- Kanał, nie...?
- Nie waż się ulegać temu palantowi! Rozumiesz??!! Martyna, słyszysz??!! - byłem mocno wzburzony tym, co usłyszałem. To tłumaczy jej ostatnie zachowanie, wybuch histerii, skołowanie. Jak ten typ mógł w ogóle zrobić coś takiego??!! Jak mógł ją szantażować i to na dodatek w tak ohydny sposób??!!
Martyna lekko się wstawiła. Nie będę prawił jej morałów; przecież sam ubiegłej nocy się upiłem.
- Przepraszam cię... - powiedziała płaczliwym głosem.
- Za co mnie przepraszasz?
- Bo... ja nie mogę... Nie mogę tego zrobić... Ale on... nie odpuści ci - zaczęła szlochać.
- Martynka... - ująłem jej twarz w swe dłonie. - Słyszałaś co przed chwilą ci powiedziałem? Pod żadnym względem masz się na to nie zgadzać, rozumiesz??
Pokiwała głową.
- Nie wolno ci iść z nim na żadne chore układy! Ja sobie poradzę, wyplątam się z tego i wrócę do pracy. Prędzej czy później. A ty masz nie przykładać do tego ręki!
- ... nie przykładać ręki - powtórzyła za mną i przyłożyła swą dłoń do mojej.
Oho, czas się zbierać. Nie byłem pewien, ile dociera do niej w tym stanie.
- Dobra, idziemy Martynka - zacząłem zbierać nasze rzeczy.
- A dokąd idziemy?
- Do domu.
- Ja nie mam domu...
Udałem, że tego nie usłyszałem.
- Zaczekaj, pójdę zapłacić rachunek.
W międzyczasie zadzwoniłem po taksówkę. Kiedy wróciłem do stolika, Martyna siedziała ze spuszczoną głową. Kiedy mnie zobaczyła, gwałtownie wstała, ale zakręciło się jej w głowie. Przytrzymałem ją w pasie i przyciągnąłem lekko do siebie.
- Chyba się wstawiłam... - wymamrotała, pocierając dłonią twarz.
- Chodź Martynka, taksówka już czeka.
Powoli zaprowadziłem ją do czekającego samochodu i pomogłem wsiąść. Jazda sprawiła, że szybko zasnęła, choć droga nie była daleka. Jej głowa wolno opadła na moje ramię. Objąłem ją śpiącą i przytuliłem do siebie. Szkoda, że podróż nie była długa. Mógłbym tak z nią jechać na koniec świata...
Taksówkarz zatrzymał się centralnie pod wejściem. Zapłaciłem i delikatnie wziąłem Martynę na ręce. Nie ukrywam, że było to przyjemne. Czułem zapach jej perfum. Zawsze przywoływały mi na myśl jej osobę.
Udało mi się zgrabnie otworzyć drzwi do mieszkania. Wniosłem ją do jej pokoju i położyłem na łóżko. Ani drgnęła. Nieźle się wstawiła. Ostatnie wydarzenia mocno nią wstrząsnęły.
Zdjąłem jej buty i przykryłem ją kołdrą. Przyglądałem się, jak włosy opadły na jej twarz. Lekko je odgarnąłem. Przez moment, automatycznie, chciałem zdjąć jej spodnie i bluzkę, ale od razu się powstrzymałem. Przecież nie mogłem tego zrobić. Rano niezręcznie by się czuła, a i tak zapewne będzie nieco zażenowana. Pomijając, że i tak będzie cierpiała...
- Chyba się wstawiłam... - wymamrotała, pocierając dłonią twarz.
- Chodź Martynka, taksówka już czeka.
Powoli zaprowadziłem ją do czekającego samochodu i pomogłem wsiąść. Jazda sprawiła, że szybko zasnęła, choć droga nie była daleka. Jej głowa wolno opadła na moje ramię. Objąłem ją śpiącą i przytuliłem do siebie. Szkoda, że podróż nie była długa. Mógłbym tak z nią jechać na koniec świata...
