wtorek, 20 grudnia 2016

Odcinek 23_Niepokoje o Wiktora

Po wspaniałych nadmorskich wakacjach powoli wracałam do codzienności. Na szczęście nie szarej, bo sporo ostatnio zmieniło się w moim życiu. I ja też się przez to zmieniłam. Inaczej patrzę na pewne sprawy. Jestem silniejsza i może też trochę... mądrzejsza? A przede wszystkim mam Piotrka. Okazał mi wiele troski i zrozumienia w trudnych chwilach. Mam w nim oparcie i mogę liczyć na niego. Pomógł mi wyjsć na prostą. Znowu jestem szczęśliwa i zakochana. Świat ponownie nabrał kolorów i sensu.

Po kilku dniach dodatkowego urlopu, Wiktor wracał dziś do pracy. Po napadzie na Zosię nad morzem chciał pobyć jeszcze kilka dni z córką. Nadal bardzo to przeżywała. Nie ma co się dziwić. Dorosły człowiek przeżywałby takie zdarzenie, a co dopiero nastolatka. Poszła niewinnie z chłopakiem na spacer, kiedy napadł na nich jakiś czubek, chcący ich okraść. Chłopak działał po męsku - wiadomo, chciał pokazać swą odwagę i obronić dziewczynę. Nie przypuszczał, że facet użyje noża i wbije mu go w brzuch! Zosia zachowała zimną krew. Podtrzymując rannego kolegę, zaczęła uciekać z nim na oślep, w stronę domu. Kiedy znaleźli się w jego niedalekiej odległości krzyczała o pomoc. A gdy kolega zemdlał z bólu i wysiłku, tamowała dłońmi mocny krwotok. Potem znowu musiała powrócić do tych wydarzeń podczas składania zeznań na policji. Dzielna i silna z niej dziewczyna. Wiem co przeżyła...
- Dzień dobry wszystkim! - powitanie Banacha wyrwało mnie z zamyślenia.
- Dzień dobry doktorze! Jak miło Pana widzieć - ucieszyłam się na jego widok.
- Was też dzieciaki. Podobno dzisiaj jeździmy razem.
- Tak.
- A gdzie Piotrek?
- Jestem! Dzień dobry!
- Cześć Piotrek! - odparł Wiktor i podał mu rękę na powitanie. Nieco go to zaskoczyło.
- Kawy doktorze? - zapytał.
- Tak, poproszę.
- Już się robi.
- Jak się czuje Zosia? - zapytałam.
- Już lepiej. Pojechała dzisiaj do koleżanki. Mają iść na basen.
- To dobrze, że wraca do siebie. A co z tym chłopakiem?
- Na szczęście w porządku.
Piotrek przyniósł Banachowi kubek z kawą.
- Dzięki! Operacja się udała. Rana dobrze się goi. Być może w przyszłym tygodniu go wypiszą.
- Co za historia... Żeby napadać na dwoje nastolatków. To tylko jakiś debil mógł zrobić! - irytował się Piotruś. - Złapali go chociaż?
- Tak. Jest znany tamtejszej policji. To drobny złodziej, ale nigdy nie posunął się do napaści z użyciem ostrego narzędzia. Okazało się, że był pod wpływem środków odurzających. Szyba rozbita kamieniem w wynajmowanym przez Was domu to najprawdopodobniej też jego sprawka.
- 21S - odezwał się głos dyspozytorki w radiu.
- 21S, zgłaszam się - odpowiedział Piotrek. 
- Bursztynowa 16. Mężczyzna z podejrzeniem zawału.
- Przyjąłem, jedziemy.
Pospiesznym krokiem udaliśmy się w kierunku ambulansu. Wiktor zabrał swoją lekarską kamizelkę i wyszedł za nami. Nagle stanął przy drzwiach budynku, zgiął się w pół i złapał za brzuch.
- Doktorze, wszystko dobrze? - zapytałam.
- Tak, tak. W porządku. Piotrek odpalaj ten dyliżans. Nie ma czasu - wydał polecenie w typowy dla siebie sposób, po czym powoli wsiadł do karetki.

* * *

Nie czułem się dzisiaj najlepiej. Co jakiś czas odczuwałem dziwne skurcze w podbrzuszu i miałem mdłości. To pewnie niestrawność. Niebawem przejdzie. Ale teraz trzeba się spiąć i pracować. 

