeby odpoczęła od tego palanta i miała spokój, a sam naszedłem ją i to jeszcze w takim stanie. Mogła poczuć się nieswojo, niezręcznie... Idiota ze mnie.
Powoli wstałem i poszedłem do kuchni po wodę. W mieszkaniu było cicho. Zapukałem lekko do drzwi drugiego pokoju. Cisza. Delikatnie je otwarłem i zajrzałem do środka. Chciałem sprawdzić, czy rzeczy Martyny nadal tu są. Uff, nie zabrała ich. To znaczy, że jeszcze wróci.

* * *

Siedziałam nad pobliską rzeką i bezmyślnie gapiłam się w jej nurt. Dookoła cisza, szum drzew i śpiew ptaków. I płynąca woda. Siedziałam tak i zalewałam się łzami. Co ja mam robić?? Co robić?? Nie mogę być z Rafałem. Nie potrafię już... I właściwie to... niewiele do niego czuję. Za to coraz więcej we mnie złości i obrzydzenia do niego. To, co zrobił Piotrkowi było podłe! To, że chciał mnie wykorzystać po pijaku też było obrzydliwe. A potem jeszcze ta próba skłócenia nas, kłamstwa, wywiezienie do domku pod lasem... Kiedy powiedział mi, że to wszystko przez chorobę, że kiedy wypije traci nad sobą panowanie, chciałam dać mu drugą szansę. Ale nie po czymś takim! Nigdy bym go nie podejrzewała o działanie z premedytacją. Nie potrafię mu już ani zaufać ani wybaczyć. Nie chcę dzielić życia ani przyszłości z kimś takim. Brzydzę się nim i jego szantażem! Tylko Piotrek... Cierpi przeze mnie i ucierpi jeszcze bardziej. A ja będę bezczynnie patrzyła, jak on niszczy mu karierę i życie. Przecież karetka to jego drugi dom, a ratownictwo jest całym jego życiem, jego pasją. To wszystko co ma. Z resztą... tak jak ja. Jak mu pomóc? Ale tak, żeby wilk był syty i owca cała. Może powinnam raz jeszcze porozmawiać z Rafałem, tak na spokojnie i bez emocji. Wytłumaczyć, dlaczego nie mogę z nim być, że kolejny raz mnie zawiódł. Poprosić, żeby nie mieszał do tego Piotrka i wycofał oskarżenie. Tak! To jedyne słuszne rozwiązanie.

* * *

Usłyszałem odgłos przekręcanego zamka w drzwiach. Martyna wracała. Ucieszyłem się.
- O, Piotrek. Wstałeś już. Jak się czujesz?
- Bywało lepiej... - wzdychnąłem.
- Wcale się nie dziwię. Trzeba było wczoraj tyle nie pić. To nie jest rozwiązanie.
- Wieeem... Martynka... Chciałem cię przeprosić.
- Ty mnie? A za co?
- Nie powinienem cię nachodzić, zwłaszcza po pijaku...
- Daj spokój Piotrek! Przecież to twoje mieszkanie, możesz tutaj przychodzić, kiedy chcesz.
- Ale nie powinienem. Nie chcę ci robić niezapowiedzianych nalotów. Po to dałem ci klucze, żebyś miała tu spokój i czuła się komfortowo.
- Ale ja czuję się komfortowo.
- Wiesz co mam na myśli...
- Przecież nic się nie stało. Dobrze, że przyszedłeś. Lepiej, żeby mama z bratem nie widzieli cię w takim stanie.
- Fakt...
- Nie ma o czym mówić - poklepała mnie z uśmiechem po ramieniu.
- Mam nadzieję, że nie narozrabiałem...
- Nie, byłeś grzeczny.
- Uff! To dobrze.
Martyna podeszła do lodówki i otworzyła ją.
- O kurcze! Przepraszam cię, zapomniałam zrobić zakupy. Nic nie mamy do jedzenia. Pójdę do sklepu i zaraz wrócę.
- Martyna, zostaw...
- Ale...
- Daj się zaprosić na wypad na miasto w ramach przeprosin.
- Ale nie masz mnie za co przepraszać.
- No to będzie to przyjacielski wypad. Zjemy coś, a potem zobaczymy na co jeszcze będziemy mieli ochotę.
Patrzyła na mnie lekko zaskoczona, ale uśmiechnięta. Jej piękne, duże oczy zdawały się też uśmiechać.
- No dobra, to ogarnij się i idziemy.
- Ok. Wezmę tylko szybki prysznic.
Ucieszyłem się, że tak łatwo się zgodziła. W końcu mamy okazję gdzieś razem wyjść. A mnie nareszcie udało się znaleźć dobry pretekst. Byłem z siebie zadowolony.

* * *

Otworzyłam szafę, żeby się przebrać. Co by tu włożyć na siebie? Nie mogłam się zdecydować. Nagle zadzwonił telefon. Odruchowo odebrałam.
- Halo?
- I co, jak z nami będzie?
- Rafał??
- Podjęłaś decyzję?
- Słuchaj, musimy porozmawiać.
- Ale ja nie chcę rozmawiać! Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń! - krzyczał na mnie do słuchawki. - Chcę znać twoją decyzję! Teraz!! Tak czy nie??!!
Zaskoczył mnie tym telefonem. Czułam się postawiona pod ścianą. I ten jego głos... Był taki zimny, pełen agresji, złości... Przestraszyłam się go.
- Pytam cię o coś, odpowiadaj!!
- Rafał... Ja cię przepraszam, ale... Nie mogę. Przykro mi...
- Przykro, to ci dopiero będzie! Znajdę cię! Pożałujesz tego!! I twój kochaś też! - wykrzyczał, po czym rozłączył się.
Byłam totalnie rozbita. Usiadłam bezsilna na podłodze, a łzy same zaczęły płynąć nieprzerwanym strumieniem po moich policzkach. 
- Martyna, jestem gotowy. Możemy iść. 
Zaczęłam płakać jeszcze bardziej, zasłaniając dłońmi twarz. 
- Jesteś gotowa? Halo? - Piotrek zapukał do drzwi mojego pokoju. Ale nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
- Martynka, wszystko w porządku? - znowu zapukał. - Mogę wejść?
Gdy nadal się nie odzywałam, zaczął powoli otwierać drzwi.
- Uwaga, wchodzę.

