poniedziałek, 16 listopada 2015

Chwila cierpliwości

Kochani,

dziękuję za wszystkie Wasze miłe słowa oraz szczere opinie, które tutaj zostawiacie za każdym razem. To dodaje skrzydeł, a fakt, że wyczekujecie kolejnych części - o czym piszecie - tym bardziej mobilizuje :))

Wyjątkowo w ubiegłym tygodniu oraz w teraźniejszym trochę zwaliło się na mnie obowiązków zawodowych, ale nie zapomniałam o blogu i o Was, ani tym bardziej go nie porzuciłam. Postaram się jeszcze w tym tygodniu napisać nowy odcinek i go zamieścić. Wstępny zarys już jest, trzeba tylko go dopracować ;)

Proszę Was o wyrozumiałość oraz o jeszcze chwilę cierpliwości :)
Obiecuję, że w następnym tygodniu wynagrodzę Wam czekanie ;)

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę pięknego tygodnia!
Rudaszek

piątek, 6 listopada 2015

Odcinek 9_Stracone szanse, nowe szanse...


Zgłosiłem dyspozytorce, że jesteśmy z pacjentem na SOR-ze, żeby nie zlecała nam chwilowo wezwań. Minęły ponad 2 godziny, odkąd trafiła tu Martyna. Złapałem Sambora, który tej nocy miał dyżur.
- Michał, co z Martyną? Wiadomo już coś?
- Tak, ma wstrząśnienie mózgu i złamane dwa żebra. Doszło do niewielkiego uszkodzenia płuca i odmy podskórnej.
- Tak podejrzewałem. Słyszałem trzeszczenie podczas osłuchiwania i uciskania skóry na szyi.
- Teraz jest w porządku, ale oczywiście zostawimy ją na kilka dni.
- Jasne.
- Jest też poturbowana, ma sporo sińców na ciele. Ty wiesz co się stało?
- Zauważyłem sińce na przedramionach podczas badania, ale nie wiem, jak do tego doszło.
- Wygląda, jakby została pobita. O tym też świadczy rana na skroni. Wyczyściłem ją i zeszyłem najładniej, jak potrafiłem - uśmiechnął się Sambor.
- Dzięki stary.
- Nie ma sprawy. Muszę lecieć, na razie.
- Cześć.
Poszedłem zaglądnąć do sali, w której leżała. Siedział tam już Piotrek i trzymał ją za rękę. Martyna spała.
- Co z nią? - zapytał półgłosem.
Przekazałem mu wszystkie informacje, jakie uzyskałem od Sambora.
- Myśli doktor, że to Rafał ją tak urządził?
- Nie wiem Piotrek... Jak się obudzi, to pewnie nam powie. Chodź, musimy wracać do pracy.
- Jeszcze chwilę, doktorze... - prosił.
- Piotrek, nas tutaj w ogóle nie powinno teraz być. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Tak...
Poklepałem go przyjacielsko po ramieniu.
- Będzie dobrze. Najgorsze już za nią - próbowałem go pocieszyć.
- A może właśnie dopiero przed nią... - rzucił zdenerwowany i wyszedł czym prędzej z sali.

* * *

Jak ja dorwę tego Rafała... To nie wiem co mu zrobię. Jestem przekonany, że to wszystko jego sprawka. Jak on mógł ją uderzyć??!! Z resztą, jakie uderzyć - pobić!! Ona nie może być z kimś takim! Nie zasługuje na dzielenie życia z tym palantem! Mam nadzieję, że to do niej doszło...