Taksówkarz zatrzymał się centralnie pod wejściem. Zapłaciłem i delikatnie wziąłem Martynę na ręce. Nie ukrywam, że było to przyjemne. Czułem zapach jej perfum. Zawsze przywoływały mi na myśl jej osobę.
Udało mi się zgrabnie otworzyć drzwi do mieszkania. Wniosłem ją do jej pokoju i położyłem na łóżko. Ani drgnęła. Nieźle się wstawiła. Ostatnie wydarzenia mocno nią wstrząsnęły.
Zdjąłem jej buty i przykryłem ją kołdrą. Przyglądałem się, jak włosy opadły na jej twarz. Lekko je odgarnąłem. Przez moment, automatycznie, chciałem zdjąć jej spodnie i bluzkę, ale od razu się powstrzymałem. Przecież nie mogłem tego zrobić. Rano niezręcznie by się czuła, a i tak zapewne będzie nieco zażenowana. Pomijając, że i tak będzie cierpiała...
* * *
Poczułam woń świeżo zaparzonej kawy. Podniosłam się, żeby wstać, ale bezsilnie opadłam z powrotem na łóżko. Zaczęłam sobie przypominać zdarzenia z ubiegłego dnia. Zorientowałam się, że spałam w ubraniu. Boże, jaki wstyd... Przed Piotrkiem! Najpierw prawiłam mu kazania, a dzień później skończyłam tak samo. Kurcze, wcale nie chciałam się wstawić. I w ogóle, jak do tego doszło?? Upiłam się w domu czy w pubie? A nie... Przecież z galerii handlowej poszliśmy na piwo. Rany, piwem doprowadzić się do takiego stanu...
Piotrek lekko uchylił drzwi. Spostrzegł, że nie śpię i uśmiechnął się szeroko.
- Dzień dobry Martynka - powitał mnie radośnie.
- Nie taki dobry... - odparłam ciężko. Spróbowałam ponownie się podnieść - tym razem powoli. Usiadłam na łóżku.
- Masz na coś ochotę? Zjesz coś? - zapytał Piotrek.
- Chyba nie dam rady...
- To co, przynieść ci wody? - spojrzał na mnie z politowaniem.
- Zaraz przyjdę do kuchni, tylko trochę się ogarnę.
- Nie musisz się spieszyć - odparł uśmiechnięty i wyszedł.
Powoli przebrałam się, zmyłam resztki makijażu i spięłam włosy. Poszłam do Piotrka do kuchni.
- Jak tam samopoczucie?
- Bywało lepiej... Słuchaj... chciałam cię przeprosić za wczoraj.
- Dzień dobry Martynka - powitał mnie radośnie.
- Nie taki dobry... - odparłam ciężko. Spróbowałam ponownie się podnieść - tym razem powoli. Usiadłam na łóżku.
- Masz na coś ochotę? Zjesz coś? - zapytał Piotrek.
- Chyba nie dam rady...
- To co, przynieść ci wody? - spojrzał na mnie z politowaniem.
- Zaraz przyjdę do kuchni, tylko trochę się ogarnę.
- Nie musisz się spieszyć - odparł uśmiechnięty i wyszedł.
Powoli przebrałam się, zmyłam resztki makijażu i spięłam włosy. Poszłam do Piotrka do kuchni.
- Jak tam samopoczucie?
- Bywało lepiej... Słuchaj... chciałam cię przeprosić za wczoraj.
Spojrzał na mnie jakimś dziwnym wzrokiem.
- A za co konkretnie?
- To znaczy?? - zapytałam zaskoczona.
- Aha... To znaczy, że niczego nie pamiętasz... - nadal zawadiacko się uśmiechał.
- Nie pamiętam czego??
Milczał, nie przestając robić kanapek.
