- To co, odpowiada ci taka opcja? - zapytałem córki.
- Sama nie wiem... Jak masz mnie cały czas śledzić i pilnować, to wolę nie jechać... - odparła niezbyt zadowolona.
- Trochę pilnować, owszem. Ale nie zamierzam cię śledzić. Też będę nieco zajęty...
- To znaczy?
- Nie chcę jechać tam sam. To znaczy nie tylko z tobą. Ty będziesz miała swoje towarzystwo.
- A z kim jeszcze chcesz pojechać??
- Pamiętasz, jak kiedyś pomagałaś mi wybrać ubranie na wyjście?
- Wtedy, gdy wybierałeś się do teatru?
Kiwnąłem głową.
- Pamiętam. To z nią chcesz jechać nad morze?
- Tak. Chciałbym ją zaprosić, żebyśmy lepiej się poznali i w końcu spędzili ze sobą trochę czasu.
Zosia nic nie odpowiedziała.
- Co ty na to? Wiesz, że liczę się z twoim zdaniem.
- Tato, już ci kiedyś mówiłam. Chcę, żebyś był szczęśliwy. I jeśli chcesz ułożyć sobie życie, to ja nie mam nic przeciwko. Pod warunkiem, że będzie fajna i polubię ją.
- Jasne. Tylko pod takim warunkiem. Innej opcji nie ma - uśmiechnąłem się.
- Jasne. Tylko pod takim warunkiem. Innej opcji nie ma - uśmiechnąłem się.
Kamień spadł mi z serca. Wiem, że Zosia nie ma nic przeciwko mojemu umawianiu się z kobietami. Ale jednak regularne spotykanie się czy wspólny wyjazd na kilka dni, to już co innego.
- W takim razie chyba musimy wybrać się na zakupy... - odparła Zosia.
- Ale po co? Wszystko przecież mamy.
- Chodzi mi o zakupy odzieżowe...
- Znowu chcesz, żebym ci kupił nowy ciuch? Zosiu...
- Nie chodzi o mnie. Ale o ciebie.
- O mnie?? - zapytałem zaskoczony.
- A kiedy ostatnio byłeś nad morzem? Kiedy w ogóle ostatnio gdzieś wyjechałeś?
Racja - pomyślałem w duchu. Czas odświeżyć garderobę. Nie mogę przecież pokazać się na plaży w kolekcji z lat 80-tych...
* * *
- ... 28, 29, 30 - liczyłem co sekundę.
Martyna przytknęła swoje usta do ust chłopca i wdmuchnęła mu w płuca dwa hausty powietrza.
- I co? - zapytała, gdy przyłożyłem palce do tętnicy szyjnej.
- Nadal nic.
- Brak oddechu - oznajmiła podnosząc ucho znad ust poszkodowanego.
- Masuję dalej. Dzwoń pod 112 i daj na głośnomówiący.
Martyna pośpiesznie wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała numer.
- No dalej mały! Zaskocz w końcu! - nie przestawałem robić chłopcu masażu serca. Mógł mieć nie więcej niż 8 lat. Był drobnej postury. Jego jasne włosy i pokiereszowana twarz zalane były krwią. Miał poważną ranę głowy, do tego zapewne obrażenia wewnętrzne i jakieś złamania.
Martyna dodzwoniła się pod numer alarmowy i zaczęła relacjonować stan chłopca oraz nasze położenie na drodze.
- 28, 29, 30. Dajesz Martyna.
Znowu wykonała sztuczne oddychanie, po czym kontynuowała rozmowę.
Przyłożyłem palce do jego szyi, a ucho do ust.
Przyłożyłem palce do jego szyi, a ucho do ust.
- Dobra, mamy go - odetchnąłem z ulgą.