Dyżur do końca minął już spokojnie. Adam, na moją prośbę, przyszedł trochę wcześniej, więc za pozwoleniem Banacha pobiegłem do Martyny. Nie spała. Patrzyła drętwo w sufit.
- Cześć Martynka - przywitałem ją z uśmiechem.
- Cześć - odparła smutna.
- Jak się czujesz?
Wzruszyła tylko ramionami.
- Nieźle nas nastraszyłaś.
- Nie powinnam była przychodzić do pracy...
- To prawda. Jak można było zlekceważyć objawy wstrząśnienia mózgu, pani ratownik?
- Ale ja nie miałam żadnych objawów, naprawdę!
- Złamanych dwóch żeber też nie czułaś?
- Trochę czułam...
- A nie wiesz, że grozi to uszkodzeniem płuca albo wątroby, odmą, krwotokiem z tętnicy międzyżebrowej...
- Przestań - przerwała mi. - Znam powikłania... Po prostu byłam skołowana, nie myślałam racjonalnie...
- Martyna... - wziąłem głęboki oddech. - Czy Rafał ci to zrobił?
Spojrzała na mnie. Do jej oczu zaczęły powoli napływać łzy.
- Co tam się wczoraj stało??
Rozpłakała się.
- Nie wiem, nie pamiętam wszystkiego... - odparła cicho.
- Martyna, jeśli to Rafał cię pobił, to znaczy, że jest niebezpieczny. Wiesz o tym?
Pokiwała wolno głową połykając łzy. Opowiedziała mi wszystko, co pamiętała. Usilnie starałem się opanować przy niej, ale złość aż kipiała we mnie.
- To wszystko. A potem pojechałam do ciebie, żeby doprowadzić się do porządku.
- I bardzo dobrze. Widzisz? Jednak klucze się przydały.
- Tak. Dzięki, że mi je dałeś.
- Daj spokój. Lepiej powiedz, jak ty się stamtąd wydostałaś? Gdzie ty w ogóle byłaś? Co to za miejsce?
- Nie znam go. To jakiś mały domek letniskowy koło lasu pod Warszawą. Wyszłam, znalazłam adres i zawołałam taksówkę.
- Pamiętasz ten adres?
- A co?
- Powinnaś zgłosić to zdarzenie na policję.
- Piotrek, proszę cię... Nie mam teraz do tego siły...
- Martyna, on cię pobił i wywiózł!!
Zaczęła płakać jeszcze bardziej. Do sali weszła pielęgniarka.
- Piotrek, myślę że powinieneś już iść. Martyna musi odpoczywać - powiedziała Beata. 
- Jasne. Przyjdę później.

* * *

Ciągle myślałem o propozycji Pani Strzeleckiej. A może tak... Zaprosić ją do restauracji? A może do kina albo teatru? Pewnie dawno nie miała okazji, żeby wyjść z domu. Tylko nie wiem, w czym gustuje, a czego nie lubi. To dopiero by było, gdybym zaprosił ją na coś, za czym nie przepada. Najlepiej pewnie wiedział by to Piotrek, ale jak go tu podpytać, żeby nie wprost... Mam jeszcze kilka dni, muszę się dobrze zastanowić.

Wpadłem jeszcze na chwilę do Martyny sprawdzić, jak się czuje. Była zapłakana.
- Martyna...?
- O, dzień dobry doktorze - lekko zmieszała się.
- Jak się czujesz?
- Już w porządku, dziękuję. Chciałam przeprosić za moje nieodpowiedzialne zachowanie...
- Wiesz co powinienem zrobić? Przełożyć cię przez kolano... Naraziłaś pacjentów, a przede wszystkim siebie.
Spuściła wzrok wyraźnie zmieszana.
- Najważniejsze, że wszystko jest już w porządku - powiedziałem nieco łagodniej. - Odpoczywaj teraz.
- Tak jest. I raz jeszcze przepraszam, to się więcej nie powtórzy, obiecuję.
- W porządku. Gdybyś czegoś potrzebowała, albo chciała porozmawiać, możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję - uśmiechnęła się.
Jeśli to faktycznie Rafał ją pobił, przed nią teraz ciężki czas... I będzie potrzebowała wsparcia.