Dojechaliśmy na miejsce wezwania. Piotrek z Martyną wzięli sprzęt. Zadzwoniłem kilka razy dzwonkiem przy furtce wejściowej na teren posesji, ale nikt nie wychodził. Drzwiczki były zamknięte. Krzyknąłem raz i drugi, ale nadal nikt się nie pojawił. Sprawdziłem u dyspozytorki poprawność adresu zgłoszenia, ale ten się zgadzał. Poprosiłem zatem o zadzwonienie pod numer, z którego było wezwanie.
- Banach, nikt nie odbiera telefonu - oznajmiła po chwili dyspozytorka.
- To jakiś głupi żart? - zapytałem.
- Nie wiem, ale sprawdźcie to - odparła.
- Dobra. 
- Doktorze, może wejdę i zorientuję się w sytuacji? - zaproponował Piotrek.
- Może wezwijmy policję? - wtrąciła się Martyna.
Chwila szybkiego namysłu. Przez ból trudno było mi się skoncentrować, żeby podjąć jakąś decyzję.
- Doktorze, to co robimy? - ponaglał Piotrek. - Ktoś tam może potrzebować naszej pomocy.
- Dobra, wchodź. Tylko najpierw zorientuj się, żeby nie było...
- Jasne - odparł Piotrek i był już nad furtką ogrodzenia.
- Tu 21S. Przyślijcie policję - poprosiłem.
- Co się dzieje Banach?
- Jak co się dzieje?? Mamy sprawdzić to wezwanie, a wszystko zamknięte na cztery spusty. Mam się tu włamać?!
- Dobra, już wysyłam.
Piotrek obszedł dookoła dom. Dopiero przez ostatnie okno dostrzegł leżącego na podłodze mężczyznę.
- Doktorze, ktoś tu jest!
- Co z nim?!
- Leży na podłodze i nie rusza się!
- Sprawdzałeś drzwi wejściowe?
- Sprawdzałem, zamknięte. Okna też.
Nagle podeszła do nas starsza kobieta z zakupami.
- Państwo do pana Henryka? Z pogotowia? - zapytała.
- Tak, jesteśmy z pogotowia. Mieliśmy wezwanie pod ten adres. Pan Henryk mieszka sam? - próbowałem się czegoś dowiedzieć.
- Sam odkąd cztery lata temu zmarła mu żona.
- Pani jest sąsiadką, tak? - dopytywałem.
- Tak. Czterdzieści lat tu mieszkamy i tyle samo się znamy. Wspaniały człowiek...
- Będzie pani świadkiem, dobrze? 
- Jakim świadkiem? - zaniepokoiła się starsza pani.
- Musimy dostać się do środka, żeby pomóc panu Henrykowi. Ale drzwi i okna są zamknięte - tłumaczyła spokojnie Martyna. 
W tym samym czasie Piotrek coś gmyrał przy zamku do drzwi wejściowych.
- Ojej! Pewnie, proszę wchodzić i go ratować! Ja zaświadczę wszystko! Tylko proszę go ratować! To taki dobry i porządny człowiek...
Martyna przerzuciła przez ogrodzenie torbę i deskę i pierwsza pokonała furtkę. W tym samym czasie Piotrkowi jakimś sposobem udało się otworzyć drzwi od domu. Kiedy i ja próbowałem pokonać ogrodzenie, nagle moje ciało przeszył silny ból i mocny skurcz. Jakby coś rozrywało moje wnętrzności. Aż zrobiło mi się słabo. To normalne. Przy ostrych bólach brzucha można zemdleć. Nudności przybrały na sile. Przykucnąłem na ziemi i próbowałem głęboko oddychać, ale nawet to potęgowało ból. Natychmiast oblał mnie zimny pot.
- Doktorze? - zapytał przez radio Strzelecki.
- Jaka sytuacja Piotrek? - próbowałem mówić niezmienionym głosem.
Po chwili odezwał się.
- Reanimujemy pana. Dostaje drugą dawkę adrenaliny.
Cholera, obyśmy się tylko nie spóźnili... W tym momencie nadjechał radiowóz. Powoli wstałem. Atak bólu powoli ustępował. Przywitałem się z policjantami, których dobrze znałem. 
- Cześć Banach. Widzę, że już sobie poradziliście - odparł jeden z nich.
- Cześć. Pani jest świadkiem, że ratownicy weszli na teren posesji i do budynku w celu ratowania życia. Mężczyzna leżał na podłodze w domu i nie ruszał się. Mieliśmy wezwanie do zawału.
- Tak, to prawda! Ja wszystko poświadczę! - wtrąciła przejęta sąsiadka.
- W porządku - odparł funkcjonariusz i zaczął pytać kobietę o przebieg zdarzenia.
- Co z nim? - zapytał drugi policjant.
- Jak tam Piotrek? - spytałem przez radio.
- Nadal nic.
Policjant podjął próbę otwarcia furtki. Po dłuższej chwili udało mu się to. W tym momencie przez radio odezwała się Martyna.
- Doktorze, niestety spóźniliśmy się... 
Wzdychnąłem. Wszedłem przez otwarte drzwi ogrodzenia i chciałem podbiec do domu. Ale ból znowu się nasilił. Musiałem więc zwolnić tempo. Gdy dotarłem, zapytałem o przebieg resuscytacji, czas jej trwania i podane leki. Niestety tym razem nie zdążyliśmy, ale wygląda na to, że zawał i tak był zbyt rozległy. Nie zdołalibyśmy nic zrobić, nawet gdybyśmy przybyli wcześniej.
Do środka weszli policjanci.
- Banach, stwierdzisz zgon? - zapytał jeden z nich.
- Tak... 
- Dobra, to my robimy swoje czynności.
Piotrek z Martyną powoli pakowali sprzęt. Po potwierdzeniu zgonu zacząłem wypełniać formularz. Nagle znowu poczułem ostry skurcz w podbrzuszu, aż spontanicznie syknąłem i złapałem się dłonią za wrażliwe miejsce.
- Coś Pana boli? - zainteresował się Piotr.
- Nie, to zwykła niestrawność. Przejdzie mi - próbowałem go jakoś zbyć. - Pakujcie się do karetki. Zaraz do was przyjdę.