- Piotrek!
- Na przykład tańczenia na stole. Albo propozycji, że będzie nam razem miło... - mówił to wyraźnie ucieszony.
- Cooo??!! Tańczyłam na stole?? To niemożliwe, nie byłam aż taka pijana. Z resztą, nie robię takich rzeczy po alkoholu...
- No ja tam nie wiem Martynka... - nadal był rozbawiony.
- Żartujesz sobie ze mnie... - spojrzałam na niego ostro. Nic nie odpowiedział. Nawet nie podniósł wzroku, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Piotrek, żartujesz, prawda? - byłam coraz bardziej przestraszona tą wizją zdarzeń. Widząc moje poruszenie, przyznał:
- Tak, żartowałem. Nic takiego wczoraj się nie wydarzyło.
- Jesteś okropny! - warknęłam.
- Ale chyba wczoraj nie byłem taki okropny, kiedy zanosiłem cię do łóżka...?
- Zanosiłeś mnie do łóżka?? Znowu się nabijasz?!
- Nie, tym razem mówię prawdę.
Zmieszałam się. Zrobiło mi się głupio, że nie byłam w stanie samodzielnie dojść do swojego pokoju. I na dodatek tego nie pamiętam.
- Nie przejmuj się. Zdarza się. Przedwczoraj ja, wczoraj ty. Jest 1:1 - próbował żartować.
- Ale na pewno nie mówiłam ani nie zrobiłam niczego głupiego, czego musiałabym się teraz wstydzić?? - zapytałam niepewnie.
- Na pewno. Możesz być spokojna - przytaknął.
Kamień z serca, pomyślałam.
- To wody czy kawy? - zapytał. W tym momencie zadzwonił jego telefon. - Dzień dobry doktorze.
Ciekawe, co chce od niego Banach.
- Dobrze, zaraz przyjadę. Do zobaczenia.
- O co chodzi? - zapytałam nieco przerażona.
- Nie wiem. Stary kazał mi przyjechać do stacji.
- Jadę z tobą - oznajmiłam, po czym wstałam z krzesła.
- Ale po co Martynka?
- Jak to po co?
- No po co będziesz ze mną jechała? Weź prysznic, zjedz coś, odpocznij jeszcze. A ja w tym czasie dowiem się o co chodzi.
- Przecież wiadomo o co chodzi! O twoje zawieszenie i oskarżenia tego dupka. Pewnie coś nowego wymyślił. Nie wysiedzę tutaj...
- Spokojnie Martynka - przerwał mi i chwycił mnie za ramiona. - Poradzę sobie.
- A co, jeśli... - bałam się nawet wypowiedzieć na głos to, o czym myślałam...
- Na razie pojadę tam i sprawdzę o co chodzi.
* * *
Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Jestem dziwnie podekscytowany. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni towarzyszyły mi takie emocje... Jak u nastolatka... Nie poznaję siebie. Ale w zasadzie... Czym ja się tak ekscytuję? Przecież to jest zwykłe wyjście dwojga ludzi do teatru i na kolację. Żadna tam randka! Ani nawet zauroczenie. No może... trochę, z mojej strony. Ale do miłości, poważniejszego uczucia, daleka droga. Nie ma co przeżywać.
Dojechałem do domu. Muszę chwilę się przespać. Zosia była w szkole. Zaraz po lekcjach umówiliśmy się na zakupy w centrum handlowym. Okazało się, że poza koszulą przydałoby się jeszcze kilka nowych rzeczy. Ufam jej w tych sprawach. Mam tylko nadzieję, że nie puści mnie z torbami. Musimy szybko wybrać co potrzeba, bo potem niewiele czasu mi zostanie. Nie mogę się spóźnić na pierwszą... Nie, na pierwsze spotkanie. A czy... wypada kupić kwiaty??