Martyna poinformowała dyspozytora o tym fakcie. Pobiegłem do samochodu po apteczkę. Nagle, po kilku dobrych minutach od wypadku, zauważyłem gromadzących się gapiów. To przejeżdżający kierowcy oraz kilka osób z pobliskich domów, które ściągnął tu głuchy odgłos człowieka upadającego bezwładnie na blachę samochodu.
Chłopiec nadal był nieprzytomny. Martyna opatrywała mu ranę na głowie, ja sprawdzałem, gdzie ma złamania. Co chwilę też kontrolowałem jego puls i oddech. Robiliśmy swoje automatycznie niemal w milczeniu.
* * *
- Będzie dobrze Piotruś - objęłam go delikatnie ramieniem.
Piotrek bardzo przejął się tym poszkodowanym chłopcem. Znałam go już na tyle, że widziałam to na jego twarzy.
- Boję się, że ma krwotok wewnętrzny. A wtedy liczy się każda minuta! Może też mieć uraz kręgów szyjnych. Widziałaś, jak go wyrzuciło w górę po uderzeniu.
- Bez sprzętu nic więcej nie możemy zrobić. Karetka już jedzie - zaczęłam go pocieszać i delikatnie głaskać po ramieniu.
Mnie też żal było tego chłopca. To było okropne... Z resztą widok rannych, cierpiących dzieci zawsze chwytał mnie za serce. A najgorsza jest bezradność w takiej chwili, jak ta.
- A ten gnój nawet się nie zatrzymał tylko pędził dalej - zdenerwował się Piotrek. Bezwiednie zacisnął szczękę i palce w pięści.
- Policja go namierzy i złapie, jestem pewna.
- Stasiu! Stasiu! - usłyszeliśmy nagle krzyk gdzieś zza pleców gapiących się ludzi. - O Boże, synku!
Kobieta w średnim wieku, w kuchennym fartuchu i kapciach uklękła obok chłopca.
- Pani jest matką? - zapytałam.
- Tak. Czy on...? Ludzie, pomocy! Pomóżcie mu! Błagam!! - rozpaczliwie wołała.
- Spokojnie. Proszę się nie denerwować. Karetka już jedzie. Jesteśmy ratownikami i udzieliliśmy synowi pierwszej pomocy - Piotrek próbował uspokoić kobietę.
- Dziękuję! Dziękuję Państwu! - po jej policzkach spływały łzy. - Co ze Stasiem? Jak to się stało?
- Syna potrącił jadący z dużą prędkością samochód - odpowiedziałam.
- Tyle razy mówiłam mu, żeby nie wychodził na ulicę. Tu niby droga spokojna, mały ruch, ale piratów drogowych nie brakuje.
- Zatrzymał się. Martyna!
Piotrek przystąpił do ponownej reanimacji.
- Błagam, ratujcie go! - krzyczała w nerwach i we łzach matka chłopca.
- Proszę się odsunąć i nie przeszkadzać nam - poprosiłam ją.
Z tłumu wyłoniła się jakaś kobieta w podobnym wieku. Podbiegła do matki chłopca, zaczęła ją uspokajać i przytulać.
- 28, 29, 30.
Objęłam swoimi ustami usta chłopca i dwa razy wdmuchnęłam powietrze. Piotrek sprawdził tętno, ja oddech. Wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Piotrek dalej wykonywał masaż serca.
Po kilkunastu minutach przyjechała karetka.
* * *
- Będzie dobrze Piotruś - objęłam go delikatnie ramieniem.
Piotrek bardzo przejął się tym poszkodowanym chłopcem. Znałam go już na tyle, że widziałam to na jego twarzy.
- Boję się, że ma krwotok wewnętrzny. A wtedy liczy się każda minuta! Może też mieć uraz kręgów szyjnych. Widziałaś, jak go wyrzuciło w górę po uderzeniu.
- Bez sprzętu nic więcej nie możemy zrobić. Karetka już jedzie - zaczęłam go pocieszać i delikatnie głaskać po ramieniu.