* * * 

Zobaczyłem ją siedzącą na podłodze, zalaną łzami. Chyba dostała ataku histerii. Przecież przed chwilą wszystko było ok.
- Martynka, co się stało??!! - natychmiast podbiegłem do niej. Próbowała gwałtownie złapać powietrze. Łzy nie przestawały płynąć po jej policzkach. Głośno szlochała. Przeraziłem się, że stało się coś najgorszego. Dobra, teraz musi się uspokoić. To jest najważniejsze. Objąłem ją i przytuliłem do siebie.
- Spokojnie, Martynka. Oddychaj. Spróbuj się uspokoić.
Nadal gwałtownie łapała powietrze. Cała się trzęsła.
- Oddychaj spokojnie. Wszystko będzie dobrze - gadałem bez sensu, kiepsko próbując ją pocieszyć. Nie wiedziałem co mówić, bo nie znałem przyczyny jej stanu. 
Martyna wtuliła się we mnie, zupełnie jakby chciała się przed czymś schować. Głaskałem ją delikatnie po miękkich włosach, po ramieniu i po plecach. Siedzieliśmy tak dobrych kilkanaście minut. Powoli się uspokajała i zaczęła spokojnie oddychać.
- Lepiej już? - zapytałem ciepło.
Pokiwała głową.
- Dziękuję ci, Piotruś.
- Nie ma sprawy. Mogę wiedzieć co się stało? 
Spuściła głowę.
- Jak nie chcesz, to nie mów. Ale może byłoby ci lżej, gdybyś wyrzuciła to z siebie.
Odetchnęła głośno.
- Dzwonił Rafał.
- Czego od ciebie chciał? - od razu się zirytowałem, choć starałem się to ukryć.
- Piotrek... Wiem, dlaczego zostałeś zawieszony. To przez niego. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś??
- A co miałem Ci powiedzieć? Że twój narzeczony złożył na mnie skargę, bo się z nim pobiłem??
- To już nie jest mój narzeczony...
Zamurowało mnie totalnie. Nie wiedziałem co powiedzieć. Miałem chyba głupi wyraz twarzy, którego nie potrafiłem ukryć. Kompletnie mnie zaskoczyła.
- Dlaczego się pobiliście?
- Jak to nie jest twoim narzeczonym...?? - próbowałem dociec.
Martyna przygryzła dolną wargę.
- Dobrze, spokojnie. Nie denerwuj się - bałem się, że znowu rozłoży się emocjonalnie. Widziałem, że nie jest gotowa, by o tym mówić. To zbyt świeża sprawa. Musi najpierw sama to przetrawić. 
- Mną się nie przejmuj, dam sobie radę.

* * * 

- O co wam poszło?? - za wszelką cenę musiałam to wiedzieć. Musiałam znać prawdę, a tę mogłam poznać tylko od niego.
- Nieważne...
- Ale dla mnie to jest ważne! Piotrek, powiedz mi, proszę cię!
Spojrzał na mnie. W końcu opowiedział mi, jak Rafał miał czelność przyjść do stacji i szukać mnie, po tym jak mnie pobił i wywiózł. I jak nie wytrzymał i uderzył go za to, co mi zrobił. Że uderzył kobietę.
- Naprawdę zrobiłeś to przeze mnie??
- Ktoś musiał dać mu nauczkę. Nie żałuję tego. I gdybym miał to zrobić jeszcze raz wiedząc, jakie mogą być tego konsekwencje, zrobiłbym to!
Piotrek był lekko wzburzony opowieścią o tych wydarzeniach. Ale zaskoczył mnie. Pozytywnie rzecz jasna. On mu po prostu oddał za mnie. Bohater - pomyślałam i uśmiechnęłam się w duszy. Pogłaskałam go po dłoni.
- Dziękuję Piotruś.
- Nie ma za co, Martynka - spojrzał mi głęboko w oczy swoim magnetycznym wzrokiem.
Dopiero po chwili oprzytomniałam.
- To co? Idziemy coś zjeść czy zamawiamy na wynos? - chciałam zmienić temat i przerwać krępującą ciszę.
- Jak wolisz.
- Ok, to teraz mnie daj chwilę, żebym doprowadziła się do porządku i wychodzimy.
- Wyglądasz pięknie.
- Tak, zwłaszcza z tym rozmazanym makijażem - zaśmiałam się i zniknęłam w łazience. 
Patrzyłam w lustro. Hmm, to było dziwne: jeszcze przed kilkunastoma minutami ryczałam jak bóbr, a teraz uśmiechałam się. Za nami, kobietami, to jednak czasem trudno nadążyć - szczerze przyznałam w duchu. Ja nawet samej siebie nieraz nie rozumiem...