* * *

Wściekły wyszedłem ze szpitala. Miałem jeszcze wpaść do Romka, ale nie chciałem pokazywać mu się w tym stanie. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić po tym, co opowiedziała mi Martyna. Nagle pod stacją zobaczyłem tego bydlaka Rafała.
- Czego tu szukasz? - zapytałem go ostro.
- Martyny... - odpowiedział niepewnie, wyglądał na nieco przerażonego.
- Nie ma jej tu. Chyba sam wiesz dlaczego.
- Ja...
- Jak masz jakieś problemy, to zapisz się stary na siłownię albo na boks. I tam daj upust swoim emocjom.
- Ale... ja jej nic nie zrobiłem...
- Nic?? A te sińce na ciele? Rozbita skroń, złamane żebra i wstrząs mózgu to jest dla ciebie nic??!!
- Cooo...??! - pytał z niedowierzaniem, jakby nie wiedział co jej zrobił.
- Nie udawaj, że nie wiesz co się stało.
- Wypiłem trochę, przyznaję... Ale nie zrobiłbym jej krzywdy, nigdy! Kocham ją!
Nie wytrzymałem. Po jego wyznaniu "kocham ją" strzeliłem go w pysk z całej siły! Aż go obróciło.
- Kochasz ją??
- Zostaw mnie!! - krzyczał.
- To w jakiś dziwny sposób to okazujesz... - znowu go uderzyłem.
- Co ty robisz??!!
- Broń się, dupku!! Pokaż, jaki jesteś silny i odważny!! Chyba, że jesteś takim twardzielem tylko do słabszych!! - nie przestawałem bić go pięściami. Nagle przybiegł Wiktor.
- Co tu się dzieje??!! Piotrek, opanuj się!! Piotrek!! - próbował mnie powstrzymać przed kolejnymi ciosami. - Złamiesz mu nos, uspokój się!
- Bardzo dobrze, jak mu go złamię!!
- Chłopie, opamiętaj się! - Banach zagradzał mi dojście do Rafała. Te słowa nieco mnie otrzeźwiły.
Rafał miał zakrwawioną twarz. Chyba rzeczywiście złamałem mu nos. Stał z boku i pluł krwią. Podszedł do niego Adam. Ja wycofałem się, asekurowany przez Wiktora. Wsiadłem w samochód i odjechałem z piskiem opon. Gnałem przed siebie na oślep, w dzikim szale. Jechałem bez celu, nie zdejmując nogi z gazu. Płynnie wchodziłem w zakręty. Nagle drogę w oddali przeciął mi rowerzysta... Dałem z całej siły po hamulcach...

* * *

I co ja mam teraz zrobić?? Wszystko się popieprzyło... Gdyby kilka tygodni temu ktoś powiedział mi, że tak bardzo rozczaruję się Rafałem, nie uwierzyłabym w to! Planowaliśmy ślub, oglądaliśmy sale weselne, wybieraliśmy zespół, ustalaliśmy listę gości. Byłam taka szczęśliwa, a teraz... Wszystko się rozsypało, jak domek z kart. A ja nawet nie wiem, jak mam to pozbierać w całość. I w zasadzie, czy chcę, czy jest jeszcze co odbudowywać... Szczęście jest takie kruche i ulotne... Mój Rafał ma problemy z alkoholem, o których nie wiedziałam... Nie panuje nad sobą, jest agresywny. Oszukał mnie, uderzył i przetrzymywał Bóg wie po co. To niezaprzeczalne fakty. Ale nie potrafię go tak z dnia na dzień przestać kochać, wyrzucić ze swego życia. Jednocześnie ślub nie może się odbyć, nawet nie ma mowy! Tylko jak mam to powiedzieć rodzicom?? Oni są tacy w niego zapatrzeni, pewnie nawet mi nie uwierzą, a on się nie przyzna.