Mnie też żal było tego chłopca. To było okropne... Z resztą widok rannych, cierpiących dzieci zawsze chwytał mnie za serce. A najgorsza jest bezradność w takiej chwili, jak ta.
- A ten gnój nawet się nie zatrzymał tylko pędził dalej - zdenerwował się Piotrek. Bezwiednie zacisnął szczękę i palce w pięści.
- Policja go namierzy i złapie, jestem pewna.
- Stasiu! Stasiu! - usłyszeliśmy nagle krzyk gdzieś zza pleców gapiących się ludzi. - O Boże, synku!
Kobieta w średnim wieku, w kuchennym fartuchu i kapciach uklękła obok chłopca.
- Pani jest matką? - zapytałam.
- Tak. Czy on...? Ludzie, pomocy! Pomóżcie mu! Błagam!! - rozpaczliwie wołała.
- Spokojnie. Proszę się nie denerwować. Karetka już jedzie. Jesteśmy ratownikami i udzieliliśmy synowi pierwszej pomocy - Piotrek próbował uspokoić kobietę.
- Dziękuję! Dziękuję Państwu! - po jej policzkach spływały łzy. - Co ze Stasiem? Jak to się stało?
- Syna potrącił jadący z dużą prędkością samochód - odpowiedziałam.
- Tyle razy mówiłam mu, żeby nie wychodził na ulicę. Tu niby droga spokojna, mały ruch, ale piratów drogowych nie brakuje.
- Zatrzymał się. Martyna!
Piotrek przystąpił do ponownej reanimacji.
- Błagam, ratujcie go! - krzyczała w nerwach i we łzach matka chłopca.
- Proszę się odsunąć i nie przeszkadzać nam - poprosiłam ją.
Z tłumu wyłoniła się jakaś kobieta w podobnym wieku. Podbiegła do matki chłopca, zaczęła ją uspokajać i przytulać.
- 28, 29, 30.
Objęłam swoimi ustami usta chłopca i dwa razy wdmuchnęłam powietrze. Piotrek sprawdził tętno, ja oddech. Wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Piotrek dalej wykonywał masaż serca.
Po kilkunastu minutach przyjechała karetka.
- Dalej panowie, pośpieszcie się! - ponaglał ich. - 28, 29, 30.
Wykonałam ponownie sztuczne oddychanie. Z ambulansu wybiegli ratownicy ze sprzętem i lekarz. Natychmiast przystąpili do dalszej reanimacji.
- Państwo udzielili pierwszej pomocy, jak widziałem - rzucił w międzyczasie lekarz.
- Tak, jesteśmy ratownikami - odpowiedział Piotrek.
- No to mały miał szczęście... - skwitował doktor.
W tym czasie nadjechała też policja.
- Chłopca potrącił jakiś pirat drogowy i uciekł - powiedziałam.
- Dwukrotnie go reanimowaliśmy. Drugi raz teraz, przed waszym przyjazdem. Ma złamaną prawą piszczel i prawy obojczyk. Żeber nie sprawdzałem w obawie nasilenia krwotoku wewnętrznego albo spowodowania odmy.
- Jasne - odparł lekarz. - Zabieramy go. Szybciej panowie!
Ratownicy podnieśli nosze do góry i pośpiesznie skierowali się w stronę karetki.
- Aspirant Piotr Jankiewicz. Państwo byli świadkami tego wypadku? - zapytał jeden z policjantów.
- Tak - odparliśmy.
- Będą musieli Państwo złożyć zeznania - pouczył nas.
Piotrek wzdychnął.
- Długo to potrwa? Jechaliśmy właśnie na urlop... - odparł.
- Rozumiem, to nie potrwa długo. Takie są procedury.
- Jasne, rozumiemy - odpowiedziałam.
- Zapraszam do radiowozu.
Odwróciłam się do Piotrka, ale on już stał kilka kroków ode mnie, zapatrzony w pustą drogę w kierunku, w którym odjechała karetka...