* * *

Zosia przespała pół dnia. Przestały męczyć ją mdłości i wymioty. Zaglądałem co jakiś czas do niej. W międzyczasie trochę się zdrzemnąłem, przygotowałem lekki obiad i poczytałem książkę. Kiedy szukałem w Internecie pomysłu na wieczorną kolację z Panią Strzelecką, wstała Zosia.
- Jak się czujesz?
- Trochę lepiej.
- Pokaż mi się - dotknąłem jej czoła. Nie miała temperatury i wyglądała lepiej niż rano. - Nadal boli Cię brzuch?
- Trochę.
- A masz mdłości?
- Nie.
- To dobrze. Wypij jeszcze trochę wody z solą.
- Tato, to jest obrzydliwe!
- Ale pomaga. Wypij, wypij.
Odeszła ze skwaszoną miną. Po chwili powróciła ze szklanką w ręku i usiadła przy mnie, przy stole.
- Co tu masz?
- Bilety.
- O, do kina i do teatru. Z kim idziesz na spektakl?
- Ze znajomą.
- Z jaką znajomą?
- Nie znasz.
- Czyżbyś miał randkę??
- Zosiu... Dlaczego od razu randkę?
- Bo samotny mężczyzna i samotna kobieta, kiedy wychodzą we dwoje, to na ogół nazywa się to randką, prawda?
- A nie można po prostu wyjść gdzieś razem po przyjacielsku?
- Tato... Ty nie wychodzisz nigdzie z nikim po przyjacielsku... 
- I właśnie teraz chcę to zmienić. A w ogóle skąd wiesz, że ona jest samotna?
- Tak zakładam. A co, zgadłam? - rozweseliła się.
Spojrzałem na nią odpowiednio. Ale nic sobie z tego nie zrobiła.
- Ładna jest?
- Zosiu... Daj spokój.
- Ok, jak nie chcesz gadać, to nie musimy. Ale... czy zastanawiałeś się co na siebie włożysz?
- Zosiu, my nie mamy takich dylematów, jak wy, kobiety.
- Nie o to mi chodzi. Miałam na myśli raczej to, kiedy ostatnio kupiłeś sobie coś nowego.
- Przecież mam dobre ubrania. Nie są dziurawe ani potargane. O co ci chodzi?
- Oj, tato... Chodzi mi o to...
- No o co??
- Że... No są już trochę niemodne. A Ty wychodzisz do ludzi z kobietą. Macie iść do teatru, więc wypadałoby, żebyś wyglądał, jak człowiek.
- "Jak człowiek", powiadasz?
- Nooo...
Kurde, Zośka chyba miała rację. Nie dbałem tak bardzo o garderobę. Nie było okazji do poważniejszych czy większych wyjść. Z resztą, moje życie od kilku ostatnich lat kręci się przede wszystkim wokół karetki, szpitala i domu. I to w takiej właśnie kolejności. Zośka dorasta, więc szybko wyrasta z ubrań czy butów. I to jej wolę kupić coś nowego. A ja? Nigdy nie myślałem o sobie, o swoich potrzebach. Aż do teraz.
- No dobra. A co według ciebie powinienem sobie kupić, żeby dobrze wyglądać?
- Zaczęłabym od eleganckiej koszuli. Garnitur masz, tylko na twoim miejscu sprawdziłabym, czy nie zjadły go w szafie mole - zaśmiała się.
- No bardzo zabawne...
- Tato, wiesz że cię kocham i nie mówię ci tego ze złości.
- Wiem kochanie - przytuliłem ją.
- Jeśli idziesz na randkę, to powiedz. Nie mam nic przeciwko.
- Naprawdę? Nie przeszkadzałoby ci to??
- No pewnie! Jesteś w sumie spoko facet...
- "Spoko facet"...
- Oczywiście dla laski w twoim wieku.
- Zosiu...
- No dobra, dla kobiety w twoim wieku. Chciałabym, żebyś był szczęśliwy.
Rozczuliła mnie tym wyznaniem. Nigdy, od śmierci jej matki, a mojej żony, nie rozmawialiśmy tak szczerze na takie tematy.
- Ale ja jestem szczęśliwy.
- Wiem. Ale chciałabym, żebyś był też szczęśliwy z jakąś kobietą. Żebyś nie był sam. W końcu nie jesteś jeszcze taki stary.
- No dziękuję ci bardzo.
- Kiedy masz tą randkę?
- To nie jest randka, Zosiu.
- Ok, to kiedy masz to przyjacielskie wyjście?
- W piątek.
- To musimy jechać jutro po koszulę.
- Ale jutro mieliśmy pójść do kina, mam już dla nas bilety.
- Spoko, zdążymy przed seansem.
- Zosiu... A pomożesz mi wybrać jakąś fajną koszulę, żeby obciachu nie było?
- No pewnie, tato! - rzuciła mi się rozradowana na szyję.

* * *

Pojechaliśmy na obiad do włoskiej knajpki. Humory nam dopisywały. Martynie chyba udało się na te chwile zapomnieć o swoich zmartwieniach. Mnie przy niej także, gdy widziałem, jak szeroko się uśmiecha i głośno śmieje.
Potem postanowiliśmy zaliczyć kręgle. Pojechaliśmy do galerii handlowej, gdzie znajdowała się kręgielnia.
- Chyba widziałam twoją mamę, jak wychodziła z tego butiku po drugiej stronie. 
- Moją mamę? - uśmiechnąłem się z niedowierzaniem.
- Tak, poszła w tamtą stronę.
- Eee, Martynka. Musiało ci się coś przewidzieć.
- Naprawdę ją widziałam.
- Moja mama nie chodzi do takich miejsc, a już na pewno nie robi tutaj zakupów.
- A niby dlaczego nie?
- Bo nie lubi galerii handlowych. Z resztą, co miałaby tutaj kupować?
- Jak to co? Może nowe buty. Albo sukienkę.
- Martynka, a po co to mojej mamie? Na randki nie chodzi, siedzi ciągle w domu, a jedyne wyjścia, jakie ma, to do sklepu, po Młodego do szkoły, do sąsiadki albo do mojej ciotki.
- Piotrek, nie znasz kobiet... Może po prostu chciała sobie poprawić humor jakąś nową rzeczą.
- Martynka, wiesz jakie tu są ceny.
- Ojej... Czasem można kupić coś fajnego na wyprzedaży albo w promocji...
- Faktycznie, tam idzie! - nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem.
- Mówiłam ci.
- Chodź, zobaczymy dokąd pójdzie.
- Piotrek, daj spokój! Chcesz śledzić swoją mamę na zakupach??
- No chodź! - umierałem z ciekawości. Pociągnąłem lekko Martynę za rękę. Szedłem szybszym krokiem, żeby nie stracić jej z oczu. Nagle kolejne zaskoczenie.
- Weszła do fryzjera! Nie wierzę!
- A co w tym takiego dziwnego??
- Coś się kroi...
- Co niby?
- Mówię ci, coś grubego się szykuje...


C.d.n.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Chwila cierpliwości

Kochani,

dziękuję za wszystkie Wasze miłe słowa oraz szczere opinie, które tutaj zostawiacie za każdym razem. To dodaje skrzydeł, a fakt, że wyczekujecie kolejnych części - o czym piszecie - tym bardziej mobilizuje :))

Wyjątkowo w ubiegłym tygodniu oraz w teraźniejszym trochę zwaliło się na mnie obowiązków zawodowych, ale nie zapomniałam o blogu i o Was, ani tym bardziej go nie porzuciłam. Postaram się jeszcze w tym tygodniu napisać nowy odcinek i go zamieścić. Wstępny zarys już jest, trzeba tylko go dopracować ;)

Proszę Was o wyrozumiałość oraz o jeszcze chwilę cierpliwości :)
Obiecuję, że w następnym tygodniu wynagrodzę Wam czekanie ;)

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę pięknego tygodnia!
Rudaszek

piątek, 6 listopada 2015

Odcinek 9_Stracone szanse, nowe szanse...