Tymczasem w drzwiach mojej sali stanął Rafał z ogromnym bukietem czerwonych róż. Odwróciłam głowę w stronę okna.
- Mogę...? - zapytał nieśmiało.
- Po co tutaj przyszedłeś?? - zapytałam go ostro, nie patrząc na niego.
- Chciałbym porozmawiać.
- Ale ja nie chcę z Tobą rozmawiać! Wynoś się!
- Kochanie, proszę cię... Pozwól mi wytłumaczyć, tylko o to cię proszę. A potem sobie pójdę.
Nie odpowiedziałam mu. Byłam ciekawa, co też ma mi do powiedzenia, ale przecież nie mogłam tego po sobie pokazać.
- Kilka lat temu dowiedziałem się, że cierpię na niską tolerancję alkoholu. Wykryto to przypadkiem, przy okazji jakichś badań. Nawet gdy się trochę napiję, szybko tracę kontrolę nad sobą, a potem niczego nie pamiętam. Od tamtego czasu bardzo tego pilnowałem. Ale ostatnio... Tyle się między nami wydarzyło, nie potrafiłem sobie z tym poradzić... Na dodatek bałem się, że cię stracę, byłem o ciebie cholernie zazdrosny.
- Zazdrosny??!!
- Naprawdę!! Ten Piotrek ciągle kręci się blisko ciebie...
- Przypominam ci, że razem pracujemy... Trudno, żeby nie był blisko, gdy jeździmy jedną karetką...
- No właśnie...
- Tylko nie zaczynaj od nowa!
- Nie, nie! Już się pogodziłem, że robisz to, co kochasz i nie zamierzam namawiać cię do zmiany.
Co za łaska, pomyślałam.
- Więc czego ode mnie teraz oczekujesz??
- Chciałbym, żebyś mi wybaczyła i... żebyśmy spróbowali, aby było jak dawniej.
- Po czymś takim?? Najpierw mnie oszukałeś, potem potraktowałeś mnie przedmiotowo - jak swoją własność, z którą możesz robić co i kiedy ci się podoba. Dalej...
- Nie kończ, jest mi okropnie wstyd... Nie chcę się usprawiedliwiać, ale to nie ja, to ta choroba! Znasz mnie, przecież wiesz, że taki nie jestem!
- Choroba, tak? To w takim razie trzeba leczyć tę chorobę!
- Dobrze, będę się leczył. Dla ciebie wszystko.
- Musisz iść na terapię.
- Pójdę, choćby dzisiaj. Martynka..., czy to oznacza, że mi wybaczysz??
- Nie myśl sobie, że tak od razu wszystko między nami zmieni się na lepsze i będzie, jak dawniej. Za bardzo mnie zraniłeś, rozumiesz??
- Wiem... Ale nie chciałem cię skrzywdzić... - ze wstydem spuścił głowę.
- Idź już. Chcę zostać sama.
Powoli wstał z krzesła. Rzucił mi jeszcze smutne spojrzenie i wyszedł z sali.
Ech... Dlaczego życie musi być takie pokręcone...??

* * *

Skręciłem gwałtownie w lewo, żeby stracić prędkość gdzieś na łące, jednocześnie hamując. Zanim samochód się zatrzymał, przejechałem jeszcze z kilkadziesiąt metrów. W końcu stanąłem. Nie ruszałem się z miejsca, byłem jak sparaliżowany. Naprawdę się przeraziłem. Dotarło do mnie, jakie mogły być konsekwencje tej mojej szaleńczej jazdy, jak poważnym wypadkiem - moim i rowerzysty - mogło się to zakończyć. Codziennie oglądam takich narwańców, którzy nie potrafią opanować się za kierownicą i uważają, że są niezniszczalni, że nic złego nie może im się stać. Na całe szczęście miałem zapięte pasy.
Siedziałem w samochodzie dłuższy czas. Zastanawiałem się, jak pomóc Martynie. Szkoda, że nie mogę zabrać całego jej bólu, który przeżywa przez tego palanta. Albo w jakiś inny sposób jej ulżyć. Mam nadzieję, że chociaż się opamięta i nie popełni największego błędu, jakim byłoby wyjście za niego za mąż. Chciałbym coś dla niej zrobić. I chyba nawet mam pomysł...