* * *
- I co teraz? - zachichotała Grażyna.
- Pfffff.... - wypuściłem z siebie głośno powietrze. - Szczerze?
- Tylko szczerze - odparła z uśmiechem.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałem, po czym też się uśmiechnąłem.
- No to pięknie... - wzdychnęła córka. - Utknęliśmy w jakiejś dziurze na tym upale.
- Ja tutaj żadnych dziur nie widzę, a ty? - zapytałem Grażyny.
- Ja też nie - odpowiedziała wesoło.
- Bardzo zabawne... - żachnęła się Zośka.
- Ok. Zła strona tej sytuacji, to że zepsuł nam się samochód, jest upał, a my nie wiemy, gdzie jesteśmy - próbowała łagodzić Grażyna.
- Nie wiemy, bo to dziura.
- Przestań Zosiu... - prosiłem.
- A jaka jest pozytywna strona? - zapytała Strzelecka z uśmiechem.
- Może być w ogóle coś pozytywnego w tej sytuacji?? - obruszyła się Zocha.
- Zawsze trzeba szukać pozytywów - odparła.
- Spóźnię się do znajomych.
- Oj, przestań. Masz być na miejscu dopiero pod wieczór. Jest jeszcze sporo czasu. Zdążymy - chciałem uspokoić córkę.
- Ciekawe jak...
- Mam pomysł. Zróbmy sobie teraz przerwę w podróży - zaproponowała Grażyna. - Idę po kosz piknikowy - powiedziała, po czym wysiadła z samochodu i poszła do bagażnika.
- Musisz być taka niemiła? - zapytałem łagodnie.
- Ja niemiła??
Zosia była wyraźnie zaskoczona moją uwagą.
- A uważasz, że jesteś miła? - zmieniłem pytanie.
- Staram się, naprawdę.
- To postaraj się bardziej, proszę Cię.
- No ok... Tylko irytuje mnie, że ten grat musiał się rozkraczyć właśnie tu i teraz.
- Mnie też to psuje plany, ale nie mamy na to wpływu. Złośliwość rzeczy martwych, więc nie ma sensu się irytować.
Zosia wzdychnęła.
- To co, macie ochotę na przymusowy piknik w tej dziurze? - uśmiechnęła się Grażyna.
- Nie mamy wyjścia... - prychnęła córka.
- Zosiu... - spojrzałem na nią znacząco.
- Ok. Przepraszam.
- O, tam wydaje się być idealne miejsce. Co wy na to?
Grażyna wskazała na polanę poniżej niewielkiego zbocza, przy którym stanął samochód. Było na niej kilka rozłożystych drzew, które dawały sporo cienia. Nieco dalej malowała się piękna łąka usłana czerwonymi makami, niebieskimi chabrami i zielenią wysokich traw. W oddali wyłaniał się las iglasty.
- Piękne miejsce. Przypominają mi się wakacje na wsi u dziadków - odparłem.
- Mnie też. To był wspaniały okres - taki beztroski, spokojny i zabawny... - odrzekła.
Zamyśliłem się na chwilę. Zosia rozłożyła pod jednym z drzew duży koc. Usiedliśmy na nim, po czym Grażyna zaczęła wyciągać zawartość swojego okazałego koszyka.
Wykonałam ponownie sztuczne oddychanie. Z ambulansu wybiegli ratownicy ze sprzętem i lekarz. Natychmiast przystąpili do dalszej reanimacji.
- Państwo udzielili pierwszej pomocy, jak widziałem - rzucił w międzyczasie lekarz.
- Tak, jesteśmy ratownikami - odpowiedział Piotrek.
- No to mały miał szczęście... - skwitował doktor.
W tym czasie nadjechała też policja.
- Chłopca potrącił jakiś pirat drogowy i uciekł - powiedziałam.