Zgłosiłem dyspozytorce, że jesteśmy z pacjentem na SOR-ze, żeby nie zlecała nam chwilowo wezwań. Minęły ponad 2 godziny, odkąd trafiła tu Martyna. Złapałem Sambora, który tej nocy miał dyżur.
- Michał, co z Martyną? Wiadomo już coś?
- Tak, ma wstrząśnienie mózgu i złamane dwa żebra. Doszło do niewielkiego uszkodzenia płuca i odmy podskórnej.
- Tak podejrzewałem. Słyszałem trzeszczenie podczas osłuchiwania i uciskania skóry na szyi.
- Teraz jest w porządku, ale oczywiście zostawimy ją na kilka dni.
- Jasne.
- Jest też poturbowana, ma sporo sińców na ciele. Ty wiesz co się stało?
- Zauważyłem sińce na przedramionach podczas badania, ale nie wiem, jak do tego doszło.
- Wygląda, jakby została pobita. O tym też świadczy rana na skroni. Wyczyściłem ją i zeszyłem najładniej, jak potrafiłem - uśmiechnął się Sambor.
- Dzięki stary.
- Nie ma sprawy. Muszę lecieć, na razie.
- Cześć.
Poszedłem zaglądnąć do sali, w której leżała. Siedział tam już Piotrek i trzymał ją za rękę. Martyna spała.
- Co z nią? - zapytał półgłosem.
Przekazałem mu wszystkie informacje, jakie uzyskałem od Sambora.
- Myśli doktor, że to Rafał ją tak urządził?
- Nie wiem Piotrek... Jak się obudzi, to pewnie nam powie. Chodź, musimy wracać do pracy.
- Jeszcze chwilę, doktorze... - prosił.
- Piotrek, nas tutaj w ogóle nie powinno teraz być. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Tak...
Poklepałem go przyjacielsko po ramieniu.
- Będzie dobrze. Najgorsze już za nią - próbowałem go pocieszyć.
- A może właśnie dopiero przed nią... - rzucił zdenerwowany i wyszedł czym prędzej z sali.

* * *

Jak ja dorwę tego Rafała... To nie wiem co mu zrobię. Jestem przekonany, że to wszystko jego sprawka. Jak on mógł ją uderzyć??!! Z resztą, jakie uderzyć - pobić!! Ona nie może być z kimś takim! Nie zasługuje na dzielenie życia z tym palantem! Mam nadzieję, że to do niej doszło...

Dyżur do końca minął już spokojnie. Adam, na moją prośbę, przyszedł trochę wcześniej, więc za pozwoleniem Banacha pobiegłem do Martyny. Nie spała. Patrzyła drętwo w sufit.
- Cześć Martynka - przywitałem ją z uśmiechem.
- Cześć - odparła smutna.
- Jak się czujesz?
Wzruszyła tylko ramionami.
- Nieźle nas nastraszyłaś.
- Nie powinnam była przychodzić do pracy...
- To prawda. Jak można było zlekceważyć objawy wstrząśnienia mózgu, pani ratownik?
- Ale ja nie miałam żadnych objawów, naprawdę!
- Złamanych dwóch żeber też nie czułaś?
- Trochę czułam...
- A nie wiesz, że grozi to uszkodzeniem płuca albo wątroby, odmą, krwotokiem z tętnicy międzyżebrowej...
- Przestań - przerwała mi. - Znam powikłania... Po prostu byłam skołowana, nie myślałam racjonalnie...
- Martyna... - wziąłem głęboki oddech. - Czy Rafał ci to zrobił?
Spojrzała na mnie. Do jej oczu zaczęły powoli napływać łzy.
- Co tam się wczoraj stało??
Rozpłakała się.
- Nie wiem, nie pamiętam wszystkiego... - odparła cicho.
- Martyna, jeśli to Rafał cię pobił, to znaczy, że jest niebezpieczny. Wiesz o tym?
Pokiwała wolno głową połykając łzy. Opowiedziała mi wszystko, co pamiętała. Usilnie starałem się opanować przy niej, ale złość aż kipiała we mnie.
- To wszystko. A potem pojechałam do ciebie, żeby doprowadzić się do porządku.
- I bardzo dobrze. Widzisz? Jednak klucze się przydały.
- Tak. Dzięki, że mi je dałeś.
- Daj spokój. Lepiej powiedz, jak ty się stamtąd wydostałaś? Gdzie ty w ogóle byłaś? Co to za miejsce?
- Nie znam go. To jakiś mały domek letniskowy koło lasu pod Warszawą. Wyszłam, znalazłam adres i zawołałam taksówkę.
- Pamiętasz ten adres?
- A co?
- Powinnaś zgłosić to zdarzenie na policję.
- Piotrek, proszę cię... Nie mam teraz do tego siły...
- Martyna, on cię pobił i wywiózł!!
Zaczęła płakać jeszcze bardziej. Do sali weszła pielęgniarka.
- Piotrek, myślę że powinieneś już iść. Martyna musi odpoczywać - powiedziała Beata. 
- Jasne. Przyjdę później.

* * *

Ciągle myślałem o propozycji Pani Strzeleckiej. A może tak... Zaprosić ją do restauracji? A może do kina albo teatru? Pewnie dawno nie miała okazji, żeby wyjść z domu. Tylko nie wiem, w czym gustuje, a czego nie lubi. To dopiero by było, gdybym zaprosił ją na coś, za czym nie przepada. Najlepiej pewnie wiedział by to Piotrek, ale jak go tu podpytać, żeby nie wprost... Mam jeszcze kilka dni, muszę się dobrze zastanowić.

Wpadłem jeszcze na chwilę do Martyny sprawdzić, jak się czuje. Była zapłakana.
- Martyna...?
- O, dzień dobry doktorze - lekko zmieszała się.
- Jak się czujesz?
- Już w porządku, dziękuję. Chciałam przeprosić za moje nieodpowiedzialne zachowanie...
- Wiesz co powinienem zrobić? Przełożyć cię przez kolano... Naraziłaś pacjentów, a przede wszystkim siebie.
Spuściła wzrok wyraźnie zmieszana.
- Najważniejsze, że wszystko jest już w porządku - powiedziałem nieco łagodniej. - Odpoczywaj teraz.
- Tak jest. I raz jeszcze przepraszam, to się więcej nie powtórzy, obiecuję.
- W porządku. Gdybyś czegoś potrzebowała, albo chciała porozmawiać, możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję - uśmiechnęła się.
Jeśli to faktycznie Rafał ją pobił, przed nią teraz ciężki czas... I będzie potrzebowała wsparcia.

