* * *
Nie czułem się dzisiaj najlepiej. Co jakiś czas odczuwałem dziwne skurcze w podbrzuszu i miałem mdłości. To pewnie niestrawność. Niebawem przejdzie. Ale teraz trzeba się spiąć i pracować.
Dojechaliśmy na miejsce wezwania. Piotrek z Martyną wzięli sprzęt. Zadzwoniłem kilka razy dzwonkiem przy furtce wejściowej na teren posesji, ale nikt nie wychodził. Drzwiczki były zamknięte. Krzyknąłem raz i drugi, ale nadal nikt się nie pojawił. Sprawdziłem u dyspozytorki poprawność adresu zgłoszenia, ale ten się zgadzał. Poprosiłem zatem o zadzwonienie pod numer, z którego było wezwanie.
- Banach, nikt nie odbiera telefonu - oznajmiła po chwili dyspozytorka.
- To jakiś głupi żart? - zapytałem.
- Nie wiem, ale sprawdźcie to - odparła.
- Dobra.
- Doktorze, może wejdę i zorientuję się w sytuacji? - zaproponował Piotrek.
- Może wezwijmy policję? - wtrąciła się Martyna.
Chwila szybkiego namysłu. Przez ból trudno było mi się skoncentrować, żeby podjąć jakąś decyzję.
- Doktorze, to co robimy? - ponaglał Piotrek. - Ktoś tam może potrzebować naszej pomocy.
- Dobra, wchodź. Tylko najpierw zorientuj się, żeby nie było...
- Jasne - odparł Piotrek i był już nad furtką ogrodzenia.
- Tu 21S. Przyślijcie policję - poprosiłem.
- Co się dzieje Banach?
- Jak co się dzieje?? Mamy sprawdzić to wezwanie, a wszystko zamknięte na cztery spusty. Mam się tu włamać?!
- Dobra, już wysyłam.
Piotrek obszedł dookoła dom. Dopiero przez ostatnie okno dostrzegł leżącego na podłodze mężczyznę.
- Doktorze, ktoś tu jest!
- Co z nim?!
- Leży na podłodze i nie rusza się!
- Sprawdzałeś drzwi wejściowe?
- Sprawdzałem, zamknięte. Okna też.
Nagle podeszła do nas starsza kobieta z zakupami.
- Państwo do pana Henryka? Z pogotowia? - zapytała.
- Tak, jesteśmy z pogotowia. Mieliśmy wezwanie pod ten adres. Pan Henryk mieszka sam? - próbowałem się czegoś dowiedzieć.
- Sam odkąd cztery lata temu zmarła mu żona.
- Pani jest sąsiadką, tak? - dopytywałem.
- Tak. Czterdzieści lat tu mieszkamy i tyle samo się znamy. Wspaniały człowiek...
- Będzie pani świadkiem, dobrze?
- Jakim świadkiem? - zaniepokoiła się starsza pani.
- Musimy dostać się do środka, żeby pomóc panu Henrykowi. Ale drzwi i okna są zamknięte - tłumaczyła spokojnie Martyna.
W tym samym czasie Piotrek coś gmyrał przy zamku do drzwi wejściowych.
- Ojej! Pewnie, proszę wchodzić i go ratować! Ja zaświadczę wszystko! Tylko proszę go ratować! To taki dobry i porządny człowiek...
Martyna przerzuciła przez ogrodzenie torbę i deskę i pierwsza pokonała furtkę. W tym samym czasie Piotrkowi jakimś sposobem udało się otworzyć drzwi od domu. Kiedy i ja próbowałem pokonać ogrodzenie, nagle moje ciało przeszył silny ból i mocny skurcz. Jakby coś rozrywało moje wnętrzności. Aż zrobiło mi się słabo. To normalne. Przy ostrych bólach brzucha można zemdleć. Nudności przybrały na sile. Przykucnąłem na ziemi i próbowałem głęboko oddychać, ale nawet to potęgowało ból. Natychmiast oblał mnie zimny pot.