- Dwukrotnie go reanimowaliśmy. Drugi raz teraz, przed waszym przyjazdem. Ma złamaną prawą piszczel i prawy obojczyk. Żeber nie sprawdzałem w obawie nasilenia krwotoku wewnętrznego albo spowodowania odmy.
- Jasne - odparł lekarz. - Zabieramy go. Szybciej panowie!
Ratownicy podnieśli nosze do góry i pośpiesznie skierowali się w stronę karetki.
- Aspirant Piotr Jankiewicz. Państwo byli świadkami tego wypadku? - zapytał jeden z policjantów.
- Tak - odparliśmy.
- Będą musieli Państwo złożyć zeznania - pouczył nas.
Piotrek wzdychnął.
- Długo to potrwa? Jechaliśmy właśnie na urlop... - odparł.
- Rozumiem, to nie potrwa długo. Takie są procedury.
- Jasne, rozumiemy - odpowiedziałam.
- Zapraszam do radiowozu.
Odwróciłam się do Piotrka, ale on już stał kilka kroków ode mnie, zapatrzony w pustą drogę w kierunku, w którym odjechała karetka...
* * *
- I co teraz? - zachichotała Grażyna.
- Pfffff.... - wypuściłem z siebie głośno powietrze. - Szczerze?
- Tylko szczerze - odparła z uśmiechem.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałem, po czym też się uśmiechnąłem.
- No to pięknie... - wzdychnęła córka. - Utknęliśmy w jakiejś dziurze na tym upale.
- Ja tutaj żadnych dziur nie widzę, a ty? - zapytałem Grażyny.
- Ja też nie - odpowiedziała wesoło.
- Bardzo zabawne... - żachnęła się Zośka.
- Ok. Zła strona tej sytuacji, to że zepsuł nam się samochód, jest upał, a my nie wiemy, gdzie jesteśmy - próbowała łagodzić Grażyna.
- Nie wiemy, bo to dziura.
- Przestań Zosiu... - prosiłem.
- A jaka jest pozytywna strona? - zapytała Strzelecka z uśmiechem.
- Może być w ogóle coś pozytywnego w tej sytuacji?? - obruszyła się Zocha.
- Zawsze trzeba szukać pozytywów - odparła.
- Spóźnię się do znajomych.
- Oj, przestań. Masz być na miejscu dopiero pod wieczór. Jest jeszcze sporo czasu. Zdążymy - chciałem uspokoić córkę.
- Ciekawe jak...
- Mam pomysł. Zróbmy sobie teraz przerwę w podróży - zaproponowała Grażyna. - Idę po kosz piknikowy - powiedziała, po czym wysiadła z samochodu i poszła do bagażnika.
- Musisz być taka niemiła? - zapytałem łagodnie.
- Ja niemiła??
Zosia była wyraźnie zaskoczona moją uwagą.
- A uważasz, że jesteś miła? - zmieniłem pytanie.
- Staram się, naprawdę.
- To postaraj się bardziej, proszę Cię.
- No ok... Tylko irytuje mnie, że ten grat musiał się rozkraczyć właśnie tu i teraz.
- Mnie też to psuje plany, ale nie mamy na to wpływu. Złośliwość rzeczy martwych, więc nie ma sensu się irytować.
Zosia wzdychnęła.
- To co, macie ochotę na przymusowy piknik w tej dziurze? - uśmiechnęła się Grażyna.
- Nie mamy wyjścia... - prychnęła córka.
- Zosiu... - spojrzałem na nią znacząco.
- Ok. Przepraszam.
- O, tam wydaje się być idealne miejsce. Co wy na to?
Grażyna wskazała na polanę poniżej niewielkiego zbocza, przy którym stanął samochód. Było na niej kilka rozłożystych drzew, które dawały sporo cienia. Nieco dalej malowała się piękna łąka usłana czerwonymi makami, niebieskimi chabrami i zielenią wysokich traw. W oddali wyłaniał się las iglasty.