* * *

Wściekły wyszedłem ze szpitala. Miałem jeszcze wpaść do Romka, ale nie chciałem pokazywać mu się w tym stanie. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić po tym, co opowiedziała mi Martyna. Nagle pod stacją zobaczyłem tego bydlaka Rafała.
- Czego tu szukasz? - zapytałem go ostro.
- Martyny... - odpowiedział niepewnie, wyglądał na nieco przerażonego.
- Nie ma jej tu. Chyba sam wiesz dlaczego.
- Ja...
- Jak masz jakieś problemy, to zapisz się stary na siłownię albo na boks. I tam daj upust swoim emocjom.
- Ale... ja jej nic nie zrobiłem...
- Nic?? A te sińce na ciele? Rozbita skroń, złamane żebra i wstrząs mózgu to jest dla ciebie nic??!!
- Cooo...??! - pytał z niedowierzaniem, jakby nie wiedział co jej zrobił.
- Nie udawaj, że nie wiesz co się stało.
- Wypiłem trochę, przyznaję... Ale nie zrobiłbym jej krzywdy, nigdy! Kocham ją!
Nie wytrzymałem. Po jego wyznaniu "kocham ją" strzeliłem go w pysk z całej siły! Aż go obróciło.
- Kochasz ją??
- Zostaw mnie!! - krzyczał.
- To w jakiś dziwny sposób to okazujesz... - znowu go uderzyłem.
- Co ty robisz??!!
- Broń się, dupku!! Pokaż, jaki jesteś silny i odważny!! Chyba, że jesteś takim twardzielem tylko do słabszych!! - nie przestawałem bić go pięściami. Nagle przybiegł Wiktor.
- Co tu się dzieje??!! Piotrek, opanuj się!! Piotrek!! - próbował mnie powstrzymać przed kolejnymi ciosami. - Złamiesz mu nos, uspokój się!
- Bardzo dobrze, jak mu go złamię!!
- Chłopie, opamiętaj się! - Banach zagradzał mi dojście do Rafała. Te słowa nieco mnie otrzeźwiły.
Rafał miał zakrwawioną twarz. Chyba rzeczywiście złamałem mu nos. Stał z boku i pluł krwią. Podszedł do niego Adam. Ja wycofałem się, asekurowany przez Wiktora. Wsiadłem w samochód i odjechałem z piskiem opon. Gnałem przed siebie na oślep, w dzikim szale. Jechałem bez celu, nie zdejmując nogi z gazu. Płynnie wchodziłem w zakręty. Nagle drogę w oddali przeciął mi rowerzysta... Dałem z całej siły po hamulcach...

* * *

I co ja mam teraz zrobić?? Wszystko się popieprzyło... Gdyby kilka tygodni temu ktoś powiedział mi, że tak bardzo rozczaruję się Rafałem, nie uwierzyłabym w to! Planowaliśmy ślub, oglądaliśmy sale weselne, wybieraliśmy zespół, ustalaliśmy listę gości. Byłam taka szczęśliwa, a teraz... Wszystko się rozsypało, jak domek z kart. A ja nawet nie wiem, jak mam to pozbierać w całość. I w zasadzie, czy chcę, czy jest jeszcze co odbudowywać... Szczęście jest takie kruche i ulotne... Mój Rafał ma problemy z alkoholem, o których nie wiedziałam... Nie panuje nad sobą, jest agresywny. Oszukał mnie, uderzył i przetrzymywał Bóg wie po co. To niezaprzeczalne fakty. Ale nie potrafię go tak z dnia na dzień przestać kochać, wyrzucić ze swego życia. Jednocześnie ślub nie może się odbyć, nawet nie ma mowy! Tylko jak mam to powiedzieć rodzicom?? Oni są tacy w niego zapatrzeni, pewnie nawet mi nie uwierzą, a on się nie przyzna.

Tymczasem w drzwiach mojej sali stanął Rafał z ogromnym bukietem czerwonych róż. Odwróciłam głowę w stronę okna.
- Mogę...? - zapytał nieśmiało.
- Po co tutaj przyszedłeś?? - zapytałam go ostro, nie patrząc na niego.
- Chciałbym porozmawiać.
- Ale ja nie chcę z Tobą rozmawiać! Wynoś się!
- Kochanie, proszę cię... Pozwól mi wytłumaczyć, tylko o to cię proszę. A potem sobie pójdę.
Nie odpowiedziałam mu. Byłam ciekawa, co też ma mi do powiedzenia, ale przecież nie mogłam tego po sobie pokazać.
- Kilka lat temu dowiedziałem się, że cierpię na niską tolerancję alkoholu. Wykryto to przypadkiem, przy okazji jakichś badań. Nawet gdy się trochę napiję, szybko tracę kontrolę nad sobą, a potem niczego nie pamiętam. Od tamtego czasu bardzo tego pilnowałem. Ale ostatnio... Tyle się między nami wydarzyło, nie potrafiłem sobie z tym poradzić... Na dodatek bałem się, że cię stracę, byłem o ciebie cholernie zazdrosny.
- Zazdrosny??!!
- Naprawdę!! Ten Piotrek ciągle kręci się blisko ciebie...
- Przypominam ci, że razem pracujemy... Trudno, żeby nie był blisko, gdy jeździmy jedną karetką...
- No właśnie...
- Tylko nie zaczynaj od nowa!
- Nie, nie! Już się pogodziłem, że robisz to, co kochasz i nie zamierzam namawiać cię do zmiany.
Co za łaska, pomyślałam.
- Więc czego ode mnie teraz oczekujesz??
- Chciałbym, żebyś mi wybaczyła i... żebyśmy spróbowali, aby było jak dawniej.
- Po czymś takim?? Najpierw mnie oszukałeś, potem potraktowałeś mnie przedmiotowo - jak swoją własność, z którą możesz robić co i kiedy ci się podoba. Dalej...
- Nie kończ, jest mi okropnie wstyd... Nie chcę się usprawiedliwiać, ale to nie ja, to ta choroba! Znasz mnie, przecież wiesz, że taki nie jestem!
- Choroba, tak? To w takim razie trzeba leczyć tę chorobę!
- Dobrze, będę się leczył. Dla ciebie wszystko.
- Musisz iść na terapię.
- Pójdę, choćby dzisiaj. Martynka..., czy to oznacza, że mi wybaczysz??
- Nie myśl sobie, że tak od razu wszystko między nami zmieni się na lepsze i będzie, jak dawniej. Za bardzo mnie zraniłeś, rozumiesz??
- Wiem... Ale nie chciałem cię skrzywdzić... - ze wstydem spuścił głowę.
- Idź już. Chcę zostać sama.
Powoli wstał z krzesła. Rzucił mi jeszcze smutne spojrzenie i wyszedł z sali.
Ech... Dlaczego życie musi być takie pokręcone...??