* * *

Wiktor był blady i nie najlepiej wyglądał. Do tego był jakiś nieswój, jakby zdenerwowany.
- Doktorze, wszystko w porządku? - zapytałam go delikatnie.
- Tak. A dlaczego coś miałoby być nie w porządku? - odburknął.
Wiedziałam, że nie mówi prawdy. Że coś jest nie tak. Było widać, że coś mu dolegało.
- Piotrek, zatrzymaj się na chwilę - poprosił Wiktor.
- Co jest doktorze? - zapytał zaniepokojony.
- Nic! Po prostu się zatrzymaj!
Banach był nerwowy. Wyraźnie irytowały go nasze pytania.
Piotrek zjechał na pobocze. Wymieniliśmy między sobą znaczące spojrzenia. Wiktor wysiadł i oddalił się o kilka kroków od nas. Z butelki wylał na dłoń trochę wody, po czym zmoczył twarz. Zrobił tak dwukrotnie. Krople kapały mu z brody na ubranie. Jakiś grymas pojawił się na jego twarzy. Zaczął głęboko nabierać powietrza.
- Piotrek, co mu jest??
- Nie wiem, ale nie wygląda mi to na nic... 

* * *

Wysiadłem z ambulansu i powoli poszedłem w stronę Banacha.
- Nie najlepiej Pan wygląda, doktorze...
- Tak?? A ty nie masz innych zmartwień?! - naskoczył na mnie.
- Mam... Ale martwimy się o pana... Szewc w dziurawych butach chodzi, doktorze - próbowałem brzmieć łagodnie.
- Dziękuję za waszą troskę, ale sam też potrafię o siebie zadbać!
- Właśnie widać... - odparłem pod nosem na odchodne. Wróciłem do karetki.
- I co z nim?? - dopytywała zmartwiona Martyna.
- Nie wiem. Nic nie chce powiedzieć. Jeszcze naskoczył na mnie.
Wiktor zaczął wymiotować. Uklęknął na trawie, a jego ciałem targały torsje. Zaniepokoiliśmy się jeszcze bardziej. Martyna nie wytrzymała i wysiadła. Podeszła do Banacha, przykucnęła obok niego i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Doktorze, może powinien pan zwolnić się z dyżuru i pojechać do domu? 
- Już mi lepiej. Dziękuję Martyna. Wracaj do karetki - odparł spokojnie. 
Widać, nie miał już siły, by dalej się przekomarzać. Po chwili wsiadł i pojechaliśmy dalej. Nie zamierzałem jednak tak łatwo rezygnować.
- To mówi pan, że nabawił się niestrawności... Czyżby moja mama źle gotowała? - zagadnąłem go na wesoło.
- Skup się na drodze Piotrek.
Nadal nic nie udało mi się z niego wyciągnąć. Jechaliśmy w ciszy i nieco napiętej atmosferze.
- Przez ostatnie 2 dni odświeżałem garaż. Farba strasznie śmierdziała. Musiałem się przytruć oparami - wyjaśnił w końcu.
- Nie miał pan na twarzy maseczki ochronnej?? - zapytałem zdziwiony.
- Miałem. Oczywiście, że miałem. Ale chemikalia przenikają też przez pory skóry, Piotruś. Mam cię tego uczyć?
- Nie no, wiem doktorze...
- Już koniec przesłuchania? - próbował zakończyć temat.
Nic nie odpowiedziałem. Niech mu będzie, że przytruł się farbą. 
- Martyna, poszukaj w torbie czegoś rozkurczowego - poprosił.
Wymieniliśmy spojrzenia. Martynka posłusznie zajęła się znalezieniem odpowiedniego leku. Wiktor łykający tabletkę... Naprawdę musi go mocno boleć. A dyżur dopiero się rozpoczął. Jeszcze tyle godzin przed nami, przed nim...