- Piękne miejsce. Przypominają mi się wakacje na wsi u dziadków - odparłem.
- Mnie też. To był wspaniały okres - taki beztroski, spokojny i zabawny... - odrzekła.
Zamyśliłem się na chwilę. Zosia rozłożyła pod jednym z drzew duży koc. Usiedliśmy na nim, po czym Grażyna zaczęła wyciągać zawartość swojego okazałego koszyka.
* * *
Składanie zeznań nie trwało długo, ale kompletnie mnie wybiło. Jak cała ta tragiczna sytuacja. Ciągle myślę o tym chłopcu... Był podobny do Mateusza. Są nawet w tym samym wieku... Ciekawe, w jakim jest teraz stanie. Czy go operują. I jak poważne okazały się jego obrażenia.
- Halo!
- Co? - wyrwałem się z zamyślenia.
- Mówiłam, że może teraz ja poprowadzę - powtórzyła Martyna.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Co jest Piotrek?
- Nic. Po prostu ciągle myślę o tym chłopcu. Przypomina mi brata...
Martyna złapała mnie za rękę. Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie z czułością.
- Jedźmy już stąd - zaproponowałem i objąłem ją.
Poszliśmy do samochodu odwiezionego pod komendę przez drugiego z policjantów.
- To co, mogę poprowadzić? - zapytała ponownie.
- Ale przecież nie wiesz, dokąd jedziemy.
- To będziesz moją nawigacją - uśmiechnęła się rozbrajająco.
Zacząłem się z nią droczyć.
- No nie wiem... Nie masz takiego doświadczenia... Poza tym, nie wiem, czy mogę oddać w twoje ręce mój skarb...
- O ty! Masz wątpliwości? - podchwyciła żart.
- I to całkiem poważne...
Zaczęła mnie łaskotać po brzuchu.
- O nie! To jest chwyt poniżej pasa! - śmiałem się.
- To jeszcze nie jest poniżej pasa... - odpowiedziała z namiętnością w głosie.
- Nie...? - odparłem tym samym namiętnym tonem i przysunąłem ją mocno do siebie. Zaczęliśmy się całować.
* * *
Naprawiwszy chłodnicę, ruszyliśmy w drogę. Zosia szybko złapała wspólny język z Grażyną. Odetchnąłem z ulgą. Bliskie relacje z kobietą w wieku matki były jej w tym okresie dorastania najbardziej potrzebne.
Dalsza podróż upłynęła nam na rozmowach o ciuchach - a jakże by inaczej... - ale też o filmach i książkach. Grażyna była oczytaną kobietą. Potrafiła ciekawie opowiadać, ale i wciągnąć do rozmowy także Zosię.
Wynajęty mały drewniany domek w bliskim sąsiedztwie plaży okazał się bardzo ładny. Na parterze był niewielki salon z kominkiem, kuchnią i łazienką. Na piętrze trzy nieduże, przytulne sypialnie - jedna z niewielkim balkonem z widokiem na morze - oraz druga łazienka.
Moje dziewczyny były zachwycone. A mnie sprawiło radość ich zadowolenie. Postanowiliśmy się powoli rozpakowywać. Zośka od razu zaczęła umawiać się ze znajomymi. Tu, na miejscu, miała spotkać się z przyjaciółką, Marcinem - który ostatnio wpadł jej w oko - i z jego kolegą.
Wyszedłem na balkon i zaczerpnąłem świeżego, nadmorskiego powietrza. Nareszcie będę mógł trochę odpocząć. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wyjechałem gdzieś z dala od miasta na dłużej niż jeden dzień. Przyda mi się taka zmiana klimatu i otoczenia. Cieszę się, że jestem tutaj z moją najukochańszą córką. I z Grażyną, która wydała mi się jeszcze bardziej interesującą kobietą...
* * *
Piotrek był coraz bardziej namiętny i zachłanny podczas tego długiego pocałunku. Przerwałam go.