* * *

Skręciłem gwałtownie w lewo, żeby stracić prędkość gdzieś na łące, jednocześnie hamując. Zanim samochód się zatrzymał, przejechałem jeszcze z kilkadziesiąt metrów. W końcu stanąłem. Nie ruszałem się z miejsca, byłem jak sparaliżowany. Naprawdę się przeraziłem. Dotarło do mnie, jakie mogły być konsekwencje tej mojej szaleńczej jazdy, jak poważnym wypadkiem - moim i rowerzysty - mogło się to zakończyć. Codziennie oglądam takich narwańców, którzy nie potrafią opanować się za kierownicą i uważają, że są niezniszczalni, że nic złego nie może im się stać. Na całe szczęście miałem zapięte pasy.
Siedziałem w samochodzie dłuższy czas. Zastanawiałem się, jak pomóc Martynie. Szkoda, że nie mogę zabrać całego jej bólu, który przeżywa przez tego palanta. Albo w jakiś inny sposób jej ulżyć. Mam nadzieję, że chociaż się opamięta i nie popełni największego błędu, jakim byłoby wyjście za niego za mąż. Chciałbym coś dla niej zrobić. I chyba nawet mam pomysł...

* * *

Dawno nie byłem nigdzie z kobietą. Wypadłem z obiegu. Gdzie teraz jest jakaś przyjemna restauracja z dobrym jedzeniem? Co godnego uwagi grają w kinach, w teatrach? Nie jest to łatwe orientować się w tym wszystkim. Zacząłem jeździć tu i tam, szukać, sprawdzać, zbierać informacje. Nawet nie ma mi kto poradzić.
Tak upłynęła mi większa część dnia. Razem z Zośką ugotowaliśmy kolację i wspólnie ją zjedliśmy. Pogadaliśmy, jak minął jej dzień, jak w szkole itd.
- Tato, po co ci te wszystkie ulotki i foldery? Chcesz mnie zabrać do kina? - zapytała nagle.
Wstyd się przyznać, ale z Zośką też dawno nigdzie nie byliśmy razem. Ale przecież to pewnie byłby dla niej wstyd, pokazać się gdzieś ze swoim ojcem...
- A nie byłby to dla ciebie obciach?
- Obciach?? A dlaczego?
- No iść z ojcem do kina...
- Pod warunkiem, że zabralibyśmy jeszcze Natalię.
- Natalię? To wy się jeszcze przyjaźnicie?
- No przyjaźnimy.
- Ostatnio mówiłaś...
- Oj, tato... Wszystko sobie już wyjaśniłyśmy.
- No dobrze, jak chcesz. Możemy iść z Natalią. To wybierzcie jakiś film i dzień i daj mi znać. Sprawdzę w grafiku...
- Sama sprawdzę - uśmiechnęła się i ucałowała mnie w policzek.
Jak miło jest móc sprawić córce radość...
- Pozmywasz? - zapytałem.
- Pozmywam... - odpowiedziała niechętnie.
Ech, nastolatki...
Zacząłem szykować się do wyjścia.
- I pamiętaj: nie siedź długo przed komputerem...
- Wiem, wiem... Nie oglądaj do późna telewizji i nie przegadaj pół nocy z koleżankami.
- No właśnie. I daj dziadkowi leki.
- I daj dziadkowi leki. Dam, nie martw się.
Ucałowałem Zosię i pojechałem na dyżur.

Piotrek wygłupiał się z Adamem na podjeździe. Wszedłem do stacji. Na swoim biurku zastałem pismo, którego treść mnie zmroziła...


C.d.n. 

niedziela, 1 listopada 2015

Odcinek 8_Rozdroże życia

Czułam woń nieco zatęchłego powietrza. We wdzierających się nieśmiało promieniach słońca widziałam wirujący kurz. Z trudem się podniosłam. Kręciło mi się w głowie i bolało mnie całe ciało. Byłam sama. Najbardziej nie dawało mi spokoju to, że nie mogłam przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Czarna dziura w pamięci. 
Zaczęłam przyglądać się meblom i ścianom. Powoli podeszłam do okna i podciągnęłam do góry żaluzje. Moim oczom ukazała się zieleń kwitnących wiosennie krzewów i drzew. Ale nadal nie kojarzyłam tego miejsca. Po chwili znalazłam małą łazienkę. Odbicie mojej twarzy w brudnym lustrze wyglądało fatalnie. Na skroni spora rana, krwiak i opuchlizna. Krew musiała mocno się sączyć. Z trudem podtrzymywałam się o zakurzoną umywalkę.

* * *

- Ale mnie nastraszyłaś mamo... - powiedziałem, kiedy otwarła oczy.
- Przepraszam Piotrusiu... - szepnęła cicho.
- Wszystkich nas Pani trochę przestraszyła - odparł spokojnie Wiktor. 
- Wiadomo co z Romkiem? - zapytała.
- Jest dobrze. Mówiłem ci, że wyliże się z tego. To silny chłopak.
- Dzięki Bogu... - westchnęła, a po jej policzkach pociekły łzy. - Mogę go zobaczyć?
- Powinna Pani jeszcze trochę odpocząć i przede wszystkim nie denerwować się. Takie omdlenie ze spadkiem ciśnienia wymaga kilkugodzinnej obserwacji - poinstruował Banach.
- A gdybym tylko na chwilę poszła go zobaczyć, a pan by mi towarzyszył... Proszę... Pan jest przecież lekarzem, byłabym pod obserwacją... - rzuciła, zalotnie uśmiechając się. Wraca do formy.
- Mamo...
- No co??
- Doktorze, przepraszam za moją mamę... - zwróciłem się do Wiktora.
- Nie masz za co przepraszać - przerwał mi i uśmiechnął się rozbawiony. 
W tym momencie zadzwoniła moja komórka i wyszedłem na chwilę z sali.