- Doktorze? - zapytał przez radio Strzelecki.
- Jaka sytuacja Piotrek? - próbowałem mówić niezmienionym głosem.
Po chwili odezwał się.
- Reanimujemy pana. Dostaje drugą dawkę adrenaliny.
Cholera, obyśmy się tylko nie spóźnili... W tym momencie nadjechał radiowóz. Powoli wstałem. Atak bólu powoli ustępował. Przywitałem się z policjantami, których dobrze znałem.
- Cześć Banach. Widzę, że już sobie poradziliście - odparł jeden z nich.
- Cześć. Pani jest świadkiem, że ratownicy weszli na teren posesji i do budynku w celu ratowania życia. Mężczyzna leżał na podłodze w domu i nie ruszał się. Mieliśmy wezwanie do zawału.
- Tak, to prawda! Ja wszystko poświadczę! - wtrąciła przejęta sąsiadka.
- W porządku - odparł funkcjonariusz i zaczął pytać kobietę o przebieg zdarzenia.
- Co z nim? - zapytał drugi policjant.
- Jak tam Piotrek? - spytałem przez radio.
- Nadal nic.
Policjant podjął próbę otwarcia furtki. Po dłuższej chwili udało mu się to. W tym momencie przez radio odezwała się Martyna.
- Doktorze, niestety spóźniliśmy się...
Wzdychnąłem. Wszedłem przez otwarte drzwi ogrodzenia i chciałem podbiec do domu. Ale ból znowu się nasilił. Musiałem więc zwolnić tempo. Gdy dotarłem, zapytałem o przebieg resuscytacji, czas jej trwania i podane leki. Niestety tym razem nie zdążyliśmy, ale wygląda na to, że zawał i tak był zbyt rozległy. Nie zdołalibyśmy nic zrobić, nawet gdybyśmy przybyli wcześniej.
Do środka weszli policjanci.
- Banach, stwierdzisz zgon? - zapytał jeden z nich.
- Tak...
- Dobra, to my robimy swoje czynności.
Piotrek z Martyną powoli pakowali sprzęt. Po potwierdzeniu zgonu zacząłem wypełniać formularz. Nagle znowu poczułem ostry skurcz w podbrzuszu, aż spontanicznie syknąłem i złapałem się dłonią za wrażliwe miejsce.
- Coś Pana boli? - zainteresował się Piotr.
- Nie, to zwykła niestrawność. Przejdzie mi - próbowałem go jakoś zbyć. - Pakujcie się do karetki. Zaraz do was przyjdę.
* * *
Wiktor był blady i nie najlepiej wyglądał. Do tego był jakiś nieswój, jakby zdenerwowany.
- Doktorze, wszystko w porządku? - zapytałam go delikatnie.
- Tak. A dlaczego coś miałoby być nie w porządku? - odburknął.
Wiedziałam, że nie mówi prawdy. Że coś jest nie tak. Było widać, że coś mu dolegało.
- Piotrek, zatrzymaj się na chwilę - poprosił Wiktor.
- Co jest doktorze? - zapytał zaniepokojony.
- Nic! Po prostu się zatrzymaj!
Banach był nerwowy. Wyraźnie irytowały go nasze pytania.
Piotrek zjechał na pobocze. Wymieniliśmy między sobą znaczące spojrzenia. Wiktor wysiadł i oddalił się o kilka kroków od nas. Z butelki wylał na dłoń trochę wody, po czym zmoczył twarz. Zrobił tak dwukrotnie. Krople kapały mu z brody na ubranie. Jakiś grymas pojawił się na jego twarzy. Zaczął głęboko nabierać powietrza.
- Piotrek, co mu jest??
- Nie wiem, ale nie wygląda mi to na nic...
* * *
Wysiadłem z ambulansu i powoli poszedłem w stronę Banacha.