- Stoimy na środku parkingu... - przypomniałam mu z uśmiechem.
- No to co? - udawał, że nic sobie z tego nie robi.
- Ludzie na nas patrzą - próbowałam przywołać go do opamiętania.
- A niech sobie patrzą... skoro nam zazdroszczą.
- Piotruś...
- No dobra. Komu w drogę, temu czas. Jest Pani gotowa, by kontynuować podróż?
- Oczywiście! A dokąd ty mnie w zasadzie zabierasz, co? Może teraz się dowiem?
- Nic nie powiem! Choćbyś mnie łaskotała po brzuchu do wieczora! - wyznał z rozbrajającym uśmiechem.
Przytuliłam się do niego. Pomyślałam, jak to dobrze, że go mam...
- Jak to dobrze, że mam Ciebie... - wyznał Piotrek.
C.d.n.
------------------------------------------------
Witajcie!
W szpitalu napisałam aż dwa rozdziały (tzn. dokończyłam 19 i napisałam w całości 20). Niestety w nowym telefonie nie mogłam znaleźć właściwej (i dobrze działającej) aplikacji pod Bloggera :( W dalszym ciągu jej nie mam, stąd małe opóźnienie między zapowiedzią odcinka, a jego publikacją. Ech, jak żyć bez odpowiedniej apki? ;)
Miłego weekendu Kochani!
------------------------------------------------
Witajcie!
W szpitalu napisałam aż dwa rozdziały (tzn. dokończyłam 19 i napisałam w całości 20). Niestety w nowym telefonie nie mogłam znaleźć właściwej (i dobrze działającej) aplikacji pod Bloggera :( W dalszym ciągu jej nie mam, stąd małe opóźnienie między zapowiedzią odcinka, a jego publikacją. Ech, jak żyć bez odpowiedniej apki? ;)
Miłego weekendu Kochani!
Świetne opowiadanie ;) jesteś w szpitalu? Coś się stało ?
OdpowiedzUsuńJuż w domu. Tym razem chirurgia szczękowa. Dalsze powikłania i konsekwencje mojego wielomiesięcznego chorowania (niestety)... :(
UsuńRudaszku, opiszesz może jakąś namiętną sytuację między Martyna a Piotrem? Bo widzę, że rozwinelas ich relację..Chyba, że nie doszli jeszcze do tego etapu? Bardzo bym chciała, żebyś to uchwycila. Moje MiPowe serce by się wtedy tak ucieszyło. A któż potrafi robić to lepiej od Ciebie??
OdpowiedzUsuńDziękuję! :))
UsuńW następnym odcinku zamierzam wykorzystać ich wyjazd na krótki urlop oraz nadmorską scenerię, które to przyspieszą ten etap między nimi ;) Także właśnie pracuję nad opisem namiętnej sytuacji między nimi. Jedyny "problem", jaki mam to, jak nie posunąć się za daleko (ze względu na zróżnicowany wiek czytających) i kiedy jest już owo "za daleko"...
Pozdrawiam Cię serdecznie! Przywróciłaś mi wiarę w to, że mam dla kogo starać się i w ogóle pisać! :)
Udanego tygodnia!
Rudaszek :))
A tak na marginesie, to - jako zachęta - Wiktor też będzie miał swój pewien "pierwszy raz" z Grażyną ;) A i Zosia przeżyje coś swoistego...
UsuńZapraszam niebawem na odcinek nr 20! :)
Rudaszek
Jakże się cieszę:) Bardzo dziękuję za szybką odpowiedź i... co do zróżnicowanego wieku czytelników to myślę, że nie ma problemu, o ile nie będzie to wulgarne...a nie sądzę, żeby było ;) Mam wręcz wrażenie, że dzisiejsza młodzież jest w "tych sprawach" niekiedy bardziej obeznana niż niektórzy dorośli.
UsuńŻyczę weny i oczywiście dużo zdrówka, całuję.