* * *
Siedziałam jak na szpilkach. Nie mogłam doczekać się, kiedy Piotrek wróci i powie mi co chciał od niego Banach. Mam nadzieję, że ten nagły telefon nie oznaczał kolejnych kłopotów...
Wrócił po trzech kwadransach. Gdy tylko usłyszałam, że wchodzi pobiegłam do drzwi. Chciałam to usłyszeć już w progu.
- I co??!!
Piotrek spuścił smutny wzrok.
- No co się znowu stało??!! Co on jeszcze wymyślił, żeby się zemścić na tobie??!!
Piotrek spuścił głowę.
- No mów do cholery!!
- Spokojnie Martynka...
- Jak mogę być spokojna, kiedy...
- Wszystko jest dobrze - przerwał mi i uśmiechnął się.
- Co...??
- Rafał wycofał zeznania. Mogę wrócić do pracy. Zaczynam jutro rano.
- Osz ty... O mało nie umarłam z nerwów, a ty się jeszcze ze mną tak droczysz.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że tak zareagujesz.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam do swojego pokoju.
- Martynka...
Rzuciłam się na łóżko. Piotrek wszedł za mną do pokoju.
- Ej, no przestań się boczyć.
Nie dawałam za wygraną.
- Musimy to raczej uczcić, nie sądzisz?
Podszedł mnie tym pomysłem.
- Ok - zmiękłam dość szybko. - Mamy co świętować. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tak się to skończyło. I że tak szybko.
- Mówiłem Ci, że będzie dobrze.
- Oby to nie oznaczało kolejnej zagrywki z jego strony...
- Daj spokój...
- Wiesz, może chce uśpić naszą czujność, a za chwilę znowu wyskoczy z jakąś akcją poniżej pasa.
- Ja myślę, że facet po prostu przemyślał wszystko na spokojnie. Uświadomił sobie, że w ten sposób cię nie odzyska ani nic nie wskóra i dlatego odwołał to wszystko.
Piotrek jak zawsze taki racjonalny. Ach, ta chłodna, męska ocena sytuacji...
* * *
Martynka jak zawsze snuła najgorsze wizje i czarne scenariusze. Koleś jest idiotą i palantem i nic tego nie zmieni. Ale poszedł po rozum do głowy i odkręcił to, na co miał realny wpływ. Nie zamierzam dłużej tego roztrząsać. Fakt jest taki, że dzięki temu mogę wrócić od razu do pracy. I to bez wpisu tego incydentu w papiery. To się dla mnie liczy. No i najważniejsze, że Martyna po raz kolejny na tym nie ucierpiała. Wszystko dobrze się skończyło.
- To co, jak zamierzamy to uczcić? - zagadnąłem uradowany.
- Sama nie wiem. Na pewno nie alkoholowo...
- O nie! Dzisiaj wszystkie trunki soft. Rano zaczynam dyżur.
- To... może coś ugotujemy? - zaproponowała.
- Super! Na co masz ochotę? Zastanów się, a ja zaraz zrobię zakupy.
To będzie kolejny wspaniały dzień... Każdy takim jest, kiedy ona jest tutaj. Jakby... dodawała blasku i radości swoją obecnością. Rozpierała mnie niesamowita energia i szczęście. Z jednej strony przywrócenie do pracy i fakt, że cała ta sprawa rozeszła się po kościach, a z drugiej to, że Martyna może u mnie być. Może tu zasypiać... I budzić się za ścianą... To niesamowite uczucie! Mogę zrobić jej kawy. Przygotować śniadanie. Mógłbym je podać jej nawet do łóżka! Gdyby tylko tego zapragnęła... A wizja wspólnego gotowania była niezwykle ekscytująca!
* * *
Nie wiedziałem, jak się ubrać na dzisiejszy wieczór, ale Zosia poinstruowała mnie, że koszula i marynarka ze spodniami w zupełności wystarczą. Taka ponoć teraz moda. Ale na wszelki wypadek zabrałem krawat.