* * *

Dawno nie byłem nigdzie z kobietą. Wypadłem z obiegu. Gdzie teraz jest jakaś przyjemna restauracja z dobrym jedzeniem? Co godnego uwagi grają w kinach, w teatrach? Nie jest to łatwe orientować się w tym wszystkim. Zacząłem jeździć tu i tam, szukać, sprawdzać, zbierać informacje. Nawet nie ma mi kto poradzić.
Tak upłynęła mi większa część dnia. Razem z Zośką ugotowaliśmy kolację i wspólnie ją zjedliśmy. Pogadaliśmy, jak minął jej dzień, jak w szkole itd.
- Tato, po co ci te wszystkie ulotki i foldery? Chcesz mnie zabrać do kina? - zapytała nagle.
Wstyd się przyznać, ale z Zośką też dawno nigdzie nie byliśmy razem. Ale przecież to pewnie byłby dla niej wstyd, pokazać się gdzieś ze swoim ojcem...
- A nie byłby to dla ciebie obciach?
- Obciach?? A dlaczego?
- No iść z ojcem do kina...
- Pod warunkiem, że zabralibyśmy jeszcze Natalię.
- Natalię? To wy się jeszcze przyjaźnicie?
- No przyjaźnimy.
- Ostatnio mówiłaś...
- Oj, tato... Wszystko sobie już wyjaśniłyśmy.
- No dobrze, jak chcesz. Możemy iść z Natalią. To wybierzcie jakiś film i dzień i daj mi znać. Sprawdzę w grafiku...
- Sama sprawdzę - uśmiechnęła się i ucałowała mnie w policzek.
Jak miło jest móc sprawić córce radość...
- Pozmywasz? - zapytałem.
- Pozmywam... - odpowiedziała niechętnie.
Ech, nastolatki...
Zacząłem szykować się do wyjścia.
- I pamiętaj: nie siedź długo przed komputerem...
- Wiem, wiem... Nie oglądaj do późna telewizji i nie przegadaj pół nocy z koleżankami.
- No właśnie. I daj dziadkowi leki.
- I daj dziadkowi leki. Dam, nie martw się.
Ucałowałem Zosię i pojechałem na dyżur.

Piotrek wygłupiał się z Adamem na podjeździe. Wszedłem do stacji. Na swoim biurku zastałem pismo, którego treść mnie zmroziła...


C.d.n. 

niedziela, 1 listopada 2015

Odcinek 8_Rozdroże życia

Czułam woń nieco zatęchłego powietrza. We wdzierających się nieśmiało promieniach słońca widziałam wirujący kurz. Z trudem się podniosłam. Kręciło mi się w głowie i bolało mnie całe ciało. Byłam sama. Najbardziej nie dawało mi spokoju to, że nie mogłam przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Czarna dziura w pamięci. 
Zaczęłam przyglądać się meblom i ścianom. Powoli podeszłam do okna i podciągnęłam do góry żaluzje. Moim oczom ukazała się zieleń kwitnących wiosennie krzewów i drzew. Ale nadal nie kojarzyłam tego miejsca. Po chwili znalazłam małą łazienkę. Odbicie mojej twarzy w brudnym lustrze wyglądało fatalnie. Na skroni spora rana, krwiak i opuchlizna. Krew musiała mocno się sączyć. Z trudem podtrzymywałam się o zakurzoną umywalkę.

* * *

- Ale mnie nastraszyłaś mamo... - powiedziałem, kiedy otwarła oczy.
- Przepraszam Piotrusiu... - szepnęła cicho.
- Wszystkich nas Pani trochę przestraszyła - odparł spokojnie Wiktor. 
- Wiadomo co z Romkiem? - zapytała.
- Jest dobrze. Mówiłem ci, że wyliże się z tego. To silny chłopak.
- Dzięki Bogu... - westchnęła, a po jej policzkach pociekły łzy. - Mogę go zobaczyć?
- Powinna Pani jeszcze trochę odpocząć i przede wszystkim nie denerwować się. Takie omdlenie ze spadkiem ciśnienia wymaga kilkugodzinnej obserwacji - poinstruował Banach.
- A gdybym tylko na chwilę poszła go zobaczyć, a pan by mi towarzyszył... Proszę... Pan jest przecież lekarzem, byłabym pod obserwacją... - rzuciła, zalotnie uśmiechając się. Wraca do formy.
- Mamo...
- No co??
- Doktorze, przepraszam za moją mamę... - zwróciłem się do Wiktora.
- Nie masz za co przepraszać - przerwał mi i uśmiechnął się rozbawiony. 
W tym momencie zadzwoniła moja komórka i wyszedłem na chwilę z sali.

* * *

Z Piotrkiem znam się i pracuję od kilku lat. To dobry chłopak. A przede wszystkim bardzo dobry ratownik. Domyślam się, ile przeszedł, kiedy ojciec ich zostawił, a on został sam z matką i dwójką młodszego rodzeństwa. Wiem, jak są mu bliscy, że przejmuje się ich losem i bardzo o nich dba. Tylko z kobietami nie za bardzo mu wychodzi. To znaczy, jemu wychodzi, ale raczej im nie wychodzi z nim... Ale to nie moja sprawa. Młodość musi się wyszumieć. Staram się to zrozumieć. Czasem jest też trochę porywczy i narwany - no cóż, takie są przywileje młodych lat. 