* * * 

- I co będziesz robiła? - zaczepnie zapytał Piotrek.

- Hmmm... Zjem lody i pójdę poczytać do parku.

- Mmm... Brzmi wspaniale. Żałuję, że nie będę mógł zjeść tych lodów z tobą...

- Ale możesz zjeść gdzie indziej, jak wrócisz... - skwitowałam seksownie.

- Tak, a gdzie...? - droczył się ze mną.

- Domyśl się Piotruś...

- Wolę nie, bo jeszcze bardziej nie będzie mi się chciało iść na ten dyżur. 

Staliśmy na podjeździe. Przytulił mnie mocno do siebie i maksymalnie zbliżył swą twarz do mojej. Zaczął dotykać swoim nosem mojego.

- Teraz żałuję, że zamieniłem się z Renatą...

- Oj tam. Zrobiłeś dobry uczynek dla koleżanki. Jak wrócisz, będziemy mieli razem dużo czasu.

- Obiecaj, że będziesz grzeczną dziewczynką, kiedy mnie nie będzie...

- No nie wiem, nie wiem... - droczyłam się z nim.

Pocałował mnie namiętnie tak, że wiedziałam co chce robić po powrocie... Nagle z bazy wybiegł Adam.

- Chodź Piotrek. Mamy wezwanie - rzucił pospiesznie.

- Ależ ty masz chłopie wyczucie czasu... - odparł z przekąsem.

- Nie ja, tylko pacjent. No chodź. Na razie Martyna!

- Cześć Adaś! Spokojnego dyżuru!

Chłopcy pobiegli do karetki i odjechali.

Z bazy wolnym krokiem wyszedł Wiktor. Widać było, że jest słaby i nadal go boli. Jakimś cudem przetrwał cały dyżur. Na szczęście potem nie mieliśmy już trudnych przypadków.

- Jak się pan czuje?

Przez chwilę nie odpowiadał, jakby nie wiedział co powiedzieć, albo szukał właściwych słów.

- Jest lepiej. Położę się i odpocznę.

- Gdyby pan czegoś potrzebował...

- Tak, wiem - przerwał mi. - Dziękuję Martyna.

Uśmiechnęłam się lekko.

- Nie chciałem naskoczyć na Piotrka. Jakoś tak głupio wyszło... Przepraszam was. Wiem, że się martwiliście.

- Wiemy, że pan nie chciał. Proszę wracać do domu i zadbać o siebie.

- Jasne. Na razie Martyna.

- Do zobaczenia doktorze.

Wolnym krokiem poszedł w stronę samochodu i po dłuższej chwili odjechał.


Wieczory są długie, więc nawet po powrocie z dyżuru można jeszcze zrobić sporo rzeczy. Miałam iść do parku, ale zajęłam się sprzątaniem mieszkania. Trochę się zakurzyło, kiedy nas nie było. Włączyłam ulubioną płytę i pracowałam w rytm muzyki. Nie zorientowałam się nawet, która jest godzina i ile czasu upłynęło. Nagle zadzwonił telefon. Sądziłam, że to stęskniony Piotrek. Ale na ekranie wyświetlało się połączenie od Zosi.

- Cześć Zosiu - przywitałam ją radośnie.

- Martyna, możesz tu przyjechać? Proszę cię!! - prosiła błagalnie.

- Co się stało?? - zapytałam zaniepokojona.

- Z tatą jest niedobrze...

- Co mu jest?? - chciałam dowiedzieć się czegoś więcej.

- Bardzo boli go brzuch. Aż się zwija! Ma wysoką gorączkę i kilka razy wymiotował. Proszę cię, przyjedź!! - była wyraźnie zdenerwowana.

- Zosiu, uspokój się. Zaraz będę!



C.d.n.

6 komentarzy:

  1. Super opowiadanie. Pozdrawiam Sandra

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniałe. Z niecierpliwością czekam na nexta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :D
      Pozdrowienia i uściski,
      Rudaszek :))

      Usuń
  3. witaj Rudaszku
    Wszystkiego Naj w Nowym Roku :)

    Dawno tutaj nie zaglądałam.
    a tutaj fajna kolejna część.
    Mam nadzieję że Wiktor z tego wyjdzie,
    i że to nie będzie jakaś straszliwa choroba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i Tobie również samych wspaniałości i pięknych niezwykłości na każdy dzień nowego roku!

      Dziękuję za wierność!! :D
      Pozdrawiam cieplutko,
      Rudaszek :))

      Usuń