Jechałem do mieszkania pani Strzeleckiej. Cieszyłem się na nasze spotkanie.
Zaparkowałem nieopodal. Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi. Otworzyła mi moja towarzyszka wieczoru. Wyglądała... bardzo atrakcyjnie. Miała upięte włosy, mocniejszy makijaż, pewnie to taki wieczorowy, ale twarzowy. Miała na sobie delikatną sukienkę w kwiaty, naszyjnik z pereł, jasny trencz i szpilki. Od razu żałowałem, że jednak nie założyłem tego krawatu.
Zamknęła mieszkanie i poszliśmy do samochodu. Otworzyłem jej pierwszej drzwi, po czym sam wsiadłem.
- Przepraszam, strojem chyba nie za bardzo do pani pasuję... - byłem tym nieco zażenowany. - Dałem się namówić córce na taką wariację...
- Tak jest bardzo dobrze - przerwała mi uśmiechnięta.
- Naprawdę?
- Tak. Bardzo elegancko pan wygląda.
- Dziękuję, pani również.
Co za gafa! Pierwszy powinienem był jej powiedzieć komplement...
- Dziękuję. Zupełnie inaczej niż w ratowniczym uniformie - skwitowała.
- To prawda. Niby nie szata zdobi człowieka...
- ... ale zmienia jego oblicze - dokończyła.
- Właśnie to samo chciałem powiedzieć.
Uśmiechnęła się, po czym odparła:
- Mam taką prośbę...
- Tak? Słucham.
- Już dawno chciałam to zaproponować, ale było mi niezręcznie. Zwłaszcza przy synu. Ale myślę, że teraz jest ku temu dobra okazja i właściwy moment. Proszę, mówmy sobie po imieniu.
- Będzie mi bardzo miło. Wiktor - przedstawiłem się i wyciągnąłem rękę.
- Grażyna.
Ująłem ją i szarmancko pocałowałem w dłoń.
Ująłem ją i szarmancko pocałowałem w dłoń.
- To co, możemy jechać? - zapytałem, po czym odpaliłem samochód.
* * *
- Ale mieszaj to, bo się przypala! - krzyknęłam do Piotrka w łazience.
- Miałaś pilnować - odpowiedział zza zamkniętych drzwi.
Szybko przemieszałam warzywa na patelni. Piotrek wrócił do kuchni.
- Widzę, że dzielnie sobie radzisz.
- A ja widzę, że migasz się od tego wspólnego gotowania...
- Ja migam? No wiesz co Martynka... Wbijasz mi nóż w plecy... - zaczął się ze mną droczyć.
- Uważaj... - próbowałam z nim żartować. Nagle zadzwonił telefon.
- Halo? Tak, tu Piotr Strzelecki.
Jego twarz stopniowo zmieniała się i poważniała.
- Oczywiście, będę za kwadrans.
- A nie mówiłam, że się migasz? - próbowałam wypytać w ten sposób dokąd tak nagle się wybiera.
- Był wybuch gazu w kilku kamienicach. Jest mnóstwo rannych. Brakuje rąk do pracy. Karetki nie nadążają. Muszę jechać. Także nici z naszej kolacji.
- Jadę z Tobą! - rzuciłam niezwłocznie i skręciłam gaz pod patelnią.
- Martyna, ale ty jesteś na zwolnieniu.
- Brakuje przecież rąk do pracy. A ja dobrze się czuję. No chodź, jedziemy!
* * *
- Już dawno tak się nie uśmiałam. Bardzo dobra komedia - skwitowała Grażyna zaraz po wyjściu z teatru.
- To prawda. Ja też dawno tak dobrze się nie bawiłem. Szczerze mówiąc... nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio...
- Samotnie wychowujesz córkę...
- Tak. Zosia jest nastolatką, ale na razie dość spokojnie przechodzi młodzieńczy okres buntu.