* * *

Z Piotrkiem znam się i pracuję od kilku lat. To dobry chłopak. A przede wszystkim bardzo dobry ratownik. Domyślam się, ile przeszedł, kiedy ojciec ich zostawił, a on został sam z matką i dwójką młodszego rodzeństwa. Wiem, jak są mu bliscy, że przejmuje się ich losem i bardzo o nich dba. Tylko z kobietami nie za bardzo mu wychodzi. To znaczy, jemu wychodzi, ale raczej im nie wychodzi z nim... Ale to nie moja sprawa. Młodość musi się wyszumieć. Staram się to zrozumieć. Czasem jest też trochę porywczy i narwany - no cóż, takie są przywileje młodych lat. 

Ta nieco odważna, ale jednocześnie subtelna prośba Pani Strzeleckiej trochę mnie zaskoczyła. Ale nie mogłem odmówić. To znaczy, nie chciałem.
- W porządku, ale zawiozę tam panią na wózku. Inaczej nie ma mowy.
- Dobrze, zgadzam się - odparła Strzelecka i zaczęła się lekko podnosić. Była jeszcze nieco osłabiona. Przywiozłem wózek i podałem jej rękę pomagając wstać z łózka. 
- Powoli... Ostrożnie...
- Dziękuję Panu. I przepraszam za śmiałość, mam nadzieję, że nie ma mi Pan za złe...
- Ależ skąd!
Dojechaliśmy do OIOM-u. Podałem kobiecie zielony fartuch, sam również go założyłem. Wwiozłem ją na salę i zostawiłem samą przy łóżku syna. Od lekarza prowadzącego dowiedziałem się o jego stan; wszystko jest w porządku na tym etapie hospitalizacji. Widziałem, że Romek poznał mamę. Na całe szczęście ta historia ma swój dobry finał. 
Piotrek dotarł tu za matką.
- Tu jesteście, szukałem was.
- Mama bardzo chciała zobaczyć się z Romkiem, więc ją przywiozłem.
- Dziękuję doktorze, niepotrzebnie zrobiła Panu kłopot. Sam też bym ją tu zawiózł.
- Domyślam się. Ale miałem też w tym przyjemność - uśmiechnąłem się. - Masz wspaniałą i kochającą was matkę.
- Wiem...
Po chwili zabrałem panią Strzelecką z powrotem na salę obserwacyjną. W drodze zapytała mnie znienacka:
- Da się Pan namówić na ciasto domowego wypieku? Mamy co świętować. Proszę nie odmawiać i przyłączyć się do nas... - poprosiła tonem, któremu nie sposób odmówić. Co za kobieta... Zośka była w szkole, dyżur zaczynałem dopiero pod wieczór, większych planów nie miałem, więc... dlaczego by nie? 

* * *

Przypominam sobie, że Wiktor przywiózł mnie do mieszkania Rafała. Zastałam go w kuchni przy butelce whiskey. Gdy mnie zobaczył wstał, nie kryjąc zadowolenia. Mnie za to zezłościło, że znowu pije. Pewnie pił przez cały ten czas. To by tłumaczyło jego zachowanie pod stacją. Zebrałam się w sobie i przyszłam szczerze z nim porozmawiać, ale w tej chwili nie bardzo mogłam na to liczyć... Usiadłam, nie wiedząc co dalej robić. Rafał bełkotał coś do mnie w pijackim amoku. Wiedziałam, że dzisiaj to nie ma sensu. Zastanawiałam się, czy w ogóle ma to jeszcze jakikolwiek sens... 
Wstałam i zabrałam mu butelkę z alkoholem. Zaczął na mnie krzyczeć. Gdy nie reagowałam i odwróciłam się do niego plecami, dopadł mnie i wyrwał ją. Znowu wstąpiła w niego jakaś dzika agresja. Przestraszyłam się; miał dziwne oczy, złapał mnie mocno za ramiona i zaczął pchać w kierunku pokoju. Próbowałam się oswobodzić, ale był silniejszy. Prosiłam go, żeby mnie puścił, ale to chyba tylko jeszcze bardziej go nakręcało. Był nieprzewidywalny. Nie poznawałam go. Posadził mnie na krześle i krzyknął: "Jesteś tylko moja!". Zerwałam się do ucieczki, ale złapał mnie i popchnął na masywny, drewniany stół. Dalej niczego już nie pamiętam...

* * *

Ciasto drożdżowe z kruszonką. Moje ulubione. Przypomina mi lata dzieciństwa spędzone u babci na wsi. Dziś nikt już tak nie piecze. I chyba mało kto robi ciasto z kruszonką.
Delektowałem się nim, popijając kawę. Pani Strzelecka siedziała na przeciwko mnie przy stole nakrytym obrusem w kwiaty. Miała na sobie kraciastą spódnicę i jasną, twarzową bluzkę.
- Może jeszcze kawałeczek? - zapytała.
- Nie powinienem...
- Chyba nie jest Pan na diecie? - zażartowała.
- Nie, skądże - uśmiechnąłem się.
- To proszę podać talerzyk.
Nałożyła mi kolejny, solidny kawałek ciasta.
- Dziękuję. Wspaniale Pani piecze.
- Och, dziękuję. Nauczyłam się od mojej mamy. Dziś młodzi nie garną się do pieczenia, gotowania... Nikogo z mojej trójki nie ciągnie do kuchni - uśmiechnęła się. - Piotrek poszedł na to ratownictwo, zawsze go fascynowało. Romek to taka bardziej "złota rączka", chyba za ojcem. A z Mateusza zobaczymy co wyrośnie.
- Wspaniale wychowała Pani synów. A Piotrek to świetny chłopak. Zawsze chętny do pomocy, uczynny, koleżeński. Jest bardzo lubiany. No i to naprawdę bardzo dobry ratownik.
- Miło mi to słyszeć - nieco się zarumieniła. 
Niesamowite, że taka drobna, delikatna kobieta wychowała sama trójkę chłopaków i poradziła sobie bez męża. Musi mieć w sobie niebywałą siłę i determinację.
- Będę się zbierał. Bardzo dziękuję za przepyszne ciasto i za zaproszenie.
- To ja dziękuję, że Pan je przyjął i zechciał odwiedzić nasze skromne progi.
- Proszę uważać z dawkowaniem Hydroxyzyny.
Spuściła głowę lekko zmieszana.
- Obiecuję. Odwiedzi nas Pan jeszcze?
Znowu nieco mnie zaskoczyła. Ale wyczułem, że w jej prośbie było coś więcej: zwykła, ludzka chęć ponownego spotkania i porozmawiania z kimś.
- Czy piątek by Panu odpowiadał?
- Chętnie - przytaknąłem z uśmiechem. I odczuwałem już chęć ponownego spotkania.