Ta nieco odważna, ale jednocześnie subtelna prośba Pani Strzeleckiej trochę mnie zaskoczyła. Ale nie mogłem odmówić. To znaczy, nie chciałem.
- W porządku, ale zawiozę tam panią na wózku. Inaczej nie ma mowy.
- Dobrze, zgadzam się - odparła Strzelecka i zaczęła się lekko podnosić. Była jeszcze nieco osłabiona. Przywiozłem wózek i podałem jej rękę pomagając wstać z łózka. 
- Powoli... Ostrożnie...
- Dziękuję Panu. I przepraszam za śmiałość, mam nadzieję, że nie ma mi Pan za złe...
- Ależ skąd!
Dojechaliśmy do OIOM-u. Podałem kobiecie zielony fartuch, sam również go założyłem. Wwiozłem ją na salę i zostawiłem samą przy łóżku syna. Od lekarza prowadzącego dowiedziałem się o jego stan; wszystko jest w porządku na tym etapie hospitalizacji. Widziałem, że Romek poznał mamę. Na całe szczęście ta historia ma swój dobry finał. 
Piotrek dotarł tu za matką.
- Tu jesteście, szukałem was.
- Mama bardzo chciała zobaczyć się z Romkiem, więc ją przywiozłem.
- Dziękuję doktorze, niepotrzebnie zrobiła Panu kłopot. Sam też bym ją tu zawiózł.
- Domyślam się. Ale miałem też w tym przyjemność - uśmiechnąłem się. - Masz wspaniałą i kochającą was matkę.
- Wiem...
Po chwili zabrałem panią Strzelecką z powrotem na salę obserwacyjną. W drodze zapytała mnie znienacka:
- Da się Pan namówić na ciasto domowego wypieku? Mamy co świętować. Proszę nie odmawiać i przyłączyć się do nas... - poprosiła tonem, któremu nie sposób odmówić. Co za kobieta... Zośka była w szkole, dyżur zaczynałem dopiero pod wieczór, większych planów nie miałem, więc... dlaczego by nie? 

* * *

Przypominam sobie, że Wiktor przywiózł mnie do mieszkania Rafała. Zastałam go w kuchni przy butelce whiskey. Gdy mnie zobaczył wstał, nie kryjąc zadowolenia. Mnie za to zezłościło, że znowu pije. Pewnie pił przez cały ten czas. To by tłumaczyło jego zachowanie pod stacją. Zebrałam się w sobie i przyszłam szczerze z nim porozmawiać, ale w tej chwili nie bardzo mogłam na to liczyć... Usiadłam, nie wiedząc co dalej robić. Rafał bełkotał coś do mnie w pijackim amoku. Wiedziałam, że dzisiaj to nie ma sensu. Zastanawiałam się, czy w ogóle ma to jeszcze jakikolwiek sens... 
Wstałam i zabrałam mu butelkę z alkoholem. Zaczął na mnie krzyczeć. Gdy nie reagowałam i odwróciłam się do niego plecami, dopadł mnie i wyrwał ją. Znowu wstąpiła w niego jakaś dzika agresja. Przestraszyłam się; miał dziwne oczy, złapał mnie mocno za ramiona i zaczął pchać w kierunku pokoju. Próbowałam się oswobodzić, ale był silniejszy. Prosiłam go, żeby mnie puścił, ale to chyba tylko jeszcze bardziej go nakręcało. Był nieprzewidywalny. Nie poznawałam go. Posadził mnie na krześle i krzyknął: "Jesteś tylko moja!". Zerwałam się do ucieczki, ale złapał mnie i popchnął na masywny, drewniany stół. Dalej niczego już nie pamiętam...