- Pewnie brakuje jej matki... Ma z nią jakiś kontakt?
- Moja żona, a jej matka zginęła tragicznie w wypadku...
- Ojejku, nie wiedziałam!! Przepraszam cię!! Tak strasznie mi przykro!! Ach, taka gafa...
Grażyna była tym wyraźnie zakłopotana.
- Nic się nie stało. Skąd mogłaś wiedzieć.
- Mimo wszystko, nie powinnam tak dociekać. Nie chciałam wyjść na wścibską babę.
- Wcale nie wyszłaś. To co - masz może ochotę na kolację w moim towarzystwie? - chciałem na nowo zbudować miłą atmosferę.
- Jeśli ty nadal masz na nią ochotę w moim...
- Oczywiście. Wieczór tak mile rozpoczęty...
- ... tylko ja wszystko popsułam.
- Niczego nie popsułaś. Nie mówmy już o tym. Lepiej pośmiejmy się jeszcze ze sztuki - próbowałem jakoś zabić w niej poczucie winy. W tym momencie zadzwonił mój telefon.
- O, przepraszam. Halo? Tak, Banach przy telefonie.
Grażyna dyskretnie odsunęła się dwa kroki.
- Ale ja mam wolne, jestem po nocnym dyżurze. ..... Dobrze, przyjadę jak najszybciej.
- Coś się stało? - zapytała zatroskana.
- W kilku kamienicach pod Warszawą wybuchł gaz. Jest bardzo dużo rannych. Brakuje ratowników i lekarzy, ściągają wszystkich. Cholera!!
- Jedź!
- A ty?
- Ja sobie poradzę. O mnie się nie martw. A ty jedź, byle szybko. I uważaj na siebie po drodze.
- Przepraszam cię...
- Wszystko rozumiem.
- Odezwę się - po czym pocałowałem ją na pożegnanie w dłoń. - Wybacz mi - poprosiłem na odchodne i pobiegłem do samochodu.
* * *
- Banach już jedzie, zaraz będzie. Zaczekaj na niego i pojedziecie razem na miejsce - usłyszałem głos dyspozytorki przez radio.
- Ok, przyjąłem.
Wiktor rzeczywiście po chwili zjawił się pod stacją.
- Lecę się przebrać, zaraz jestem z powrotem - rzucił do mnie w przelocie, kiedy wysiadł z samochodu. Ale czy ja dobrze widziałem, że doktor był w garniturze?? Fiu, fiu... Zaraz spróbuję go podpytać, gdzie to był tak odświętnie ubrany.
Po chwili wpadł do karetki.
- Dobra, możemy jechać.
- 21S, jesteśmy gotowi. Podaj adres, pod który mamy się udać.
- Bursztynowa, kamienice numer 15, 17 i 19 - zamarłem, kiedy usłyszałem ten adres.
- Przecież tam mieszka moja mama z braćmi!! - krzyknąłem zdenerwowany do Banacha.
- Co??
- Tam mieszka moja rodzina. Niech doktor spróbuje wykręcić numer do mamy, ja zapomniałem komórki.
- Ja mam wykręcić...?
- No tak!
- Ale...
- Proszę! Mam nadzieję, że nic im się nie stało... Mam tylko ich...
C.d.n.
Piękne opowiadanie zresztą jak zwykle . Cudowne. Z niecierpliwością czekam na nex ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo!! :))
UsuńPrzepraszam, że dopiero teraz nadrabiam zaległości i odpowiadam.