* * *

Przyjechałam do pracy taksówką. Bałam się natrafić na Rafała w pobliżu stacji. A jeszcze bardziej bałam się go spotkać w mieszkaniu. Dobrze, że mam te klucze od Piotrka. Doprowadziłam się tam do względnego porządku, zamówiłam jedzenie z dowozem. 
Przede mną cała nocka na dyżurze. Chyba nie powinnam dzisiaj pracować... Ale dam radę. Boże, żeby tylko było spokojnie i bez ekstremalnych sytuacji ani poważnych wezwań.
Czmychnęłam niepostrzeżenie do szatni przebrać się. W końcu wpadłam na Wiktora.
- Co tam Martyna? Wszystko ok? - zapytał. Musiałam udawać, że jest dobrze.
- Tak, ok - powiedziałam, jak gdyby nigdy nic.
- Co ci się stało? - zapytał i zaczął mi się uważnie przyglądać. Jakby chciał wyczytać odpowiedź z mojej duszy. I na to jeszcze wszedł Piotrek. No pięknie...
- W skroń? Aaaa, nic takiego. Zwyczajnie, poślizgnęłam się po kąpieli i uderzyłam o kant umywalki - próbowałam być wiarygodna. 
Niewygodną sytuację przerwała dyspozytorka i Banach zajął się przyjmowaniem wezwania.
- To sprawka Rafała? - zapytał zaniepokojony Piotrek.
- Nie. Mówię ci, to zwykły, głupi wypadek - chciałam zabrzmieć autentycznie. Piotrek patrzył mi w oczy, co nie ułatwiało sytuacji.
- Dobra, zbieramy się. Mamy potrącenie.
- Pieszy? - zapytał Piotrek.
- Nie, rowerzysta.

* * *

- Proszę pamiętać o elementach odblaskowych, zwłaszcza po zmroku. Teraz skończyło się tylko na strachu, ale następnym razem może być o wiele gorzej - poinstruował poszkodowanego Wiktor.
- Dobrze panie doktorze. Dziękuję serdecznie.
- Nie ma za co. Szerokości życzę.
Starszy, sympatyczny mężczyzna z powierzchowną raną głowy i kilkoma zadrapaniami oddalił się na swoim rowerze. Tym razem przeżył i pacjent i rower.

Martyna była dziś jakaś małomówna, blada, pozbawiona energii. Jakby nieobecna. Ewidentnie znowu coś ten Rafał nawywijał. Może ich rozmowa nie potoczyła się tak, jak się spodziewała. Albo jakby chciała. Jedno jest pewne: ten dupek znowu sprawił jej czymś przykrość.
Wracaliśmy spokojnie do bazy. Drogi były niemal puste, panował znikomy ruch.
- Piotrek, możesz zatrzymać się na chwilę? - zapytała.
- Tutaj??
- Zatrzymaj się...
- Co jest Martyna? - zapytał Banach zdziwiony niecodzienną prośbą i odwrócił się do tyłu, żeby do niej zajrzeć.
Zjechałem czym prędzej na pobocze. Martyna wyskoczyła z karetki, a ja za nią. Zaczęła wymiotować. Gdy skończyła, podeszliśmy do niej. Klęczała, więc przykucnęliśmy obok.
- Już dobrze? - zapytał łagodnie Wiktor.
- Tak, w porządku. Coś musiało mi zaszkodzić. Jadłam dzisiaj na mieście, to pewnie przez to.
- Na pewno? - dopytywał Banach.
- Tak. Już mi lepiej.
- No dobra, to jedziemy - Banach ruszył z powrotem do ambulansu.
Ale Martyna nie ruszała się z miejsca.
- Dasz radę wstać?
- Tak, tak... - odparła, po czym gwałtownie podniosła się z kucek i zawróciło jej się w głowie. Przytrzymałem ją i przysunąłem lekko do siebie. Syknęła.
- Co się dzieje? - szepnąłem.
Ale pokręciła tylko głową i spuściła wzrok. Poszła w stronę karetki, ale widziałem, że ledwo trzyma się na nogach. Wiedziałem, że coś jest nie tak. I że wcale nie zatruła się jedzeniem na mieście...

* * *

Może im powiem? Może chociaż Wiktorowi...? Nie wiem, jak dotrwam do końca tego dyżuru... Okropnie się czuję. To był jednak zły pomysł, żeby dziś przychodzić do pracy. 
Nim doszłam te kilka kroków do karetki, miałam mroczki przed oczami i zrobiło mi się słabo. Mdłości mieszały się z dusznością. Oparłam się o rozsunięte drzwi i przymknęłam lekko powieki.
- Martyna, co ci jest? - zapytał zaniepokojony Wiktor. Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Piotrek wziął mnie na ręce i wniósł do środka. Położył mnie na noszach i zaczął mierzyć ciśnienie.
- Nie trzeba... - wydusiłam z trudem.
- 100/60.
- To teraz już bez ściemniania, dobrze? - powiedział stanowczo Banach. Zostałam postawiona pod ścianą, bez wyjścia... Piotrek ostrożnie odkleił duży plaster na moim czole.
- Doktorze... - zawołał. Banach spojrzał na ranę. Wymienili znaczące spojrzenia.
- To nie była żadna umywalka, prawda? - dopytywał lekarz. - Co się stało?
- Rafał ci to zrobił?? - naciskał mnie Piotrek.
- Nie wiem... Nie pamiętam... Naprawdę...
- Martyna, spójrz na mnie. Martyna... Słyszysz mnie??

* * *

- Dobra Piotrek, monitor, saturacja i płyny - wydał mi szybkie polecenia Wiktor. Sam osłuchał Martynę. 
- Z prawej strony słychać trzeszczenie. Może mieć złamane żebro i odmę. Jak saturacja? - zapytał.
- 92.
- Podaj jeszcze tlen przez maskę. 10 litrów na godzinę.
- Robi się. 
- Ten uraz głowy wygląda mi na wstrząśnienie mózgu.
- I stąd wymioty, żadne tam zatrucie - dopowiedziałem. - Doktorze, zauważyłem sińce na ręce, kiedy mierzyłem ciśnienie - oznajmiłem, po czym pokazałem je Banachowi. Podciągnął drugi rękaw. To samo.
- Myśli doktor, że to on ją tak urządził??
- Ruchy Piotrek. Potem będziesz się zastanawiał.


C.d.n.