* * *

Ciasto drożdżowe z kruszonką. Moje ulubione. Przypomina mi lata dzieciństwa spędzone u babci na wsi. Dziś nikt już tak nie piecze. I chyba mało kto robi ciasto z kruszonką.
Delektowałem się nim, popijając kawę. Pani Strzelecka siedziała na przeciwko mnie przy stole nakrytym obrusem w kwiaty. Miała na sobie kraciastą spódnicę i jasną, twarzową bluzkę.
- Może jeszcze kawałeczek? - zapytała.
- Nie powinienem...
- Chyba nie jest Pan na diecie? - zażartowała.
- Nie, skądże - uśmiechnąłem się.
- To proszę podać talerzyk.
Nałożyła mi kolejny, solidny kawałek ciasta.
- Dziękuję. Wspaniale Pani piecze.
- Och, dziękuję. Nauczyłam się od mojej mamy. Dziś młodzi nie garną się do pieczenia, gotowania... Nikogo z mojej trójki nie ciągnie do kuchni - uśmiechnęła się. - Piotrek poszedł na to ratownictwo, zawsze go fascynowało. Romek to taka bardziej "złota rączka", chyba za ojcem. A z Mateusza zobaczymy co wyrośnie.
- Wspaniale wychowała Pani synów. A Piotrek to świetny chłopak. Zawsze chętny do pomocy, uczynny, koleżeński. Jest bardzo lubiany. No i to naprawdę bardzo dobry ratownik.
- Miło mi to słyszeć - nieco się zarumieniła. 
Niesamowite, że taka drobna, delikatna kobieta wychowała sama trójkę chłopaków i poradziła sobie bez męża. Musi mieć w sobie niebywałą siłę i determinację.
- Będę się zbierał. Bardzo dziękuję za przepyszne ciasto i za zaproszenie.
- To ja dziękuję, że Pan je przyjął i zechciał odwiedzić nasze skromne progi.
- Proszę uważać z dawkowaniem Hydroxyzyny.
Spuściła głowę lekko zmieszana.
- Obiecuję. Odwiedzi nas Pan jeszcze?
Znowu nieco mnie zaskoczyła. Ale wyczułem, że w jej prośbie było coś więcej: zwykła, ludzka chęć ponownego spotkania i porozmawiania z kimś.
- Czy piątek by Panu odpowiadał?
- Chętnie - przytaknąłem z uśmiechem. I odczuwałem już chęć ponownego spotkania.

* * *

Przyjechałam do pracy taksówką. Bałam się natrafić na Rafała w pobliżu stacji. A jeszcze bardziej bałam się go spotkać w mieszkaniu. Dobrze, że mam te klucze od Piotrka. Doprowadziłam się tam do względnego porządku, zamówiłam jedzenie z dowozem. 
Przede mną cała nocka na dyżurze. Chyba nie powinnam dzisiaj pracować... Ale dam radę. Boże, żeby tylko było spokojnie i bez ekstremalnych sytuacji ani poważnych wezwań.
Czmychnęłam niepostrzeżenie do szatni przebrać się. W końcu wpadłam na Wiktora.
- Co tam Martyna? Wszystko ok? - zapytał. Musiałam udawać, że jest dobrze.
- Tak, ok - powiedziałam, jak gdyby nigdy nic.
- Co ci się stało? - zapytał i zaczął mi się uważnie przyglądać. Jakby chciał wyczytać odpowiedź z mojej duszy. I na to jeszcze wszedł Piotrek. No pięknie...
- W skroń? Aaaa, nic takiego. Zwyczajnie, poślizgnęłam się po kąpieli i uderzyłam o kant umywalki - próbowałam być wiarygodna. 
Niewygodną sytuację przerwała dyspozytorka i Banach zajął się przyjmowaniem wezwania.
- To sprawka Rafała? - zapytał zaniepokojony Piotrek.
- Nie. Mówię ci, to zwykły, głupi wypadek - chciałam zabrzmieć autentycznie. Piotrek patrzył mi w oczy, co nie ułatwiało sytuacji.
- Dobra, zbieramy się. Mamy potrącenie.
- Pieszy? - zapytał Piotrek.
- Nie, rowerzysta.

* * *

- Proszę pamiętać o elementach odblaskowych, zwłaszcza po zmroku. Teraz skończyło się tylko na strachu, ale następnym razem może być o wiele gorzej - poinstruował poszkodowanego Wiktor.
- Dobrze panie doktorze. Dziękuję serdecznie.
- Nie ma za co. Szerokości życzę.
Starszy, sympatyczny mężczyzna z powierzchowną raną głowy i kilkoma zadrapaniami oddalił się na swoim rowerze. Tym razem przeżył i pacjent i rower.