Pozdrawiam serdecznie,
Rudaszek :))
Wow,Rudaszku opłacało się czekać:))To opowiadanie jest niesamowite !!! Relacje pomiędzy bohaterami stają się coraz ciekawsze ;) Uwielbiam Twoje opowiadania są doskonałe! Może się powtórzę, ale to mój ulubiony blog :)) Bardzo ciekawie się zapowiada i już się nie mogę doczekać kolejnej części;) Życzę Ci weny, dużo wolnego czasu i uśmiechu na twarzy:)) Pozdrawiam gorąco, Miła W.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Miła W., za Twoje ciepłe słowa!! :)) Nie ma nic piękniejszego od faktu, że komuś podoba się to, co wymyślam i piszę. Nawet nie sądziłam, że mój skromny blog może stać się czyimś ulubionym! :D
UsuńPrzepraszam, dopiero teraz nadrabiam zaległości i odpowiadam.
Ściskam Cię mocno ;)
Rudaszek :))
Opowiadanie super z niecierpliwością czekam na kolejną część.Zapraszam również na mojego bloga:Opowiadania Na Sygnale Martynka i Piotrek.Pozdrawiam i życzę dużo weny i czasu na napisanie kolejnej części😃 /Wiki***
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie!! :) Również za zaproszenie.
UsuńPrzepraszam, dopiero teraz nadrabiam zaległości i odpowiadam.
Pozdrawiam,
Rudaszek :)
Super. Ty to umiesz wprowadzić napięcię oby tylko braciom się nic nie stało bo Piotrka mama na szczęcie żyje. Oby tak dalej. Weronika
OdpowiedzUsuńDzięki ;) Lubię budować napięcie i wprowadzać niespodziewane zwroty akcji ;)
UsuńZapraszam i pozdrawiam,
Rudaszek :))
fajne:) oby tak dalej:) :) :) !! !! !! !! !! !! !! Wiktoria Dankowska.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPozdrawiam noworocznie,
Rudaszek :)
Fajowe ;) KS
OdpowiedzUsuńDzięki ;)
UsuńPozdrawiam,
Rudaszek :)
Piękne, cudowne i idealne. Jak zawsze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Patrycja
www.na-sygnale-opowiadania.blog.pl
Dziękuję bardzo, Moja Droga, że zechciałaś napisać te kilka miłych słów! :)
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie,
Rudaszek :))
No po prostu uwielbiam twoją historię, jedna z lepszych. Wiem że zapewne masz dużo obowiązków i mało czasu, a fajnie by było gdybyś częściej tu pisała. Czekam na więcej i pozdrawiam. :D
OdpowiedzUsuńAle suuuper, dzięki!! :))
UsuńOstatnio niestety trochę pokomplikowało się w życiu, ale mam nadzieję, że teraz już będę mogła częściej pisać i wrzucać kolejne części.
Przepraszam, że dopiero teraz nadrabiam zaległości i odpowiadam.
Zapraszam i pozdrawiam gorąco,
Rudaszek :))
Zapraszam na mojego nowego bloga!
OdpowiedzUsuńmartynkaipiotrek.blogspot.com
Nikaa
Dzięki i powodzenia! :)
UsuńRudaszek
Łaładnie. ...
OdpowiedzUsuńTo pisze z telefonu taty. Kolejne cudeńko. Ty naprawdę umiesz prowadzić bloga. Oby chłopców nie było w domu podczas wybuchu gazu
Dziękuję bardzo!! :))
UsuńPrzepraszam, że dopiero teraz nadrabiam zaległości i odpowiadam.
Pozdrawiam noworocznie,
Rudaszek :)
Kiedy bedzie kolejna czesc ? Super !!!:)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
UsuńPostaram się już częściej wrzucać kolejne odcinki, także zapraszam :)
Pozdrawiam noworocznie,
Rudaszek :))
Kto jest nowe opowiadanie, czy poprzednie części w jednym? :)
OdpowiedzUsuńTo jest poprzednie. Proszę kierować się kolejną numeracją odcinków, nie datami dodawania postów :)
UsuńTo poprzedenie, kontynuacja tego była dodana 31 grudnia. :)
OdpowiedzUsuńTak :) Proszę kierować się numeracją odcinków, nie datami dodawania wpisów :)
Usuń