Martyna była dziś jakaś małomówna, blada, pozbawiona energii. Jakby nieobecna. Ewidentnie znowu coś ten Rafał nawywijał. Może ich rozmowa nie potoczyła się tak, jak się spodziewała. Albo jakby chciała. Jedno jest pewne: ten dupek znowu sprawił jej czymś przykrość.
Wracaliśmy spokojnie do bazy. Drogi były niemal puste, panował znikomy ruch.
- Piotrek, możesz zatrzymać się na chwilę? - zapytała.
- Tutaj??
- Zatrzymaj się...
- Co jest Martyna? - zapytał Banach zdziwiony niecodzienną prośbą i odwrócił się do tyłu, żeby do niej zajrzeć.
Zjechałem czym prędzej na pobocze. Martyna wyskoczyła z karetki, a ja za nią. Zaczęła wymiotować. Gdy skończyła, podeszliśmy do niej. Klęczała, więc przykucnęliśmy obok.
- Już dobrze? - zapytał łagodnie Wiktor.
- Tak, w porządku. Coś musiało mi zaszkodzić. Jadłam dzisiaj na mieście, to pewnie przez to.
- Na pewno? - dopytywał Banach.
- Tak. Już mi lepiej.
- No dobra, to jedziemy - Banach ruszył z powrotem do ambulansu.
Ale Martyna nie ruszała się z miejsca.
- Dasz radę wstać?
- Tak, tak... - odparła, po czym gwałtownie podniosła się z kucek i zawróciło jej się w głowie. Przytrzymałem ją i przysunąłem lekko do siebie. Syknęła.
- Co się dzieje? - szepnąłem.
Ale pokręciła tylko głową i spuściła wzrok. Poszła w stronę karetki, ale widziałem, że ledwo trzyma się na nogach. Wiedziałem, że coś jest nie tak. I że wcale nie zatruła się jedzeniem na mieście...

* * *

Może im powiem? Może chociaż Wiktorowi...? Nie wiem, jak dotrwam do końca tego dyżuru... Okropnie się czuję. To był jednak zły pomysł, żeby dziś przychodzić do pracy. 
Nim doszłam te kilka kroków do karetki, miałam mroczki przed oczami i zrobiło mi się słabo. Mdłości mieszały się z dusznością. Oparłam się o rozsunięte drzwi i przymknęłam lekko powieki.
- Martyna, co ci jest? - zapytał zaniepokojony Wiktor. Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Piotrek wziął mnie na ręce i wniósł do środka. Położył mnie na noszach i zaczął mierzyć ciśnienie.
- Nie trzeba... - wydusiłam z trudem.
- 100/60.
- To teraz już bez ściemniania, dobrze? - powiedział stanowczo Banach. Zostałam postawiona pod ścianą, bez wyjścia... Piotrek ostrożnie odkleił duży plaster na moim czole.
- Doktorze... - zawołał. Banach spojrzał na ranę. Wymienili znaczące spojrzenia.
- To nie była żadna umywalka, prawda? - dopytywał lekarz. - Co się stało?
- Rafał ci to zrobił?? - naciskał mnie Piotrek.
- Nie wiem... Nie pamiętam... Naprawdę...
- Martyna, spójrz na mnie. Martyna... Słyszysz mnie??

* * *

- Dobra Piotrek, monitor, saturacja i płyny - wydał mi szybkie polecenia Wiktor. Sam osłuchał Martynę. 
- Z prawej strony słychać trzeszczenie. Może mieć złamane żebro i odmę. Jak saturacja? - zapytał.
- 92.
- Podaj jeszcze tlen przez maskę. 10 litrów na godzinę.
- Robi się. 
- Ten uraz głowy wygląda mi na wstrząśnienie mózgu.
- I stąd wymioty, żadne tam zatrucie - dopowiedziałem. - Doktorze, zauważyłem sińce na ręce, kiedy mierzyłem ciśnienie - oznajmiłem, po czym pokazałem je Banachowi. Podciągnął drugi rękaw. To samo.
- Myśli doktor, że to on ją tak urządził??
- Ruchy Piotrek. Potem będziesz się zastanawiał.


C.d.n.